
Dziś dowiedzieliśmy się, że budowa drugiej linii metra w Warszawie może się zakończyć nawet z rocznym poślizgiem. Pytanie, kogo to jeszcze dziwi? Przecież zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że u nas rzadko kiedy cokolwiek wydarza się w z góry ustalonym terminie. Niepunktualni jesteśmy my, niepunktualne są urzędy, pociągi i budowniczy. Spóźniamy się wszyscy... i wszyscy spóźnialstwa nie tolerujemy.
Ta polska niepunktualność jest szczególnie uciążliwa jeśli popatrzymy na to, co się w Polsce buduje i co wciąż nie może się zbudować. Przykład jeszcze ciepły - opóźnienie w budowie drugiej linii warszawskiego metra. Na papierze pierwsi pasażerowie mieli zagościć w świeżo wybudowanych stacjach metrach na wiosnę 2014 roku. W praktyce, jak to w polskiej rzeczywistości, pojawiły się problemy nie do przeskoczenia i termin został przesunięty na 2015 rok.
Na infrastrukturę narzekamy najbardziej, bo to temat przy każdej okazji powracający w mediach. Trochę rzadziej mówi się o tym, jak dotkliwy jest "elastyczny" stosunek do punktualności sądów czy urzędów. Podejść do urzędniczego okienka i załatwić sprawę - to graniczy z cudem. Podobnie jak nieprawdopodobne wydaje się wejście do gabinetu lekarskiego o ustalonej godzinie i dojście sprawiedliwości w sądzie w przewidzianym terminie. Nawet mamy na to specjalne określenie: "opieszałość".
"Są kraje afrykańskie, gdzie na autobus czeka się pięć godzin i nikt się nie cierpliwi. Są takie o silnych korzeniach protestanckich, gdzie czas to pieniądz. W końcu są takie jak nasze, czyli trochę zachodnie, trochę wschodnie"
Jeśli przysłuchać się rozmowom w kolejce do lekarza i przed drzwiami urzędu, można odnieść wrażenie, że obywatele domagają się punktualności państwa w zamian za swoją własną punktualność. Ale my wcale nie jesteśmy punktualni i udowadniamy to każdego dnia. Spóźniamy się do pracy, na uczelnie, na spotkanie ze znajomymi. I wcale nie czujemy się z tym źle. Przeciwnie, dobrze nam z tym.
Nie ma jednej przyczyny, którą moglibyśmy uzasadnić permanentne polskie spóźnialstwo. Stosunek ludzi do czasu od dawna jest badany przez antropologów i psychologów społecznych, ale dokładnej diagnozy nie usłyszeliśmy. - Za to wiemy, że są kraje afrykańskie, gdzie na autobus czeka się pięć godzin i nikt się nie cierpliwi. Są takie o silnych korzeniach protestanckich, gdzie czas to pieniądz. W końcu są takie jak nasze, czyli trochę zachodnie, trochę wschodnie. Trochę protestanckie i trochę katolickie - mówi naTemat Jacek Santorski, psycholog społeczny.
"W przypadku inwestycji z kolei dominuje postawa: skoro są terminy, to zawsze można je przełożyć"


