Tajemnica miasteczka Łasin. Suma małych grzechów [ODCINEK 4, OSTATNI]
Mikołaj Podolski
16 stycznia 2024, 09:57·15 minut czytania
Publikacja artykułu: 16 stycznia 2024, 09:57
Czasem wyolbrzymiamy swoje błędy tak bardzo, że zamiast ponieść konsekwencje, wolimy zdać się na ślepy los. Nie widzimy, że najlepsze rozwiązanie mamy pod nosem. Patryk Niklewski z Łasina miał je bliżej niż można było sądzić. Najbardziej prawdopodobne, że sam świadomie podjął decyzję, by z niego nie skorzystać, bo przed swoim zniknięciem popełnił kilka grzechów. Dlatego pierwszym krokiem do jego znalezienia musi być ustalenie, przed czym naprawdę chciał uciec na pola.
Reklama.
Reklama.
Pan Henryk to jedna z kluczowych postaci tej historii. Jego wnuk Patryk przed swoim zniknięciem w marcu 2021 r. rozbił swój samochód około 100 metrów od jego domu. To budynek, do którego było najbliżej z przewróconego bmw. Nawet jeśli to tylko koszmarny zbieg okoliczności, jest to jednakowo szalenie ważny fakt, którego nie można pominąć w kronikach tej sprawy.
Gdyby cokolwiek w tym zaginięciu było logiczne, młody łasinianin poszedłby od razu do niego, nie wdając się w dyskusje z innymi kierowcami. Wyciągnęliby ciągnikiem bmw z rowu i byłoby po sprawie.
Jak podkreśla jego dziadek, to, że tak się nie stało, sprawia mu ogromny ból do dziś. Przecież byli rodziną. Miał znaczący udział w jego wychowaniu.
Stoimy obaj przed bramą jego gospodarstwa, wpatrując się w drogę krajową numer 16, na której w dzień jest spory ruch. Duża część pojazdów to tiry. Parskające co jakiś czas konie nie zwracają na nie uwagi, są przyzwyczajone do hałasu.
Nie wiadomo, czy gdzieś dalej Patryk nie wskoczył z powrotem na "szesnastkę", nie złapał stopa i nie wyjechał, albo czy nie został tam potrącony i wpakowany do bagażnika. Nie wiadomo też, czy dzięki swoim zdolnościom gdzieś daleko nie zwinął komuś auta i nie popędził tą drogą w siną dal. "Szesnastka" to kręgosłup tego subregionu. Skoro tu się wszystko zaczęło, to mogło się też skończyć.
Sędziwy gospodarz wspomina wnuka jako małego brzdąca, kilkuletniego, który beztrosko hasał z siostrą Dominiką po pobliskich polach, i tego już dorosłego, świetnego kierowcę, dobrego mechanika, który nieraz pomagał mu w gospodarstwie, kiedy tego potrzebował. Ma wyrytą w głowie datę zaginięcia, 13 marca 2021 r., i doskonale wie, że wkrótce miną trzy lata od tego zdarzenia.
– Pamiętam tę noc – senior bierze głębszy oddech. – Mam z tamtej strony pokój, widziałem te światła, a potem tę policję, jak tu przyjechała. Ja byłem po szpitalu, to nie chciałem wychodzić na zimno, ale nie wiedziałem, że to Patryk. W końcu ubrałem się, ale w tym momencie córka zapukała do okna i krzyczała „Czy tatuś widział Patryka?”. Spojrzy pan, tu, jak się zaczynają te krzaki, to on się tu rozbił. Myślę, że on może chciał skręcić do nas, ale chyba jechał za szybko i nie wyrobił. Zjechał z prawej strony na lewą stronę, poleciał rowem.
Mógł iść w kierunku gospodarstwa pradziadków
Dziadek Patryka trafił na celownik śledczych jako pierwszy. Gdyby go jednak nie podejrzewali o pomoc wnukowi, złamaliby podstawowe zasady policyjnego abecadła. Ale nie znaleźli żadnego dowodu na to, by 24-latek do niego dotarł.
– Policja u nas była – pan Henryk już nie zapomni tej wizyty. – Postawili mi takie ultimatum, że chyba wiem, co mnie czeka, jeśli go ukrywam. Pytali „Czy mógł schować się w stodole?”, to ja im na to, że ja rano wstaję, idę do stodoły, wtedy stodoła była zamknięta, a za sobą zamknąć nie mógł. Jakby wszedł, to zostałaby otwarta. Tak samo garaże, były pozamykane na kłódkę. To oni dalej „A na strychu?”, to ja im, że ja bym wszystko słyszał.
– Skoro Patryk mieszkał 2 km stąd i spędzał tu dzieciństwo, to pewnie zna tu każdą dziurę? – pytam.
