– Cieszę się, że nigdy nie widziałem – mówi naTemat niewidomy Grzegorz Siekierzyński-Dudek. Twierdzi, że znacznie gorzej mają ci, którzy widzieli, a stracili wzrok. I choć w snach pojawiają się jedynie cienie, bo jego mózg nie zna realnych obrazów, to nie ma w nim żalu wobec losu. – Jako osoba widząca nie umiałbym funkcjonować – przekonuje.
Wywiad dostępny również w wersji dla niewidomych, którą przygotował bloger naTemat Grzegorz Grzybek
Ile pan ma lat?
Grzegorz Siekierzyński-Dudek: Trzydzieści dwa
Jak ludzie reagują, gdy zorientują się, że jest pan niewidomy?
Bardzo różnie. Najczęściej litują się nade mną, mówią, że pewnie mam strasznie ciężko w życiu. Czasami też zdarza się, że ktoś najpierw zwyczajnie ze mną rozmawia. Kiedy jednak spostrzeże, że nie widzę, zaczyna mówić do osoby, która mi towarzyszy.
A ma pan ciężko?
Każdy ma jakieś problemy, ja jestem niewidomy. Nie widzę praktycznie od urodzenia, choć między czwartym a dwudziestym rokiem życia mój wzrok był nieco lepszy. Generalnie uważam, że znacznie gorzej ode mają osoby niesłyszące, bo nie poruszają się w strukturze języka. Najgorzej mają zaś ci, który widzieli, ale stracili wzrok.
Dlaczego? Nie żałuje pan, że nawet na chwilę nie widział pan świata? W pamięci zostałyby chociaż obrazy.
Ja jestem właśnie w dobrej sytuacji, że nie widzę od urodzenia. Osoby, które straciły wzrok jako osoby dorosłe, mają zdecydowanie gorzej. Muszą radzić sobie nie tylko z codziennością, ale też z traumą i szokiem. Wiele zależy też od okoliczności, w jakich straciły wzrok. Ja przez pewien czas trochę widziałem, ale teraz nie widzę praktycznie niczego. Mam tylko poczucie światła.
Kiedy utracił pan resztki wzroku?
Gdy się urodziłem, byłem zupełnie niewidomy. W wieku czterech lat na skutek rehabilitacji zacząłem trochę widzieć, aż do dwudziestego roku życia. Maturę zdałem jeszcze przy użyciu lupy o ośmiokrotnym powiększeniu. W liceum chodziłem do klasy o profilu matematyczno-fizycznym z rozszerzoną informatyką. Ostatnią rzeczą, którą napisałem własnoręcznie, były życzenia urodzinowe dla jednego z profesorów wydziału,na którym studiowałem. . Zacząłem tracić wzrok całkowicie, gdy zmarła moja mama. Przypuszczam,że szok psychiczny sprawił, że zacząłem widzieć coraz gorzej,aż do całkowitej utraty wzroku.
Niektórzy mają o to żal do Boga, ja nie mam. Żałuje jedynie tego, co miałem przez pewien czas. Wieczorami mogłem poruszać się bez białej laski, bo trochę widziałem. Jeśli czegoś żałuje, to właśnie tego poziomu wzroku, który utraciłem, a nie tego, że nie widzę jak każdy dobrze widzący człowiek. Jako osoba pełnosprawna w tym zakresie, nie umiałbym funkcjonować. Nie chciałbym widzieć dobrze.
Czy próbuje pan sobie wyobrażać świat?
Nie wiem, co straciłem. W najlepszym okresie widziałem zarys sylwetki człowieka z bliskiej odległości, ale rysów twarzy nigdy. Czasem pojawiają się takie myśli, jak by to było, gdybym widział, ale nie chciałbym odzyskać wzroku. Nie znam tego świata, choć tak naprawdę w nim żyję. Nie chciałbym widzieć tych wszystkich owadów, much i pająków. Boję się, że nie umiałbym w nim funkcjonować, bo to środowisko dla mnie nieznane. Niby żyję na tej samej ziemi co wy, ale nie wiem, co to znaczy widzieć.
A jak pana wyobrażenia o świecie? Wie pan, czym są kolory?
Wiem, co to kolor jasny lub ciemny, ale nie potrafiłbym nazwać kolorów. Zresztą, gdy jadę metrem albo autobusem, to wyobrażam sobie, ile jest tych reklam wszędzie dookoła, różnych napisów. Jestem przekonany, że strasznie by mnie to wszystko męczyło. Osoby widzące potrafią oddzielać widzenie od słyszenia. Ja zaś mam cały czas aktywny słuch, bo to u mnie funkcja samozachowawcza. To u mnie jeden z najważniejszych zmysłów, który pozwala mi choćby usłyszeć nadjeżdżający samochód.
Czy to przeszkadza w spaniu?
