W miniony weekend burzę wywołał tekst Marcina Kąckiego opublikowany na łamach "Gazety Wyborczej". Rzekome przeprosiny dziennikarza poza tym, że w sposób oczywisty należą do zachowań z repertuaru "damage control", brzmią jak pretekst do opowiedzenia historii, w której reporter kreuje się na romantycznego awanturnika. Jeśli marzycie o lekturze kartek wyrwanych z pamiętnika pozbawionego autorefleksji narcyza, przeczytajcie spowiedź Kąckiego – tylko nie mówcie, że nie ostrzegałam.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Marcin Kącki nazywa się "Batmanem reportażu". Czy do swoich supermocy zalicza też narcyzm?
Już w samym tytule swojego tekstu Marcin Kącki sugeruje, że będzie on dotyczył m.in. "kobiet źle kochanych". Nie wiem, z czym wam kojarzy się takie określenie, ale ja wyobrażam sobie, że w takim wypadku może chodzić o niepoświęcanie wystarczającej ilości uwagi partnerce, zrzucanie większości obowiązków domowych na jej barki czy brak jakiś romantycznych gestów (jeśli są mile widziane czy oczekiwane).
Jak się jednak okazuje, dla Kąckiego "źle kochać kobiety" oznacza masturbowanie się na ich oczach bez przyzwolenia czy wchodzenia do ich mieszkania przez balkon, gdy ukrywają się przed nim przerażone w łazience. Ale o tym później.
Swoją historię Kącki niczym Hitchcock zaczyna od trzęsienia ziemi i dramatycznego opisu nieudanej próby samobójczej. Mistrz suspensu wykorzystywał ten zabieg do niewinnej i uzasadnionej artystycznie manipulacji uwagą widza.
Dziennikarz – do szantażu emocjonalnego i wskazania, komu w tym tekście przede wszystkim należy współczuć, zdradzając tym samym już na wstępie swoje narcystyczne tendencje do użalania się nad swoim własnym losem i ignorowania bólu, który sam sprawił innym.
Wkrótce reportera ujawnia też, jak jakim typem bohatera w tej historii chciałby być. "(...) Ewy [Wanat, niedawno zmarłej dziennikarki - przyp. red.] zadzwoniłem (...) a ona, że ma fajną terapeutkę, tylko mam obiecać, że się z nią nie prześpię" – relacjonuje Kącki. Swoją naturę "kobieciarza" w tekście przywoła jeszcze wielokrotnie.
Dalej mamy starą śpiewkę – smutne dzieciństwo, problemy zapijane alkoholem, depresja, brak świadomości, czym jest trauma i jak dbać o zdrowie psychiczne. I "dziennikarstwo", ale wiecie – takie przez duże "D".
Choć Kącki nie mówi tego wprost, bycie "Batmanem reportażu" (to akurat dosłowny cytat, zresztą dziennikarz porównuje się do człowieka-nietoperza w tekście wielokrotnie) być może nie powinno być pretekstem do zdradzania swoich partnerek i zaniedbywania córek, ale mimo wszystko w trudnościach, jakie bez wątpienia sprawiało mu opisywanie historii bohaterów, "którzy uśpili żonę jak psa, dyrygenta, który zgwałcił 250 chłopców, biskupa, który zgwałcił studentów (...)" szuka usprawiedliwienia dla swoich niecnych czynów.
Zapewne zupełnie nieświadomie, Kącki na każdym kroku ujawnia swoją mizoginię, na którą nie pomoże wymienienie feministycznych autorek jednym tchem. Jedyną kobietą, która zdaje się istnieć na prawach człowieka w tekście dziennikarza, to wspomniana już Wanat (nawet obecna partnerka Kąckiego, czyli reżyserka teatralna Aneta Groszyńska, występuje w jego narracji głównie jako ratowniczka).
Reszta kobiet służy mu do tego, by czuł się "bezpieczny i zaopiekowany". "Usynawiały mnie albo chodziły ze mną do łóżka, pocieszały, kazały się leczyć albo s****dalać, i to był z reguły dobry pomysł" – relacjonuje.
