"Akademia pana Kleksa" wraca po 40 latach. Z jakim rezultatem? Niestety kiepskim. Film może i zachwyca wizualnie, ale scenariuszowo zawodzi na całej linii. Superprodukcja Macieja Kawulskiego, reżysera kina sportowego i gangsterskiego, to propozycja wyłącznie dla najmłodszych widzów, bo ci starsi nie dadzą się nabrać na jaskrawe kolory i muzyczne bangery. Czekaliśmy na film, nie na teledysk.
Ocena redakcji:
2.5/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Akademia pana Kleksa" z 2023 roku to druga adaptacja powieści dla dzieci z 1946 roku autorstwa Jana Brzechwy
W kultowym filmie "Akademia pana Kleksa" Krzysztofa Gradowskiego z 1983 roku w profesora Ambrożego Kleksa wcielił się Piotr Fronczewski, a Adasia Niezgódkę zagrał Sławomir Wronka
Reżyserem nowej "Akademii pana Kleksa" jest Maciej Kawulski ("Underdog", "Jak zostałem gangsterem", "Jak pokochałam gangstera"), scenarzystami są Krzysztof Gureczny i Agnieszka Kruk
Bohaterką filmu jest 12-letnia Ada Niezgódka (Antonina Litwiniak), która trafia do bajkowej akademii, w której profesorem jest ekscentryczny Ambroży Kleks (Tomasz Kot)
W obsadzie "Akademii pana Kleksa" znaleźli się także m.in. Sebastian Stankiewicz, Danuta Stenka, Agnieszka Grochowska, Daniel Walasek i Piotr Fronczewski w nowej roli
Kinowa premiera "Akademii pana Kleksa" już 5 stycznia 2024, ale film można obecnie oglądać na pokazach przedpremierowych
Czy "Akademia pana Kleksa" (2023) nadaje się dla dzieci? Na niektórych scenach są napisy, a wilkusy mogą przerazić najmłodszych
Jak wyszła nowa wersja słynnej powieści? Oto recenzja nowej "Akademii pana Kleksa" z Tomaszem Kotem
Świetnie, że powstała kolejna "Akademia pana Kleksa". Polsko-radziecka wersja z 1983 roku, owszem jest kultowa, ma genialnego Piotra Fronczewskiego, wychowały się na niej pokolenia i jest jedną z największych superprodukcji w historii rodzimego kina, ale trąci już myszką. To również film, który wiele dzieciaków z mojego pokolenia zwyczajnie straumatyzował (marsz wilków śnił mi się po nocach), a dziś szokuje sceną z kąpiącymi się małymi chłopcami, którym z daleka przygląda się... pan Kleks.
Nowych widzów stara "Akademia pana Kleksa" już nie przyciągnie, podobnie jak, chociażby słynny "Znachor" z lat 80. Producenci dobrze o tym wiedzą. Powieść Tadeusza Dołęgi-Mostowicza doczekała się więc w tym roku nowej, bardzo dobrej wersji i podobnie książka Jana Brzechwy z 1946 roku. Tyle że tutaj rezultat jest już jednak niestety kiepski, przynajmniej dla starszego widza.
Ale od początku. Jak wypadł film w reżyserii Macieja Kawulskiego – twórcy "Underdoga" o zawodniku MMA i gangsterskich "Jak zostałem gangsterem" i "Jak pokochałam gangstera", który niespodziewanie zabrał się za produkcję dla dzieci?
O czym jest "Akademia pana Kleksa" z Tomaszem Kotem? To luźna adaptacja powieści Jana Brzechwy
"Akademia pana Kleksa" Macieja Kawulskiego to zupełnie inna historia, o czym warto pamiętać przed pójściem do kina (od 5 stycznia lub na jeden z pokazów przedpremierowych). Scenarzyści Krzysztof Gureczny i Agnieszka Kruk stworzyli kompletnie nową opowieść opartą na motywach książki Jana Brzechwy. To dobry pomysł: rodzice, którzy wychowali się na filmie z Fronczewskim, obejrzą coś nowego, a dzieci dostaną uwspółcześnioną, świeżutką wersję.