Nie. Ale często ktoś myśli, że podsłuchuję, a ja po prostu pewne rzeczy słyszę mimowolnie, bo tak mam ustawiony słuch, który zbiera wszystkie dostępne informacje z otoczenia.
A obrazy? Pojawiają się w pana głowie, gdy pan śpi?
Tak, widzę obrazy podczas snu, ale tylko w takim zakresie, jak widziałem podczas lat najlepszej kondycji swojego wzroku. Są to jakieś kształty, światła, przestrzenie... Nie da się tego do końca wyjaśnić. To nie są takie obrazy, jak u osoby widzącej. Natomiast u kogoś, kto absolutnie nic nie widział w życiu, tych obrazów nie ma, bo mózg nie ma do czego się odnieść.
Umie pan śmiać się z tego wszystkiego?
Tak, czasem mówię, że trafiło mi się coś jak ślepej kurze ziarno. Taki dystans bardzo się przydaje i pomaga wielu osobom. Najgorzej na takie żarty reagują ludzie, którzy widzą, bo nie potrafią się odnaleźć, nie wiedzą jak się powinni zachować. Ktoś nawet zwrócił mi kiedyś uwagę, abym tak nie żartował, bo to może wywołać różne reakcje ludzi i niezrozumienie. Akurat wtedy podczas krótkiej scenki próbowałem parodiować osobę niewidomą. Nie jestem pewien, czy ludzie wyczuli, że to był żart.
Czyli rozumiem, że jest pan pogodzony z tą sytuacją?
I tak, i nie. Gdy gdzieś idę, a nie znam drogi, to strasznie się denerwuję, że się gubię i błądzę. Czuję się spięty przez to, że nie potrafię sobie poradzić, choć zazwyczaj nie mam takich problemów. Chyba można powiedzieć, że zacząłem godzić się z sytuacją w liceum, gdy odważyłem się chodzić z białą laską.
To akt odwagi? Taki coming out?
Tak, to jest moment, w którym niewidomi przełamują swój wstyd. Trzeba przełamać barierę psychologiczną, bo ludzie postrzegają cię później jako osobę niewidomą. Bez białej laski można próbować to ukryć. Każdy niepełnosprawny musi sobie poradzić z podobnym problemem.
To, że jest pan niewidomy, nie jest jedynym pana problemem zdrowotnym, prawda?
Tak. Sześć lat temu trafiłem do szpitala z ostrą niewydolnością nerek. Potrzebne mi były dializy i przeszczep. Na szczęście wujek zgodził się ofiarować mi swoją nerkę. Teraz codziennie muszę brać leki, ale nie odczuwam już tego specjalnie. Muszę tylko pamiętać o systematyczności.
Do niedawna pracowałem w firmie, sprzedającej sprzęt i oprogramowanie dla osób niewidomych i słabowidzących. Moim głównym zajęciem była obsługa klienta, jego wsparcie, a także kwestie marketingowe. Gdy klienci przychodzili do firmy, to rozmawiałem z nimi i przedstawiałem ofertę handlową. Od stycznia jestem wiceprezesem Fundacji Dom Dla Porzuconego Niepełnosprawnego Dziecka - Dom im. Świętej Rodziny. Impulsem do założenia fundacji był mój chrześniak, który jest chory. Pomagamy osobom na wózkach, niewidomym itd. Fundację założyliśmy razem z żoną.
Ma pan hobby?
Oczywiście, przede wszystkim pływanie, choć ostatnio je trochę zaniedbuję. Poza tym bardzo lubię słuchać audiobooków. Bardzo mnie cieszy, że zapanowała na nie moda, bo to gwarantuje dużą dostępność, a jest to ogromne ułatwienie dla osób niewidomych.
Jak się poznaliście z żoną?
Studiowaliśmy razem, poznaliśmy się na wydziale, ale jeszcze wtedy nie spotykaliśmy się. Żona wspomina, jak powiedziałem kiedyś do niej, że "może jeszcze się zobaczymy". A po jakimś czasie spotkaliśmy się na katolickim serwisie randkowym w internecie. To było na początku 2008 roku. Po dwóch tygodniach poszliśmy na randkę w "realu", a już po paru miesiącach były zaręczyny.
Jakie ma pan marzenia?
O jednym marzeniu wie tylko moja żona, jest bardzo osobiste, więc nie chcę o tym mówić. Jest jednak coś, co zamierzam zrealizować od niedawna i mam nadzieję, że wreszcie mi się uda. Mam na myśli kurs nurkowania. Bardzo chciałbym poznać tę rzeczywistość. Pozwoliłoby mi to zmierzyć się nie tylko z samym sobą, ale i ze środowiskiem podwodnym. Chciałbym, aby to był jakiś otwarty akwen, morze, abym mógł dotknąć dna. To takie marzenie, które wydaje się być niemożliwe do zrealizowania dla osób niewidomych.