Inwigilacja? Wielki Brat? Globalna wymiana wszelkich informacji? O Big Data powstało ostatnio sporo mitów, a samo wyrażenie, choć nie do końca jasne, budzi wśród internautów popłoch i przerażenie – czy koncerny kompletnie nas zdominują, mając wszystkie dostępne informacje na nasz temat?
W ciągu kilku ostatnich miesięcy wyrażenie Big Data zyskało sporą popularność. Użytkownikom internetu kojarzy się raczej negatywnie: z inwigilacją, zbieraniem o nas danych i niecnym ich wykorzystywaniem przez chciwe banki, które tylko szukają okazji, by zedrzeć więcej pieniędzy z klientów. W dużej mierze była to wina Wojciecha Sobieraja, prezesa Alior Banku, który przyznał, że jego firma chce zajmować się Big Data i myśli nawet o tym, czy aby nie zainstalować w placówkach banku kamer i mikrofonów, by móc zdobywać więcej informacji o klientach.
To jednak bardzo mylne pojęcie o tym, czym jest BD. – Przez jeden wywiad prezesa Alior Banku Big Data zostało postawione w nieadekwatnym kontekście od czapy. Big Data to nie jest inwigilacja – mówi nam Jan Zając, psycholog internetu z Uniwersytetu Warszawskiego, jeden z założycieli Sotrendera - narzędzia do analizy i optymalizacji marketingu w social media. Czy więc może to być dla nas, szarych obywateli, groźne zjawisko?
Nikt nie kradnie danych
By odpowiedzieć na to ostatnie pytanie, musimy jasno stwierdzić, z czym to się w ogóle je. Big Data to, jak tłumaczy Jan Zając, pobieranie, przetwarzanie, analizowanie i wizualizacja danych. Czyli, prościej mówiąc: firmy pobierają (legalnie!) dane z różnych źródeł, porównują je, analizują, a następnie wyciągają wnioski – w największym skrócie i uproszczeniu. Na samym końcu powstaje pewien profil: sytuacji, człowieka, który pomaga firmom czy instytucjom w ich działalności.
Jest to więc cały proces polegający na pewnym wykorzystaniu danych, a nie sam fakt ich gromadzenia czy pobierania. Czemu więc budzi to wątpliwości? Przede wszystkim dlatego, że wydaje nam się, iż dane pozyskiwane są przez te firmy w sposób nielegalny
Ludzka twarz Big Data
Projekt o takiej nazwie uruchomił jeden z dziennikarzy w USA. Chciał przekonać społeczeństwo, że Big Data to nie tylko chciwe wykorzystanie danych przez banki i że jest to naturalny, nieodłączny element ewolucji naszego świata. Czy mu się to udało? Sprawdźcie sami. CZYTAJ WIĘCEJ
lub wpływający na naszą prywatność. – Big Data może być wykorzystywane zarówno do badań naukowych, jak i przez firmy, ale też administrację publiczną. Do każdego celu dobiera się odpowiednie źródła – stwierdza Zając. Tylko czy "źródła" i "pobieranie" mogą oznaczać "inwigilację"?
Skąd się bierze Big Data?
Na szczęście nie jest tak, że każdy, kto ma pieniądze, może kupić nasze dane. Źródła danych są zazwyczaj legalne i pochodzą z wnętrza danej firmy. Dla banków na przykład takimi źródłami będą wszelkie nasze działania związane z kontem, czyli jak, kiedy i za co płacimy, czy dokonujemy pewnych zakupów regularnie, jakie mamy wpływy na konto i tak dalej. Wszystkie te dane bank gromadzi w naturalny sposób, pokazuje nam je po zalogowaniu na konto.
– Źródła mogą być różne: dane dostępne w internecie, w tym serwisach społecznościowych, ale też dane z wszelkiego rodzaju systemów informacji marketingowej czy baz danych klientów. Facebook nie udostępnia danych firmom w jakiś specjalny sposób. Można natomiast pobierać dane dotyczące niektórych aktywności w miejscach i na profilach publicznych oraz za zgodą użytkownika przez aplikacje – wyjaśnia Jan Zając. Warto przy tym zaznaczyć, że często narzekamy na ustawienia prywatności "Fejsa", ale też sami udostępniamy prawie całe swoje życie. Należy więc odpowiedzieć sobie na pytanie: na ile sam zdradzam firmom, kim jestem?
Ważny też jest ostatni element, o którym wspomina Jan Zając: że więcej o nas można dowiedzieć się z wyników wyszukiwania Google'a niż tego, co zamieszczamy na
Facebooku. Można by spytać: skąd niektóre firmy wiedzą, czego szukam w Google? Niestety – sami dajemy im do tego dostęp. Na smartfonach, gdzie instalujemy dziesiątki aplikacji, za każdym razem wyrażamy zgodę na dostęp danej aplikacji do naszych danych. Mogą to być nie tylko wyniki wyszukiwania, ale też kontakty, sms-y czy e-maile.
