Marcin Kącki w "Presserwisie" postanowił wytłumaczyć się z tekstu: "Moje dziennikarstwo – alkohol, nieudane terapie, kobiety źle kochane, zaniedbane córki i strach przed świtem". Dziennikarz uważa, że redakcja "Gazety Wyborczej" wiedziała, że skrzywdził on Karolinę Rogaską i pozwoliła mu również na opublikowanie tekstu, w którym sam przyznaje się do seksualnej przemocy wobec kobiet, bo uznała jego skruchę za "szczerą". Wcześniej "GW" uznała, że o sprawie pokrzywdzonej dziennikarki nie wiedziała.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W rozmowie, która ukazała się w poniedziałek, wyjaśnia, że tekst, który opublikował, miał być rozliczeniem z jego czarną przeszłością. Podkreślił, że artykuł pisał bardzo długo, a pierwsze notatki, które do niego wykorzystał, pochodzą z roku 2019. Jasno określił też, jaki był cel napisania tekstu.
– Napisałem go, żeby na własnym przykładzie zwrócić uwagę mężczyzn na to, jak traktują kobiety. Ten tekst powstał też dlatego, że obawiam się kontrrewolucji mężczyzn wobec ruchu me too, a wiedzę o tym dała mi książka "Chłopcy", o konfederatach. Chciałem, żeby ten esej pomógł mężczyznom uczciwie spojrzeć w przeszłość – stwierdził.
Pochwalił się również, że początkowo po publikacji tego tekstu dostawał wiadomości od mężczyzn, którzy: "dzięki niemu zrozumieli, że źle potraktowali swoje partnerki". Kluczowe jest również, że Kącki w rozmowie z "Presserwisem" stwierdził, że jego artykuł został przeczytany i sprawdzony przez redaktorów "GW".
Kącki twierdzi, że "GW" wiedziała o Karolinie Rogaskiej
Jak dodał, tekst ten miał się ukazać również tydzień później w wydaniu papierowym, obok tekstu Mariusza Szczygła o pracy reportera. Dalej Kącki stwierdził również, że o zarzutach Karoliny Rogaskiej usłyszał od Pawła Goźlińskiego ze Szkoły Reportażu.
Kącki miał wtedy odpowiedzieć Goźlińskiemu, że taka historia wydarzyła się, ale 7 lat temu. – Zadzwoniłem po poradę do jednej z kobiet wykładających w Polskiej Szkole Reportażu i ona też ode mnie dowiedziała się, że jest skarga Karoliny. Powiedziała mi, żebym jej wysłuchał. Zgodziłem się, że właśnie tak powinno się uczciwie załatwić tę sprawę i że to będzie wątek, który dopełni mój tekst, pokaże szczerość moich intencji – tłumaczy dalej.
Kącki twierdzi, że z Karoliną Rogaską miał się spotkać, ta początkowo na spotkanie się zgodziła, ale następnie odwołała je, wysyłając SMS-a z wyjaśnieniem. – Napisała, że wszystko mi powiedziała i żebym pamiętał, że doszło z mojej strony do przekroczenia, a nie znaczy nie – to wszystko opisałem w tekście – stwierdził.
Przypomnijmy, że to internetowa wypowiedź Karoliny Rogaskiej najbardziej skompromitowała Kąckiego, bo dziennikarka stwierdziła, że ten w swojej spowiedzi nie powiedział całej prawdy, a ofiary przeprosił ostatnimi czasy właśnie na potrzeby tekstu i z obawy przed tym, że kiedyś "prawda wyjdzie na jaw, więc trzeba ją wyprzedzić".
W poście opisała, m.in. że dziennikarz rozebrał się i masturbował się nad nią bez jej zgody. Kącki w wywiadzie, którego udzielił, uznał, że redakcja wiedziała o Karolinie Rogaskiej, ponieważ jej historię opisał w reportażu (jednak nie w takiej wersji, jaką Karolina Rogaska przedstawiła w poście na Facebooku). – Nie wymieniłem jej z imienia i nazwiska, bo nie chciałem tego zrobić bez jej zgody, ale widzieli, o kogo chodzi – powiedział "Presserwisowi".
"Marcin Kącki, oddając gotowy tekst, nikogo o tym nie poinformował, czym nadużył zaufania naszego i Czytelników. W efekcie redakcja "Gazety Wyborczej" opublikowała jego "spowiedź" nieświadoma, że może mieć drugie dno – wyprzedzające usprawiedliwienie własnych występków" – podkreślili.