Praca reportera – czy to w telewizji czy w radiu – kojarzy się z ekscytującym zawodem, w którym satysfakcja przewyższa niezadowolenie z zarobków. Rzeczywistość jest jednak mniej kolorowa. Prawdziwe kokosy zarabiają tylko najlepsi, a i ci często wolą usiąść za biurkiem. Oficjalnie – by się rozwijać. Nieoficjalnie, cóż – często po prostu im się to opłaca.
Gdy w sieci pojawiła się informacja o tym, że brukselski reporter TVN24 Leszek Jaros odchodzi ze stacji i zostanie urzędnikiem w Brukseli, niektórzy nie mogli uwierzyć.
Tak, jak Paweł Prus z TVP.Info myśli wielu jego kolegów po fachu. Czemu on to zrobił? Czy siedzenie za biurkiem naprawdę może być fajniejsze? – Jest taki moment w życiu, kiedy każdy potrzebuje nowych wyzwań – wyjaśniał Jarosz Wirtualnym Mediom. Jako korespondent w Brukseli Jarosz wskoczył na miejsce Ingi Rosińskiej, która kilka lat temu odeszła z mediów, by zostać rzeczniczką Jerzego Buzka, gdy był on przewodniczącym Parlamentu Europejskiego.
Trzeba się rozwijać
Dziennikarze, którzy przeszli z mediów do urzędów bądź zostali rzecznikami prasowymi tłumaczą swoje decyzje w podobny sposób. Konrad Niklewicz, gdy opowiadał naTemat o tym czemu zostawił "Gazetę Wyborczą" i został rzecznikiem polskiej prezydencji w UE, przyznał:
Również dr Przemysław Barbrich, wieloletni dziennikarz Polskiego Radia, niegdyś w czołówce polskich mediów, chciał robić więcej i inaczej, niż mógł. – W moim przypadku o odejściu z mediów zadecydowały lepsze możliwości rozwoju. Po odejściu zrobiłem doktorat, dostałem możliwość pracy w nowym, interesującym miejscu. Gdzie zajmuję się nie tylko komunikacją i kontaktami z dziennikarzami, ale też uczestniczę w życiu ZBP – mówi nam dr Barbrich, w Związku Banków Polskich odpowiedzialny głównie za komunikację. Jak podkreśla, to właśnie powyższe względy, a nie kwestie finansowe, zadecydowały o jego odejściu z mediów.
Zobaczyć media od drugiej strony
Podobnych wyjaśnień udziela wielu innych dziennikarzy, którzy odeszli z mediów by pracować dla ministerstw lub prywatnych firm. Często podkreślają też, że chcieli zobaczyć wszystko od "drugiej strony", zacząć także mieć wpływ na to, o czym do tej pory tylko mówili. Chcieli poznać wszelkie kulisy spraw, które do tej pory mogli tylko relacjonować.
Osób, które zostawiły dziennikarstwo i zajęły się czymś innym, jest mnóstwo. Rzecznik
Z dziennikarstwa na listę najbogatszych
Jednym z najbardziej spektakularnych, a już zapomnianych odejść z dziennikarstwa, był przypadek Dariusza Sobiczewskiego. Wieloletni pracownik Radia Wrocław założył w 1991 roku – wraz z dwoma innymi osobami – spółkę Lukas SA. Do niej należał chociażby popularny kiedyś Lukas Bank. Sobiczewski w 2001 roku sprzedał udziały w spółce za 335 milionów złotych i trafił na listę najbogatszych Polaków "Wprost". Do dziennikarstwa już nie wrócił, choć w 2008 było o nim głośno, gdy w Bombaju doszło do zamachów terrorystycznych. Sobiczewski znajdował się wtedy w jednym z oblężonych hoteli i relacjonował mediom sytuację.
MSZ Marcin Bosacki, rzecznik ING Banku Piotr Utrata, Robert Moreń – do niedawna dyrektor Departamentu Komunikacji Korporacyjnej Pekao SA, niegdyś w TVN-ie. Eliza Więcław z "Rzeczpospolitej" przeszła do Polskiego Banku Przedsiębiorczości, tak samo jak Aleksandra Myczkowska – z dziennikarza ekonomicznego "Rz" stała się rzecznikiem prasowym banku BGŻ.
Warto jednak zastanowić się, przy okazji, czy aby satysfakcja z pracy i własny rozwój to jedyne, co kieruje odchodzącymi z mediów dziennikarzami? Czy może po prostu dobra posada w urzędzie bądź korporacji nie jest lepsza, niż wiecznie niepewne życie w mediach?
Ile zarabia reporter
Patrząc na same zarobki, można odnieść wrażenie, że pieniądze nie są w takich przypadkach kluczowym czynnikiem. – Tacy zwykli reporterzy dostają bliżej 5 tysięcy złotych. Wielu z nich jest na "śmieciówkach". Etaty dostają najlepsi – mówi nam osoba związana z TVN24. Reporterzy na poziomie "Faktów" czy "Wiadomości" mogą zarabiać ponad 10 tysięcy złotych, ale wszystko zależy od osoby. By dostawać więcej, trzeba być naprawdę topowym reporterem. To właśnie najlepsi trafiają potem do ogólnopolskich serwisów informacyjnych. – Za ten sam dyżur w "Faktach" dostaje się dwa razy większe pieniądze, niż u nas – dodaje nasz informator.
