Dziś dowiedzieliśmy się, że budowa drugiej linii metra w Warszawie może się zakończyć nawet z rocznym poślizgiem. Pytanie, kogo to jeszcze dziwi? Przecież zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że u nas rzadko kiedy cokolwiek wydarza się w z góry ustalonym terminie. Niepunktualni jesteśmy my, niepunktualne są urzędy, pociągi i budowniczy. Spóźniamy się wszyscy... i wszyscy spóźnialstwa nie tolerujemy.
Na początek ćwiczenie zaproponowane przez psychologa. Niech każdy czytelnik odtworzy w pamięci ostatnie 24 godziny i przypomni sobie, czy w tym czasie przychodził w umówione miejsca na czas, czy wykonał telefon o ustalonej godzinie, czy zrobił to, co wcześniej zaplanował. Gdyby zsumować wyniki tego tekstu przeprowadzonego w całym społeczeństwie wniosek byłby następujący: niepunktualność to jedna z polskich przywar. Niezależnie od tego, czy jest to zwykła domowa czynność, spotkanie u znajomych czy budowa autostrady. Zawsze jakoś tak się składa, że termin zwany "na czas" okazuje się zbyt dużym wyzwaniem.
Jeden wielki infrastrukturalny poślizg
Ta polska niepunktualność jest szczególnie uciążliwa jeśli popatrzymy na to, co się w Polsce buduje i co wciąż nie może się zbudować. Przykład jeszcze ciepły - opóźnienie w budowie drugiej linii warszawskiego metra. Na papierze pierwsi pasażerowie mieli zagościć w świeżo wybudowanych stacjach metrach na wiosnę 2014 roku. W praktyce, jak to w polskiej rzeczywistości, pojawiły się problemy nie do przeskoczenia i termin został przesunięty na 2015 rok.
Inny przykład to niesławna autostrada A2. Tam terminy przekładano już kilkakrotnie i wciąż tak naprawdę nie wiadomo, czy najnowszy cel (jesień 2012) zostanie spełniony. Tym bardziej, że terminy terminami, ale zawsze może pojawić się przeszkoda w postaci popękanej nawierzchni. I wtedy szlag trafi nawet jesień 2012.
Takich niepunktualnych inwestycji jest w Polsce więcej. Dworce, budynki, lotniska - jeśli z terminów ukończenia wszelkich budów i remontów stworzyć coś na wzór lotniskowej tablicy odlotów (jak na zdjęciu), przy wielu pozycjach widniałby status "opóźniony".
A to status już dobrze znany pasażerom polskiej kolei. Porównanie do japońskich opóźnień na kolei idealnie obrazuje, jaka przepaść pod względem punktualności dzieli nas od najlepszych. Tam opóźnienie pociągów liczy się w sekundach. U nas na porządku dziennym jest pociąg przyjeżdżający z kilkudziesięciominutowym spóźnieniem, a od czasu do czasu zdarzają się dwu i trzygodzinne poślizgi.
Proszę czekać - w sądzie, w urzędzie, wszędzie
Na infrastrukturę narzekamy najbardziej, bo to temat przy każdej okazji powracający w mediach. Trochę rzadziej mówi się o tym, jak dotkliwy jest "elastyczny" stosunek do punktualności sądów czy urzędów. Podejść do urzędniczego okienka i załatwić sprawę - to graniczy z cudem. Podobnie jak nieprawdopodobne wydaje się wejście do gabinetu lekarskiego o ustalonej godzinie i dojście sprawiedliwości w sądzie w przewidzianym terminie. Nawet mamy na to specjalne określenie: "opieszałość".
Jeśli przysłuchać się rozmowom w kolejce do lekarza i przed drzwiami urzędu, można odnieść wrażenie, że obywatele domagają się punktualności państwa w zamian za swoją własną punktualność. Ale my wcale nie jesteśmy punktualni i udowadniamy to każdego dnia. Spóźniamy się do pracy, na uczelnie, na spotkanie ze znajomymi. I wcale nie czujemy się z tym źle. Przeciwnie, dobrze nam z tym.