Dziennikarz niby zdobywa się na refleksję wobec "kobiet źle kochanych", jednak większość swoich przewin przedstawia jako wybryki, z których jego byłe partnerki śmieją się po latach. Za te poważniejsze niby obsypuje głowę popiołem, ale twierdzi, że wszystko zostało mu wybaczone (co jest nieprawdą przynajmniej w paru przypadkach).
W tekście Kąckiego w ogóle niewiele jest miejsca dla czegoś innego niż jego (nawet nieskrywanego) samouwielbienia i samousprawiedliwienia. "(...) może Ewa miała rację, że nie jesteśmy złymi, a poharatanymi ludźmi" – zastanawia się Kącki, po raz kolejny żerując na autorytecie Wanat.
"(...) Aneta [Groszyńska, wspomniana partnerka Kąckiego – przyp. red.] ma rację, chciałem wyrządzone krzywdy owinąć w konteksty własnych demonów" – pisze dziennikarz, wspominając o wcześniejszych próbach przeprosin swoich ofiar. Jeśli faktycznie się z nią zgodził, dlaczego jego napisany dla "GW" tekst nie jest o nikim innym, jak o nim samym?
Kreacja na cierpiącego artystę
Chociaż pierwszą reakcją niektórych dziennikarzy i dziennikarek były peany na temat odwagi Kąckiego, w komentarzach pod artykułem widać, jak wiele osób nie kupiło tej ściemy.
"Autor chciał napisać o #metoo, ale wyszedł mu tekst o swoim ego oraz podbojach seksualnych. I o tym, że chciał przeprosić, ale w sumie to nie musiał, bo kobietom to się nawet podobało" – czytamy w jednym z nich. "To jest nic więcej, jak ucieczka do przodu i kreowanie się na neoHemingwaya" – skomentował ktoś inny.
Przyrównanie spowiedzi Kąckiego do kreowania się na noblistę wydaje się wyjątkowo trafne. Dziennikarz przedstawia się bowiem w tekście jako romantyczny awanturnik, wspinający się do kochanki na balkon i cierpiący artysta w duchu XX-wiecznego modernizmu, który może i jest tyranem, ale też geniuszem, więc wszystko można mu wybaczyć.
Interesujące jest to, że sam Kącki wspomina w swoim tekście, że po tym, gdy pomógł w śledztwie ws. dyrektora chóru Polskie Słowiki Wojciecha Kroloppa, otrzymywał wiadomości, żeby się "odp***dolić" od "Maestro przez wielkie M".
Reporter zdaje się nie widzieć, że całym swoim tekstem hołduje podobnej tradycji – z tą różnicą, że w bardziej zawoalowany sposób sugeruje, by odwalić się od "Dziennikarza przez wielkie D".
– Tekst jest odzwierciedleniem stereotypów dotyczących tego, że mężczyźni mają traumy, skazy, przygody, ale zbawiają świat, a kobiety opiekują się nimi, trzymają za rękę, ratują. Niestety w ten sposób znikają realne kobiety, które mają swoje historie, traumy – skomentowała tekst Kąckiego w rozmowie z TOK FM socjolożka dr hab. Elżbieta Korolczuk.
Korolczuk zwróciła również uwagę, że w tekście ani razu nie pada stwierdzenie "dokonywałem przemocy", a także wskazuje, że autor tekstu fiksuje się na własnej opowieści. "Ten tekst skruchy nie wyraża i nie rozpoznaje realnej krzywdy" – oceniła.
"Auto-laurka" (tak tekst reportera został okrzyknięty w sieci) Kąckiego od początku do końca brzmi jak próba ratowania pomnika przed jego obaleniem, jednak bardzo mizerna, jeśli większość czytelników z łatwością rozszyfrowała wybijające się na pierwszy plan samouwielbienie i megalomanię autora.
Co więcej, upadek autorytetu już się zaczął, o czym sam Kącki bardzo mimochodem, ale jednak w swoim tekście wspomina:
Rzeczoną kobietą okazała się dziennikarka "Newsweeka" Karolina Rogaska, którą tekst Kąckiego i sposób, w jaki została ona w nim przedstawiona, oburzył.
