
Praca reportera – czy to w telewizji czy w radiu – kojarzy się z ekscytującym zawodem, w którym satysfakcja przewyższa niezadowolenie z zarobków. Rzeczywistość jest jednak mniej kolorowa. Prawdziwe kokosy zarabiają tylko najlepsi, a i ci często wolą usiąść za biurkiem. Oficjalnie – by się rozwijać. Nieoficjalnie, cóż – często po prostu im się to opłaca.
Tak, jak Paweł Prus z TVP.Info myśli wielu jego kolegów po fachu. Czemu on to zrobił? Czy siedzenie za biurkiem naprawdę może być fajniejsze? – Jest taki moment w życiu, kiedy każdy potrzebuje nowych wyzwań – wyjaśniał Jarosz Wirtualnym Mediom. Jako korespondent w Brukseli Jarosz wskoczył na miejsce Ingi Rosińskiej, która kilka lat temu odeszła z mediów, by zostać rzeczniczką Jerzego Buzka, gdy był on przewodniczącym Parlamentu Europejskiego.
Dziennikarze, którzy przeszli z mediów do urzędów bądź zostali rzecznikami prasowymi tłumaczą swoje decyzje w podobny sposób. Konrad Niklewicz, gdy opowiadał naTemat o tym czemu zostawił "Gazetę Wyborczą" i został rzecznikiem polskiej prezydencji w UE, przyznał:
Prezydencja to wyjątkowy projekt, który zdarza się raz na kilkanaście lat. Możliwość pracy przy tym wydarzeniu w kancelarii premiera Tuska wydawała mi się wyjątkową okazją. (…) Fantastycznie wspominam czas spędzony w "Gazecie Wyborczej", nie żałuję ani jednego dnia tam przepracowanego. Jednak w 2011 roku doszedłem do wniosku, że moja droga mojego zawodowego rozwoju się wyczerpała. Rozważałem wszystkie za i przeciw. Moja decyzja to rzeczywiście droga w jedną stronę, ale zastanowiłem się, co jeszcze mogę zrobić jako dziennikarz. CZYTAJ WIĘCEJ
Podobnych wyjaśnień udziela wielu innych dziennikarzy, którzy odeszli z mediów by pracować dla ministerstw lub prywatnych firm. Często podkreślają też, że chcieli zobaczyć wszystko od "drugiej strony", zacząć także mieć wpływ na to, o czym do tej pory tylko mówili. Chcieli poznać wszelkie kulisy spraw, które do tej pory mogli tylko relacjonować.
Jednym z najbardziej spektakularnych, a już zapomnianych odejść z dziennikarstwa, był przypadek Dariusza Sobiczewskiego. Wieloletni pracownik Radia Wrocław założył w 1991 roku – wraz z dwoma innymi osobami – spółkę Lukas SA. Do niej należał chociażby popularny kiedyś Lukas Bank. Sobiczewski w 2001 roku sprzedał udziały w spółce za 335 milionów złotych i trafił na listę najbogatszych Polaków "Wprost". Do dziennikarstwa już nie wrócił, choć w 2008 było o nim głośno, gdy w Bombaju doszło do zamachów terrorystycznych. Sobiczewski znajdował się wtedy w jednym z oblężonych hoteli i relacjonował mediom sytuację.
Patrząc na same zarobki, można odnieść wrażenie, że pieniądze nie są w takich przypadkach kluczowym czynnikiem. – Tacy zwykli reporterzy dostają bliżej 5 tysięcy złotych. Wielu z nich jest na "śmieciówkach". Etaty dostają najlepsi – mówi nam osoba związana z TVN24. Reporterzy na poziomie "Faktów" czy "Wiadomości" mogą zarabiać ponad 10 tysięcy złotych, ale wszystko zależy od osoby. By dostawać więcej, trzeba być naprawdę topowym reporterem. To właśnie najlepsi trafiają potem do ogólnopolskich serwisów informacyjnych. – Za ten sam dyżur w "Faktach" dostaje się dwa razy większe pieniądze, niż u nas – dodaje nasz informator.
W zasadzie w 90 proc. przypadków, gdy dziennikarze odchodzą z mediów, zostają rzecznikami prasowymi – w polityce lub prywatnych firmach. Ewentualnie zajmują inne stanowiska
Jednym z najbardziej znanych przykładów przejścia z mediów do prywatnej firmy jest Małgorzata Kozieł, która z TVN24 przeszła do PGE – jednej z największych polskich firm energetycznych.
Niewiele lepiej jest w sektorze prywatnym. "Zwykły" rzecznik prasowy może tam liczyć na pensję – w zależności od regionu i firmy – w wysokości 3 do 7 tysięcy miesięcznie. W dużych lub prestiżowych spółkach może to być więcej, to też zależy od branży. Czyli – niewiele więcej, niż na stanowisku reportera.
— Dla mnie stabilizacja była ważniejsza, niż wyzwania. Jak się ma dwójkę dzieci i kredyt na głowie, to nagle się okazuje, że co miesięczne wpływy na konto mają o wiele większe znaczenie niż to, czy idę do pracy bardzo podniecony czy tylko trochę podniecony – mówi mi rzecznik dużego koncernu, który kiedyś także pracował w państwowych mediach.