Terminy? Zawsze można je przełożyć
Nie ma jednej przyczyny, którą moglibyśmy uzasadnić permanentne polskie spóźnialstwo. Stosunek ludzi do czasu od dawna jest badany przez antropologów i psychologów społecznych, ale dokładnej diagnozy nie usłyszeliśmy. - Za to wiemy, że są kraje afrykańskie, gdzie na autobus czeka się pięć godzin i nikt się nie cierpliwi. Są takie o silnych korzeniach protestanckich, gdzie czas to pieniądz. W końcu są takie jak nasze, czyli trochę zachodnie, trochę wschodnie. Trochę protestanckie i trochę katolickie - mówi naTemat Jacek Santorski, psycholog społeczny.
Można więc po trosze uzasadnić niepunktualność wpływami kulturowymi. Swoją rolę odgrywa też charakter człowieka i to, jak reaguje na spóźnialstwo zaobserwowane u kogoś innego.Dr Beata Skowron-Mielnik, specjalistka w zakresie organizacji czasu i efektywności pracy z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu twierdzi, że niepunktualność wyzwala pewna potrzeba rewanżu: jeśli ty jesteś niepunktualny, to ja też będę.
Często mamy też skłonność do obciążania instytucji odpowiedzialnością za opóźnienia. Trzeba jednak pamiętać, że za każdą instytucyjną opieszałością stoi konkretny człowiek. - Niezależnie od tego jakie narzędzia zarządzania zostaną podjęte, posługują się nimi ludzie, którzy mają taki a nie inny stosunek. Z punktu widzenia człowieka elastyczny stosunek do czasu to zmniejszenie stresu. Z punktu widzenia organizacji to po prostu duży kłopot - mówi Jacek Santorski, psycholog społeczny.
Najpierw jest niepunktualność przysłowiowego Kowalskiego, potem dezorganizacja pracy, a wszystko kończy się na przeszacowanych terminach. A stąd już tylko krok do postawy: co masz zrobić dziś, zrób jutro. - Szczególnie młode osoby mówią sobie: to się zrobi potem, potem się pójdzie, potem się zadzwoni. W przypadku inwestycji z kolei dominuje inne postawa: skoro są terminy, to zawsze można je przełożyć - zauważa Beata Skowron-Mielnik.
Najgorsze jest to, że nic z tym nie zamierzamy zrobić. W biznesie funkcjonuje nawet pojęcie NPR, czyli niepunktualności z premedytacją. - Na przykład kiedy mija termin spłaty odsetek zachowujemy się tak, jak w przypadku ograniczenia prędkośći. Wiemy, że ograniczenie do 60 oznacza, że można jechać 70. Z premedytacją zwlekamy więc z opłatą - stwierdza dr Leszek Malibruda, psycholog biznesu.
Biznes po polsku oznacza więc maksymalnie przeciąganie terminów zapłat. Niektóre (nawet bardzo duże firmy) zrobiły z tego sposób na życie. W internecie nie trudno ustalić, o których mowa. I nie wynika to z ich finansowych kłopotów, a jedynie z podejścia do terminów.
Słowem - w polskiej rzeczywistości niepunktualny czasem oznacza zły, ale nie zawsze. Generalnie robiąc cokolwiek, trzeba być gotowym, że nie będzie tego na czas.
"Są kraje afrykańskie, gdzie na autobus czeka się pięć godzin i nikt się nie cierpliwi. Są takie o silnych korzeniach protestanckich, gdzie czas to pieniądz. W końcu są takie jak nasze, czyli trochę zachodnie, trochę wschodnie"
Beata Skowron-Mielnik
ekspert zarządzania
"W przypadku inwestycji z kolei dominuje postawa: skoro są terminy, to zawsze można je przełożyć"