– Znał bardzo dobrze te tereny.
– Niebezpiecznie tu?
– To nie są niebezpieczne tereny. Bagna, owszem, są, ale to wszystko było przeszukane. Ślady wskazywały, że on mógł iść do starego gospodarstwa po moich teściach. Teraz tam tylko ruina została, ale wtedy były jeszcze fundamenty i piwnica. On mógł za stodołą przejść przez kawałek pola. Tam znaleźli jego pasek.
– A mógłby iść najpierw iść w stronę Kisielic, dla zmyłki, a potem zrobić łuk i skierować się w stronę Łasina? Czy tam coś złego by mu się stało?
– No mógłby - przytakuje emerytowany rolnik. – Ale jakby gdzieś tam się utopił, to ciało już by się znalazło.
– Czy są w okolicy bagna, w których ciało zniknęłoby na dobre?
– Są w pobliżu z dwa lub trzy takie bagienka. Jedno na byłym gospodarstwie teścia, a drugie u sąsiada. Ale Patryk zgubił klucze gdzieś indziej, więc tam nie mógł wpaść. Sąsiad znalazł te klucze, jak wjechał w pole, to był początek kwietnia.
Policja podejrzewała dziadków
Niektóre osoby, które brały udział w organizowanych przez służby poszukiwaniach Patryka na polach, rozważały bardzo poważnie, czy całe ich chodzenie nie jest bez sensu, jeśli starszy pan po prostu wszystkich okłamał i rzeczywiście dał schronienie wnukowi. Ich domniemania podsycały słowa rzucone przez jednego z funkcjonariuszy, który twierdził, że pies tropiący zachowywał się tak, jakby ślady prowadziły do sędziwego gospodarza. Co prawda rozrzucone po polach przedmioty Patryka wskazywały, że odchodził od miasta, ale kłóciło się to z wszelką logiką.
Tym opiniom nie daje jednak wiary dziewczyna zaginionego, która była na miejscu szybko po wypadku.
– Ten dziadek był przerażony, też szukał Patryka, to było jego oczko w głowie – podkreśla Emilia Sonnenfeld. – Na pewno gdyby dziadkowie mieli coś do ukrycia, to by powiedzieli, bo wszyscy chcemy się dowiedzieć, co się stało. Moim zdaniem nie ma żadnej możliwości, żeby on do nich poszedł i nikt by się nie dowiedział.
– Oni jeszcze jakiś miesiąc po zaginięciu przyjechali do naszych dziadków i weszli im do domu. Dziadkowie bardzo przeżywali to zniknięcie, ciągle płakali, a policja im robi taki numer? – do dziś nie może się z tym pogodzić Dominika Niklewska.
Jej brat Patryk w swoim młodym życiu zarobił tyle mandatów, że musiał wiedzieć, że za głupie wypadnięcie z drogi nic poważnego mu nie groziło nawet ze strony policjantów, którzy go nie lubili.
– Jeśli uciekł, to musiałby się czegoś bać. W pierwszej kolejności założyliśmy, że uciekał po prostu przed policją. Ale przecież nikogo nie zabił ani nie zrobił nikomu krzywdy – nie ma wątpliwości Dominika Niklewska. – Otrzymywaliśmy różne dziwne sygnały i jakieś wymyślane historie. Dzwoniła do mnie nawet dziewczyna, która twierdziła, że Patryk ucieka przed mafią. Że jeździli po Łasinie i go szukali.
Jeśli Patryk świadomie podjął decyzję, że nie idzie do dziadków, tylko w przeciwnym kierunku, to wydaje się, że musiałby mieć tamtej nocy na sumieniu coś poważniejszego niż wykroczenie.
Z rozmów z jego kolegami wynika, że miał.
Nie można już nic ukrywać
Prosili o spotkanie osobiste. Podczas dyskusji bili się z myślami, co mogą powiedzieć, a co nie. Wiedzą, że ktoś może mieć im to za złe, ale widzą też, że trzyletnie ukrywanie pewnych faktów nic nie dało.
To jest też ich Patryk, z którymi spędzili tysiące fajnych chwil, i to jest też ich historia – rozpaczliwych poszukiwań, nieprzespanych nocy, dygotania z zimna na środku niczego, walenia do drzwi gospodarstw, czasem łez i wspólnego siedzenia w piwnicy nad mapą. Historia kryzysów, drobnych nadziei, desperackiego poszukiwań ludzi, którzy mogli znać kogoś, kto cokolwiek wie. Historia przyjaciół i kolegów, których w biedzie chciałby mieć każdy.
Są sprawy zaginięć, zwłaszcza jedna bardzo znana w Gdańsku, gdzie chowanie małych prawd mogło stanąć na przeszkodzie w odkryciu tej największej prawdy i odpowiedzi na najważniejsze pytanie: Co się stało?