Inni pracownicy, czyli wydawcy, producenci, i tak dalej, mają jeszcze inne zarobki. Ale zazwyczaj nie przekraczają one 6-7 tysięcy złotych na rękę, a to i tak całkiem niezłe kwoty. Zazwyczaj jednak jest gorzej. – U nas po redakcji krąży nawet taki żart: czym się różni reporter od balkonu? Tym, że balkon jest w stanie utrzymać czteroosobową rodzinę – mówi mi reporter jednej z największych komercyjnych telewizji. Nie jest też żadną tajemnicą, że obecnie media nieelektroniczne przeżywają spory kryzys, nawet telewizje. I po prostu nie stać ich już na ogromne zarobki dla dziennikarzy. Nie da się też ukryć, że z punktu widzenia stacji lepiej jest płacić gwiazdom programów rozrywkowych, niż dziennikarzom – bo ci pierwsi przynoszą o wiele większe zyski.
Państwo nie płaci więcej...
W zasadzie w 90 proc. przypadków, gdy dziennikarze odchodzą z mediów, zostają rzecznikami prasowymi – w polityce lub prywatnych firmach. Ewentualnie zajmują inne stanowiska
Z dziennikarstwa do energetyki
Jednym z najbardziej znanych przykładów przejścia z mediów do prywatnej firmy jest Małgorzata Kozieł, która z TVN24 przeszła do PGE – jednej z największych polskich firm energetycznych.
związane z komunikacją czy PR-em. Ale wcale nie oznacza to, że ex-reporter dostanie więcej w ministerstwie czy prywatnej firmie.
W państwowych strukturach może to być od 3 do nawet kilkunastu tysięcy złotych. Przy czym raczej rzadko urzędnicy wychodzą poza kwotę 10 tysięcy. Rzecznik rządu Paweł Graś zarabia za swoje stanowisko ok. 13 tysięcy złotych (patrząc na jego oświadczenie majątkowe za 2011 rok), Rzecznik Praw Pacjenta – 11 tysięcy. Więc wątpliwe, by ministerialni rzecznicy dostawali aż tak dużo. – Zależy to jeszcze od jednej rzeczy: niektórzy zajmują dodatkowe stanowiska, na przykład w gabinecie politycznym i wtedy dostają dodatkowe pieniądze. Dzięki takim zabiegom ich pensje mogą dojść nawet do kilkunastu tysięcy miesięcznie – mówi nam osoba z zespołu prasowego jednego z resortów.
… Ale prywata bogata
Niewiele lepiej jest w sektorze prywatnym. "Zwykły" rzecznik prasowy może tam liczyć na pensję – w zależności od regionu i firmy – w wysokości 3 do 7 tysięcy miesięcznie. W dużych lub prestiżowych spółkach może to być więcej, to też zależy od branży. Czyli – niewiele więcej, niż na stanowisku reportera.
Ale już rzecznicy pełną gębą, czyli tacy, którzy odpowiadają np. za całą komunikację firmy, obsługę komunikacyjną prezesów, mogą liczyć na sowite wynagrodzenia rzędu nawet 10-15 tysięcy złotych miesięcznie. I do tego, oczywiście, wszelkie bonusy wynikające z faktu pracowania w korporacjach.
Można by więc powiedzieć, że pod względem zarobków po odejściu z mediów jest trochę lepiej. Trochę. Czy na tyle, by – jak to określił Paweł Prus – "praca za biurkiem była atrakcyjna"? Tutaj warto przyjrzeć się nie zarobkom, a formie zatrudnienia. Dzisiaj bowiem w mediach większość osób zatrudnionych jest na umowy śmieciowe. Mogą
więc zostać wywalone z dnia na dzień, a także nie płacą składek, nie mają ubezpieczenia i nie odkładają na emeryturę. A w przypadku pracy w budżetówce lub dużych firmach zazwyczaj zatrudnienie jest na etat, co jednak – szczególnie w przypadku osób z rodzinami – ma ogromne znaczenie dla poczucia stabilizacji.
One way ticket
— Dla mnie stabilizacja była ważniejsza, niż wyzwania. Jak się ma dwójkę dzieci i kredyt na głowie, to nagle się okazuje, że co miesięczne wpływy na konto mają o wiele większe znaczenie niż to, czy idę do pracy bardzo podniecony czy tylko trochę podniecony – mówi mi rzecznik dużego koncernu, który kiedyś także pracował w państwowych mediach.
Pytam go o to, czy nie boi się efektu "one way ticket" – czyli tego, że już nigdy nie wróci do dziennikarstwa. Bo zazwyczaj źle widziane jest, kiedy osoby z PR-u wracają do swojego pierwotnego zawodu. – Jeśli kiedyś miałbym to zrobić, to dopiero, kiedy będę miał zabezpieczoną przyszłość. Dziennikarstwo tego bezpieczeństwa mi nie da – wyjaśnia mój rozmówca.
Jednym z bardzo niewielu przypadków powrotu do mediów jest Marcin Hadaj, który po karierze rzecznika prasowego m.in. w GDDKiA i firmie Tacit Development wrócił do "Dziennika Gazety Prawnej" jako szef sekretariatu. To jednak zdarza się bardzo rzadko. Nie tylko dlatego, że z polityki nie można wrócić do dziennikarstwa, a z PR-u jest trudno, bo spada wiarygodność. Po prostu byłym dziennikarzom rzadko kiedy opłaca się wracać do swojego pierwszego zawodu.
Prezydencja to wyjątkowy projekt, który zdarza się raz na kilkanaście lat. Możliwość pracy przy tym wydarzeniu w kancelarii premiera Tuska wydawała mi się wyjątkową okazją. (…) Fantastycznie wspominam czas spędzony w "Gazecie Wyborczej", nie żałuję ani jednego dnia tam przepracowanego. Jednak w 2011 roku doszedłem do wniosku, że moja droga mojego zawodowego rozwoju się wyczerpała. Rozważałem wszystkie za i przeciw. Moja decyzja to rzeczywiście droga w jedną stronę, ale zastanowiłem się, co jeszcze mogę zrobić jako dziennikarz. CZYTAJ WIĘCEJ