Długowłosy Cage w roli próbującego wtopić się w świat ludzi ostatniego syna Kryptonu, święcąca metaliczna zbroja i gwarancja pojedynku z wielkim pająkiem – brzmi intrygująco? Jeszcze jak! Szkoda, że dzisiejsze kino superbohaterskie nie potrafi wyjść poza utarte schematy często nijakich produkcji o trykociarzach.
Reklama.
Reklama.
Nabawiłem się wstrętu do filmów i seriali o superbohaterach. Są oczywiście nieliczne wyjątki, jak np. fantastyczne "The Boys" czy "Niezwyciężony" na Amazon Prime, ale te produkcje raczej uderzają w klasyczny mit superbohaterski.
No dobra, słyszałem, że ostatni sezon "Lokiego" jest super (jeszcze nie widziałem!), no i podobał mi się też "The Flash", ale o tym, dlaczego, przeczytacie w mojej recenzji filmu, a nie tutaj.
Chcę jednak podkreślić, że ta niechęć pojawiła się dopiero z czasem. Praktycznie wychowywałem się z komiksami w ręku, znam to medium lepiej niż prawo podatkowe w naszym kraju. Dlatego też autentycznie się cieszyłem, gdy ten gatunek filmowy rósł w siłę.
Do czasu, aż wielkie studia filmowe postanowiły zalać rynek swoją ofertą, która w wielu przypadkach przypominała raczej pół-produkty, niegotowe wypieki, czy też bardziej superbohaterski fast food. Od czegoś takiego można dostać niestrawności. I to właśnie teraz czuję, ilekroć ktoś proponuje mi kolejną porcję tej wysokobudżetowej sztampy.
Nie zmienia to jednak faktu, że z przyjemnością zobaczyłbym efekt współpracy Tima Burtona i Nicolasa Cage'a w anulowanym projekcie z lat 90. – "Superman Lives".
W chwili, gdy w kinach można obejrzeć najnowszy film z Nicolasem Cage'em w roli głównej "Dream Scenario" (będący satyrą na na świat influencerów i cancel culture), warto przypomnieć też ten zapomniany obraz ze świata potężnych trykociarzy.
Mowa o produkcji, która miała wynieść 30 milionów dolarów, a nie nakręcono... ani jednej sceny.
Długowłosy Cage w roli próbującego wtopić się w świat ludzi ostatniego syna Kryptonu, święcąca metaliczna zbroja i gwarancja pojedynku z wielkim pająkiem – brzmi dziwnie i intrygująco? Jeszcze jak! Czyli dokładnie jak coś, co nie zeszło z taśmy produkcyjnej Marvela lub DC.
Pierwsze przymiarki do projektu datuje się na połowę lat 90., kiedy w projekt zaangażowany był też Kevin Smith – gorące nazwisko w Hollywood po sukcesie "Sprzedawców" i "Szczurów z supermarketu".
To on – w rozmowie z producentem Jonem Petersem – dostał wytyczne, że jeśli dostanie zielone światło na napisanie poprawionej wersji wstępnego draftu scenariusza dla nowego Supermana, musi trzymać się trzech zasad: Superman ma mieć inny strój (bo dotychczasowy miał być za bardzo "pe*alski"), nie może latać, a w finałowej walce ma się pojawić wielki pająk.
Kevin ostatecznie też został odsunięty od projektu, ale w jednym z wystąpień na żywo szczegółowo opisał absurdalny charakter spotkań z pracownikami studia.
Wspomniał wtedy też, jak dziwnie słuchało się żądań Petersa, który sam o sobie mówił, że "jest człowiekiem z ulicy", chociaż zanim został producentem, był fryzjerem, a później i kochankiem Barbry Streisand (jego zdaniem najlepszym Supermanem byłby Sean Penn, bo miał "dziką zwierzęcość" w oczach – tak dobrze przecież kojarzoną z Supermanem).
Zaangażowanie w projekt Tima Burtona poskutkowało oczywiście nadaniem całej historii większej dawki mroku. Komiksowa postać, dotychczas kojarzona z nadzieją.
Co ciekawe, to właśnie Nicolas Cage miał przekonać studio, by zatrudnili reżysera dwóch wcześniejszych Batmanów do "Superman Lives".
"Tim Burton mnie nie obsadził. Ja obsadziłem Tima Burtona. Studio chciało Renny'ego Harlina ("Szklana pułapka 2"). Jest miłym facetem i nie miałby z tym problemu. Ale moja wizja dla Kal-El była bardziej w stylu Tima Burtona" – mówił Cage w rozmowie z "Rolling Stone", cytowany przez serwis Naekranie.pl.
W sieci można znaleźć nagrania, w których Cage w obecności Burtona testuje prototypy stroju tytułowego herosa.
Podobnie jak nagrania "świecącej" wersji kombinezonu ostatniego przedstawiciela Kryptonu.
Co ciekawe, to właśnie Burton miał być powodem, przez który wstrzymano produkcje – tak przynajmniej podaje wspomniany wyżej Naekralnie.pl. Miało dokładnie chodzić o klapę jego filmu "Marsjanie atakują!" z 1996 roku.
Inne źródła podają jednak, że chodziło po prostu o gigantyczne pieniądze, które miała pochłonąć produkcja już na wstępnym etapie jej powstawania.
Burton zapytany w 1999 roku o ten film przyznał, że był podekscytowany tym projektem, wytknął jednak... korporacyjny sposób myślenia studia, które stanęło na drodze do jego powstania.
– Studia zmieniły się w wielkie korporacje, w których zanim zaprojektuje się postaci do filmu, trzeba je zaprojektować pod Happy Meal – stwierdził Burton, przypominając, że już jego "Batman powraca" wkurzył McDonald’s, bo był "zbyt mroczny".
Jako ciekawostkę warto dodać, że we wspomnianym wcześniej "Flashu" przez chwilę na ekranie pojawia się burtonowska wersja Supermana, który... walczy z wielkim kosmicznym pająkiem.
Zapytany o to Nicolas Cage przyznał, że pojawił się na planie zdjęciowym "Flasha", ale... zagrał coś zupełnie innego. Jego Superman miał patrzeć na rozpadający się wszechświat, a nie walczyć z pająkiem.
Aktor podkreślił więc, że to, co widzowie zobaczyli na ekranie w filmie "Flash", było wynikiem użycia efektów specjalnych, a nie jego aktorskiego talentu.
Dodał też, że zgadza się ze krytycznymi słowami Burtona pod adresem studia o "wykorzystywaniu" wcześniejszych pomysłów twórców do nowych produkcji.
Na koniec warto też dodać, że ze wszystkich przytoczonych filmowców w tym tekście, jednemu rzeczywiście udało się dopiąć swego.
W 1999 roku do kin trafił film "Bardzo dziki Zachód". Wystąpili w nim m.in. Will Smith i Kevin Kline. Producentem filmu był wspomniany wcześniej Jon Peters.
W jednej ze scen główni bohaterowie musieli zmierzyć się z wielkim mechanicznym pająkiem.