Zamiast Adasia Niezgódki mamy tutaj Adę Niezgódkę (Antonina Litwiniak), która – z kompletnie niezrozumiałych powodów, być może żeby było bardziej międzynarodowo – żyje w Nowym Jorku. Właśnie kończy 12 lat, mieszka z mamą (Agnieszka Grochowska) i tęskni za tatą, który lata temu zaginął. Ada zawsze działa według planu, nie wierzy w bajki i marzenia. Jest dorosłą w ciele dziecka.
I tutaj zjawia się ptak Mateusz (Sebastian Stankiewicz), który mówi sceptycznie nastawionej dziewczynce, że czeka ją nauka w Akademii pana Kleksa, elitarnej szkole znajdującej się w świecie, w którym bajki są rzeczywistością. Świecie, który nieobcy jest również jej rodzicom i... tajemniczemu sąsiadowi (Piotr Fronczewski).
Zdumiona Ada dowiaduje się, że jej ojciec był znaczącą osobą w życiu profesora Ambrożego Kleksa, a sama ma ważną rolę do spełnienia. Ale co wybierze: rzeczywistość czy marzenia? W scenie przypominającej tę z pigułkami w "Matriksie" postanawia przeżyć przygodę, a w murach akademii pozna dzieciaki z całego świata, zarówno chłopców, jak i dziewczynki.
Ta otwartość akademii na różne narodowości to wspaniały pomysł twórców, szkoda tylko, że poszli w tępe stereotypy. Dziewczynka z Japonii trenuje sztuki walki, chłopiec z Meksyku gra na gitarze, uboga Brazylijka musi pracować w knajpie, a mała Ukrainka nosi wyłącznie stroje w ludowe motywy. To trochę uwiera, a szkoda, bo zamysł był zacny.
Każda bajka musi mieć oczywiście wrogów, a tymi w "Akademii pana Kleksa" z 2023 będą wilkusy. Wilczy ludzie (albo ludzkie wilki) pod przewodnictwem swojej liderki (Danuta Stenka) i młodego księcia (Daniel Walasek) szykują zemstę i nie zamierzają oszczędzić żadnego bajkowego świata. Czy Adzie uda się uratować szkołę i przyjaciół?
Nowa "Akademia pana Kleksa" to bardziej teledysk niż film
Realizacyjnie film Macieja Kawulskiego robi wrażenie. Scenografia i kostiumy pana Kleksa są dopracowane, charakteryzacja wilkusów przeraża (nie jestem jednak pewna, czy wilkusy nie są zbyt straszne dla małych dzieci; do tego mówią w swoim języku i maluchom trzeba w kilku scenach czytać napisy), a produkcja oszałamia kolorami, latającymi wyspami i postaciami ze słynnych bajek.
Zdjęcia są niby piękne, ale... to kwestia gustu. Barwy są tak jaskrawe, że trącą kiczem, a efekty specjalne są toporne i przypominają te sprzed dekad. Nie wiem, czy to celowy zabieg, czy mały budżet, ale paradoksalnie robi to klimat i budzi nostalgię za "Akademią pana Kleksa" naszego dzieciństwa, tą z lat 80. Podobnie zresztą jak bardzo dobra muzyka: syntezatory, remiksy dawnych hitów, jak "Na wyspach Bergamutach" czy przebój "Jestem Twoją Bajką" Sanah, która świetnie komponuje się w klimat historii.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Owszem, film wygląda dobrze, ale... jak na Polskę. Taki rozmach nad Wisłą zachwyca, ale gdy spojrzymy bliżej, zobaczymy, że cały ten wykreowany świat bardziej przypomina telewizyjną, nieco paździerzową produkcję, niż "Harry'ego Pottera", do którego nową "Akademię" porównywali niektórzy internauci. Jest dość tandetnie, chociaż dzieciom się spodoba, bo to film zrobiony głównie pod nie.
Największy problem to jednak scenariusz i montaż. "Akademii pana Kleksa" nie udaje się opowiedzieć dobrej historii, która zaangażuje starszego widza. Oto Ada trafia do magicznej szkoły, uczy się niesamowitych rzeczy, pojawia się zagrożenie i – kiedy już myślimy, że czeka nas epickie starcie z wilkusami – następuje kulminacja, która jest kapiszonem i daje zero satysfakcji. Zakończenie zawodzi, chociaż ekscytująco zapowiada Golarza Filipa (Janusz Chabior) w drugiej części.