– Nie można już nic ukrywać, jeśli Patryk ma się znaleźć! Może to ostatnia szansa – uważają młodzi mieszkańcy Łasina i okolic.
Pierwszą z kluczowych kwestii, którą musieliśmy omówić, dotyczyła trzeźwości zaginionego. Bo o ile wszyscy jego bliscy zgodnie przyznają, że nie był specjalnym fanem alkoholu i prawie się nie upijał, to nadal nie było pewności, czy przed zniknięciem w ogóle nie ruszył alkoholu. Szczególnie, że właśnie zaczął się pierwszy weekend po jego urodzinach. To nie musiała być nawet ilość, która kwalifikowałaby się na wykroczenie, ale on sam niekoniecznie musiał wiedzieć, ile pokaże alkomat. To mogło wywołać w nim strach.
– Z tego co wiem, on tamtej nocy pił alkohol. Niedużo, ale pił. Koledzy mówili mu, żeby nie wsiadał do samochodu, ale wsiadł – przyznaje ze smutkiem jeden z jego kolegów.
– To było bardziej na rozgrzanie – podkreśla inny. – To był swojski bimber. Akurat przy tym byłem, jak sobie po łyku wzięli na rozgrzanie. Myślę, że przez to on tak spanikował, jak zobaczył tę policję i zwrócił na siebie uwagę.
Kara za jazdę z promilami jest powszechnienie znana. Pozostanie bez prawa jazdy może być dla młodego mężczyzny jak wyrok w mieście takim jak Łasin, gdzie nie ma kolei, PKS-y jeżdżą bardzo rzadko i wszystko, absolutnie wszystko opiera się o „szesnastkę”. A jeśli się kocha samochody i wiąże z nimi całą swoją przyszłość, to ten wyrok miałby podwójną moc.
Nie można wykluczyć, że to był jedyny powód, przez który Patryk postanowił oddalić się od rozbitego pojazdu.
A może były też inne.
Wątpliwości dotyczące pracy techników
Podczas rozmowy koledzy Patryka zwracają uwagę na brak przeszukania terenu przez mundurowych, którzy zjawili się na miejscu. Ich zdaniem technicy bardzo starannie sprawdzali pojazd, podczas gdy mogli lepiej rozejrzeć się dookoła. Według nich, gdyby te czynności przeprowadzono prawidłowo, nie skończyłoby się na znalezieniu paru przedmiotów.
– Technik tak „zabezpieczył” miejsce zdarzenia, że wszystkie narkotyki ja zbierałem.
– Zbierałeś je z pola?
– Gdzie z pola? Przy samochodzie leżały. Dlatego uważam, że technik zabezpieczał ich ślady (policji – przyp. red.) – próbuje przekonać do swojej wersji kolega, który cały czas podejrzewa mundurowych. – Narkotyki zbierałem ja. Wszystkie.
Miał już wyrok
Patryk, gdyby złapano go z narkotykami, nie dostałby za nie wyroku po raz pierwszy. Kilka lat wcześniej przydarzył mu się incydent tego typu. Spadł wtedy na cztery łapy, jednak mógł się obawiać, że będzie sądzony w warunkach recydywy i sąd potraktuje go surowiej.
– Znaleźli przy nim 30 gram marihuany jak miał 18 lat, nic takiego. Dostał za to prace społeczne i już – mówi ze spokojem jeden z jego kolegów, jakby opowiadał o historycznych czasach.
– Ten wyrok dostał zanim go poznałam, więc za dużo na ten temat nie wiem – przyznaje Emilia, jego dziewczyna. – Przebywaliśmy czasem wspólnie 24 godziny na dobę i gdyby w moim towarzystwie był pod wpływem jakichś narkotyków, to bym to zauważyła. Myślę, że za dużo miałby teraz do stracenia, żeby ryzykować z narkotykami. Moim zdaniem, jeśli bał się wtedy policji, to nie chciał dostać kolejnych punktów.
Oddalając się od samochodu Niklewski mógł nie wiedzieć, że policja nie znajdzie żadnych narkotyków. Jeśli żyje, być może dowie się o tym dopiero z tego artykułu i zrozumie, że nic na niego nie ma, a artykuł prasowy nie może być dowodem w tego typu sprawie.
Podczas pracy nad reportażem na pytanie o narkotyki grudziądzka policja odpowiedziała: "Ślady zabezpieczone na miejscu zdarzenia nie wykazywały, aby w pojeździe mogły być przewożone narkotyki".
Sekret zaginionego Patryka Niklewskiego
– W co Patryk był wmieszany? – pytam wprost jednego z kolegów zaginionego.