Nie tak łatwo zbierać dane
W pierwszej chwili może to brzmieć przerażająco, ale jak przekonuje Jan Zając: – Od zawsze odpowiednie wykorzystanie danych było bardzo ważne w biznesie, zaś Big Data to po prostu znacznie większe możliwości analiz, szybszych, dokładniejszych i wykorzystujących dane z wielu źródeł. W polskich warunkach najwięcej mogą na Big Data mogą zyskać telekomunikacja, banki i firmy ubezpieczeniowe, ale one zarazem są dość mocno ograniczone przepisami prawa.
Wykorzystywać dane mogą też serwisy internetowe, które oferują nam rozmaite usługi. Wtedy też, podkreśla Zając, należy zwracać uwagę, na co się zgadzamy w regulaminie. Oczywiście, prawo nie pozwala na dowolne szafowanie danymi klientów, również Unia Europejska coraz intensywniej zajmuje się tym zagadnieniem. W UE właśnie toczą się dyskusje, jak sprawić, by użytkownicy mogli chronić się przed zbieraniem o nich wrażliwych danych, a jednocześnie nie ograniczać samego procesu analizy. Chociaż obecnie, co przyznaje Jan Zając, regulacje nie nadążają za firmami i technologią.
Warto tutaj odnotować, że kiedy firmy chcą za pomocą zebranych danych – z działalności klienta, ale też na przykład ogólnodostępnych informacji o nim na portalu społecznościowym – wyprofilować jego sylwetkę, to teoretycznie, jak przekonywał w rozmowie z lex.pl Główny Inspektor Ochrony Danych Osobowych dr Wojciech Wiewiórowski, powinna o tym informować klienta. My zaś musimy na to wyrazić zgodę. Nie ma też mowy o tym, by ktokolwiek sprzedawał nasze dane bez naszej zgody.
Big Data da kasę…
Nie jest więc tak, że wielkie koncerny, takie jak Google, Facebook, firmy telekomunikacyjne i banki, mogą sobie do woli używać naszych danych, czy – jak sugerują niektórzy – sprzedawać je dalej. Zagrożenie, które płynie dla użytkowników, to kwestia tego, jak te analizy i wnioski zostaną wykorzystane.
Jak słusznie zauważa dziennikarz ekonomiczny "GW" Maciej Samcik na swoim blogu, Big Data może służyć bankom do lepszego profilowania ofert dla klientów:
Dalej Samcik wymienia inne sposoby wykorzystania Big Data: bank może przewidywać, czy dany klient się rozwiedzie albo czy będzie miał dziecko, czy słucha rapu. Wszystko to może wpływać na wiarygodność kredytową danej osoby. Innym przykładem mogą być firmy ubezpieczeniowe, które widząc na portalu społecznościowym, że ich klient lubi sporty ekstremalne, zmienią swoją ofertę. Oczywiście, można by rzec: to tylko kolejny sposób na to, żeby wyciągać z nas pieniądze. I będzie to stwierdzenie słuszne. Ale nie da się nie zauważyć tego, o czym pisze Maciej Samcik: że Big Data może pozwolić bankom na zminimalizowanie nietrafionych pożyczek (a wszyscy pamiętamy, jaki udział w wybuchu kryzysu miały frywolnie rozdawane kredyty), a z kolei klientom oferować lepsze produkty i usługi. Dzięki temu banki oszczędzają, a klienci nie muszą użerać się z konsultantem, który proponuje usługę nam kompletnie zbędną.
– Z punktu widzenia biznesu to na pewno Big Data może dawać długofalowo przewagi konkurencyjne – podsumowuje Jan Zając. Tylko więc od konkretnej firmy zależy, czy wykorzysta Big Data dobrze, czy źle. Czy będzie dzięki temu wyciągać kasę, czy poprawiać współpracę z klientem i minimalizować zbędne koszty oraz pomyłki. Jednak najważniejsze wykorzystanie Big Data należy do… państwa.
… I pomoże państwu?
– W administracji Big Data mogłyby wykorzystywać ZUS, urzędy skarbowe, dzięki temu zwiększyć efektywność swoich działań oraz wartość informacyjną swoich danych i prognoz – przekonuje Jan Zając. W jaki sposób? Chociażby korelując dane z urzędów skarbowych z tymi z urzędów pracy. Jeśli ktoś jest bezrobotny, ale dzięki ZUS-owi i fiskusowi wiemy, że pracował, nie unika płacenia podatków, to możemy założyć, że to on chętniej podejmie pracę niż ktoś, kto całe życie spędza na koszt rodziny bądź zmienia pracodawcę co 3 miesiące.