Fabuła sprawia wrażenie pisanej na kolanie. Pan Kleks to jedynie atrakcja, która potrafi latać i wtapiać się w tło, ale w rzeczywistości nie potrafi ani ochronić dzieci, ani zrobić nic użytecznego. Uczniowie to tylko tło dla Ady, a ich zarysowane na początku historie nie zostają rozwinięte i w sumie scenarzyści mają je gdzieś. Nawet postać Alberta (Konrad Repiński), przyjaciela Ady, nie zostaje rozwinięta, mimo że chłopiec ma bardzo ważną, (w teorii) emocjonalną scenę. Spłynie ona więc po większości widzów jak po kaczce, a miała poruszyć.
Do tego wspomniany montaż: szybki, dynamiczny, pocięte sceny i niedokończone dialogi. Już mamy się wczuć w scenę, gdy ta nagle znika i pojawia się coś zupełnie innego. Kawulski robił tak już w "Jak pokochałam gangstera" i popełnia ten sam błąd w "Akademii pana Kleksa" – robi dwugodzinny teledysk, nie film.
To starszego widza może znużyć i zmęczyć, zwłaszcza że dużo się dzieje. Akcja leci na łeb, na szyję, ale nic z tego nie wynika. Nie możemy poczuć klimatu, bo zwyczajnie nie dostajemy takiej szansy. Owszem, Kawulski poszedł w rozmach, ale to droga donikąd, bo sam rozmach nigdy nie wystarczy. Potrzebni są bohaterowie z krwi i kości, emocje, historie. Tutaj tylko pędzimy.
Ale naprawdę niewybaczalny w filmie o magii jest... brak magii. "Akademia pana Kleksa" zwyczajnie jej nie ma. Magia powinna wylewać się z każdego kąta, zachwycać, obezwładniać, ale nic takiego się nie dzieje. Są sztuczki, tricki i ważne lekcje dla dzieci (o empatii, wierze w marzenia, różnorodności i tolerancji), ale żadnej magii tu nie ma. Akademia pana Kleksa jest tylko budynkiem, mimo że Kawulski wyraźnie miał ambicje zrobić z niej Hogwart. Niestety nie wyszło.
Tomasz Kot to bardzo fajny pan Kleks, ale film kradnie Danuta Stenka
A aktorzy? Jest naprawdę dobrze. Tomasz Kot jest świetnym panem Kleksem, szkoda tylko, że ten sprowadza się jedynie do dziwnych wygibasów, śmiechu z byle czego i gadania głupot. Drugi Dumbledore to nie jest. Postać profesora jest zwyczajnie przerysowana, a tak naprawdę to te spokojniejsze sceny, w których widać w Kleksie jakieś emocje, są najlepsze.
Ukłonem w stronę starszych widzów jest Piotr Fronczewski w innej roli, naprawdę cudownie zobaczyć go na ekranie, mimo że jego postaci (niespodzianka) też nie rozwinięto. Bardzo dobra jest również Antonina Litwiniak jako Ada Niezgódka, a inni dziecięcy aktorzy są naprawdę przekonujący, sympatyczni i uroczy (ale znowu, papierowi...).
Najlepsze w filmie są tak naprawdę mroczne wilkusy. Film kradnie Danuta Stenka jako ich liderka. Aktorka jest fantastyczna i charyzmatyczna, gra całą sobą i realnie przeraża, ale tak naprawdę tylko ona ma w sumie co grać. Uwagę przykuwa również Daniel Walasek jako młody książę wilkusów, który ma intrygującą relację z Niezgódką. Wystarczyłyby ze dwie sceny, żeby to wszystko pogłębić, ale nie mamy czasu, lecimy dalej.
Z kolei Sebastian Stankiewicz jako ptak Mateusz jest już tak przeszarżowany, że aż irytujący. Serio, ile można w ciągu dwóch godzin serwować żartów o kupie? Ale, znowu, dzieciaki na sali kinowej naprawdę się śmiały. I z jego dziwnych ruchów, i odgłosów, i suchych żartów. A czy w sumie nie jest to film dla nich?
Jest, "Akademia pana Kleksa" jest filmem dla dzieci i... tylko dla nich. Kawulskiemu nie udało się zrobić kina familijnego, który zachwyci i małych, i dużych. Po zwiastunie wierzyliśmy, że powstanie drugi Disney dla każdego, ale dostaliśmy ładną wydmuszkę, która zachwyci i poruszy dzieciaki. Reszta nie ma tu czego szukać, bajka jest pusta.