"Marcin, skoro byłeś tak szczery w swoim tekście, dlaczego nie napisałeś wprost, co zrobiłeś mi i innym dziewczynom? Czemu nie napisałeś, że moje wielokrotne 'NIE' potraktowałeś jak niebyłe, czemu nie padło, jak rzuciłeś do mnie, że 'teraz odmawiasz, a po trzydziestce nie będziesz już tak wybrzydzać i będziesz ruchać się, jak popadnie'? Jak za stosowne uznałeś rozebranie się i masturbację mimo mojego ewidentnego przerażenia? Obrzydliwe zachowanie" – skomentowała.
"Aż do sobotniego wpisu Karoliny Rogaskiej, a później oświadczenia Polskiej Szkoły Reportażu nikt w redakcji 'Gazety Wyborczej' nie miał świadomości, że Marcin Kącki został oskarżony przez Karolinę Rogaską o napaść seksualną i że został on zawieszony przez Polską Szkołę Reportażu" – czytamy w nim.
Sam Kącki w rozmowie z "Presserwisem" stwierdził, że "Wyborcza" doskonale wiedziała o oskarżeniach Rogaskiej. Pochwalił się również, że po publikacji artykułu dostawał wiadomości od mężczyzn, którzy: "dzięki niemu zrozumieli, że źle potraktowali swoje partnerki".
Reakcja mediów na tekst redaktora "Gazety Wyborczej"
Ze strony mediów ostatecznie zaczęły też płynąć trzeźwe głosy w odezwie na kompromitujący tekst Kąckiego. "Marcin pisze w swoim tekście, że mężczyźni czasem boją się ruchu 'me too". Cóż, ten się boi, kto ma coś za uszami" – skomentowała na łamach "Wysokich Obcasów" wspomniana już wcześniej Pakieła, która w poście zamieszczonym w swoich mediach społecznościowych wspomniała, że rozmawiała również z innymi kobietami skrzywdzonymi przez reportera.
Głos zabrał także współpracujący z "Gazetą Wyborczą" dziennikarz Wojciech Czuchnowski.
"Opublikowana w sobotniej "Gazecie Wyborczej" 'spowiedź' Marcina Kąckiego powinna zaczynać się od następującego wyjaśnienia: 'Kilka tygodni temu zostałem odsunięty od zajęć ze studentkami i studentami Polskiej Szkoły Reportażu. Powodem była skarga jednej ze studentek, która zgłosiła, że była przeze mnie molestowana seksualnie. Po tym zdarzeniu uznałem, że opowiem o swoim życiu, pracy, błędach, które popełniłem oraz osobach, które skrzywdziłem. Chcę się wytłumaczyć i przeprosić'" – ocenił Czuchnowski.
Swoje oburzenie wyraził na Facebooku także reporter Wojciech Tochman.
"Szlag mnie trafia, kiedy czytam, jak MK w celu usprawiedliwiania swoich zachowań wobec kobiet, używa w tekście osoby Ewy Wanat, zmarłej przed niecałym miesiącem. Nie mogę wiedzieć, jak Ewa oceniłaby dzisiejsze dzieło Kąckiego, ale mogę podejrzewać. Napisałaby mu na privie kilka słów, które zapamiętałby do końca życia" – skwitował.
W samo sedno trafiła także dziennikarka Jagoda Grondecka. "Wreszcie, panie Kącki – to nie pańskie dziennikarstwo molestowało, tylko pan". Pamiętacie, jak popularność zdobyło hasło "chajzerowanie" po serii nieudanych przeprosin Filipa Chajzera? Miejmy nadzieję, że Marcin Kącki poprzestanie na jednym tekście, bo coś czuję, że "kąckowanie" mogłoby mu zrobić niezłą konkurencję.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.
Paweł Goźliński z naszej szkoły reportażu i powiedział, że jedna z kobiet z naszej szkoły uważa, że przekroczyłem granice, i to jest, powiedział Paweł, dla naszej szkoły reportażu niedopuszczalne. Zadzwoniłem do tej kobiety (...) Powiedziała, co wtedy zrobiłem, że była zdziwiona, bo przecież znała mnie też z książek, w których ścigałem ludzkie bestie, że tak, siedzi w niej to, nazwała moje zachowanie przekroczeniem i powiedziała, że mam pamiętać, że nie znaczy nie.