Innym sektorem, gdzie może sprawdzić się Big Data, jest medycyna. Jak przekonywała
firma Oracle na swoim blogu, domowe urządzenia mogłyby pobierać informacje o naszych parametrach życiowych i postępach w leczeniu. Po analizie danych można by znacznie usprawnić system leczenia takich chorób. Mogłyby to robić szpitale by przewidywać, którzy pacjenci będą się u nich leczyć częściej, a którzy rzadziej. To zaś prowadzi do bardziej efektywnego wykorzystania leków, planowania ich zakupów, i tak dalej. Z kolei Google doszedł do wniosku, że łatwiej przewidzieć epidemię grypy, badając częstotliwość wyszukiwania haseł na ten temat, niż próbując to zrobić tak, jak do tej pory – poprzez szpitalne raporty i dane.
Takich przykładów może być więcej: w Nowym Jorku na przykład burmistrz Bloomberg utworzył specjalną jednostkę, która zajmuje się Big Data. Ma ona pozwolić na bardziej efektywne zarządzanie miastem: ruchem, służbami bezpieczeństwa, reakcjami w sytuacjach kryzysowych. Z drugiej strony, mieszkańcy mogą dzięki temu sprawdzić budynek pod każdym względem: higieny, remontów itd., zanim się do niego wprowadzą. W USA także z powodzeniem, w swojej kampanii prezydenckiej, wykorzystał Big Data prezydent Barack Obama, który tak sprofilował swoich wyborców, jakby miał trafić do elektoratu w jednym małym miasteczku, a nie całym kraju.
Komu ufamy?
Oczywiście, przy wszystkich tych zastosowaniach pojawia się pytanie: a gdzie granica? Czy państwo, analizując dane, nie zrobi tego, by ogłupić obywateli, łatwiej nakłaniać ich do głosowania na daną partię? Czy bank nie zrobi tego tylko po to, by wydrzeć ode mnie ostatnie pieniądze, bo wie, że co lubię i czego potrzebuję?
Niestety, nie jest to pytanie o szkodliwość samego Big Data, a o zaufanie, którym darzymy firmy i instytucje, które mogłyby z tego korzystać. W Polsce nie ufamy politykom, w Europie coraz mniejszym zaufaniem cieszą się banki – nic dziwnego, z oboma grupami utożsamia się szalejący kryzys. Z drugiej strony – warto zaznaczyć, że Big Data może być wykorzystywana w dobrych celach i w sposób nieinwazyjny dla obywateli, ba, nawet za ich przyzwoleniem i pod ich kontrolą. Wszystko to kwestia odpowiedniego prawa, które będzie regulować zbieranie i przetwarzanie danych, a także oferować przejrzystość całego procesu zarządzania danymi. Tematem warto zainteresować się już teraz, bo być może za jakiś czas obywatele – choć GIODO działa tutaj bardzo sprawnie i walczy o ich prawa – będą musieli się o to upomnieć. Tak jak w sprawie ACTA.
Główny Inspektor Ochrony Danych Osobowych, wypowiedź dla "Dziennika Gazety Prawnej" z maja 2011 r.
Zbieranie i przetwarzanie danych osobowych w związku z tworzeniem profili może
być prowadzone jedynie, jeśli jest to przewidziane i dozwolone przepisami prawa. Osoba,
której dane dotyczą, lub jej pełnomocnik musi wyrazić na stworzenie profilu świadomą i
dobrowolną zgodę. Profilowanie musi odbywać się również w określonym celu. Może być
to między innymi niezbędne dla wykonania umowy, której stroną jest internauta, lub gdy
jest to konieczne dla realizacji zadania wykonywanego w interesie publicznym bądź dla
wykonania oficjalnych uprawnień przysługujących administratorowi. Może też się zdarzyć, że
profilowanie będzie robione w uprawnionym interesie osoby, której dane dotyczą.
Maciej Samcik
Dziennikarz ekonomiczny "Gazety Wyborczej"
Z takiej wiedzy użytek mógłby też zrobić bank - jeśli kobieta jest w ciąży, to znaczy, że szykują się dodatkowe wydatki (proponujemy jej kredyt odnawialny w koncie), może będzie chciała zmienić mieszkanie na większe (odrzucamy wniosek o kredyt hipoteczny, złożony przez jej męża, bądź podwyższamy marżę), na pewno stanie się podatna na pomysł zabezpieczania przyszłości dziecka (targetujemy specjalnie dobrany pakiet ubezpieczeń). CZYTAJ WIĘCEJ