Ten myśli chwilę, czy na pewno odpowiedzieć. Waha się, ale wygrywa w nim chęć znalezienia zaginionego.
– On jeździł do Grudziądza, do takich złodziei. Jeśli oni nie mogli naprawić jakiegoś samochodu, to on sobie umiał z tym poradzić. Dlatego podejrzewam, że oni chcieli wyciąć najsłabsze ogniwo z tej grupy.
– Jacy oni? Policja?
– Tak.
– Bo uważali, że Patryk był częścią tej szajki?
– Tak. Ale on nie był częścią tej szajki. Oni do niego tylko dzwonili, kiedy nie mogli sobie z czymś poradzić. On znał się na elektryce, elektronice itd. Czasem np. jakiś mechatronik twierdził, że czegoś nie da się zrobić, jechało się do Patryka i okazywało się, że się da.
– Jak długo współpracował z tymi ludźmi?
– Półtora roku, może dwa lata. Ale to było sporadyczne.
– A skąd te narkotyki u niego?
– No... Bo handlował.
– On to rozprowadzał po Łasinie?
– Tak.
– Co to było?
– Amfetamina i marihuana.
– Brał to od tych ludzi z Grudziądza?
– Myślę, że tak. Pewnie tak.
– Czy oni mogą mieć jakiś związek z tym zaginięciem?
– Nieee... Oni są normalni chłopacy. Oni jeszcze przyjechali... To był okres, w którym Patryk miał się z nimi rozliczyć za poprzedni towar i wziąć następny. Wisi im jeszcze duże pieniądze.
– Czyli oni nie mieliby żadnego interesu w tym, żeby zrobić mu krzywdę?
– Nie. Żadnego.
Inny z kolegów stara się usprawiedliwiać Patryka: – Te narkotyki to nic takiego. Osiedlowa skala.
Oprócz nich jest jeszcze ktoś, kto twierdzi, że zaginiony współpracował z ludźmi z półświatka. Kieruje nawet w tę stronę swoje podejrzenia, jednak nie ma żadnego dowodu na to, że łasinianin spotkał się z nimi po tym, jak poszedł w pole i świat go już więcej nie widział.
– Nie wiem, kto jest na tyle mocny, żeby to wszystko napisać? Pan jest mocny? A portal, dla którego pan to napisze, też jest mocny? – pyta z niedowierzaniem osoba z Grudziądza, znająca szczegóły sprawy, tym razem to żaden ze znajomych zaginionego.
W końcu sama rozwiewa swoje wątpliwości i mówi: – On miał kontakty z przestępcami od samochodów. Policja o tym wiedziała. Chodziło o montowanie elektroniki w samochodach. Może on po prostu podpadł niebezpiecznym ludziom? Nie musiał uciekać, bo ile on by dostał nawet za kradziony samochód, lewą elektronikę czy narkotyki? Raczej szukałby tej pomocy u rodziny, prędzej czy później. Ojciec wynająłby przecież adwokata.
Oficjalnie nigdy nie było nigdzie żadnych informacji o kontaktach Patryka z półświatkiem, nie była to powszechna wiedza. Jednak jeśli przewertuje się dobrze sieć, to na portalu grudziadz365.pl pod informacją o zaginięciu można znaleźć zastanawiający wpis kogoś, kto podpisał się jako „Łasinianka”. Ta osoba umieściła go w internecie 5 kwietnia 2021 r., a więc 22 dni po zaginięciu.
"Już się nie znajdzie. Było to zrobione specjalnie. Wszystko się zebrało, długi, narkotyki itp. więc po co szukać go. Jak o to w tym wszystkim chodziło" – napisała "Łasinianka".
Każdy był przecież młody
Ponieważ nie minęły jeszcze trzy lata od zniknięcia, a w sprawie nigdy nie wszczęto śledztwa ani nie włączono w nią najlepszych specjalistycznych jednostek, potrafiących odnajdywać dobrze ukrywające osoby, wciąż można mieć nadzieję, że ta zagadka znajdzie swój finał. Być może wystarczy dobra wola polskich władz.
Z pewnością należy się to wszystkim tym, którzy na deszczu, przy kilku stopniach na plusie, całymi dniami grzęźli w błocie i objeżdżali wszystkie okoliczne wsie. Ich liczba i zaangażowanie są najlepszym dowodem na to, że nie mamy do czynienia z bandytą, tylko lubianym przez wielu i kochanym przez swoich bliskich młodym mężczyzną, który się pogubił – najpierw w życiu, a być może potem pogubił się nawet dosłownie, na polach.
– On już się życiowo ogarniał. Jeszcze góra dwa lata i byłby pewnie ustatkowany – uważa jeden z jego lepszych kumpli.
Dziadek Patryka przyznaje, że jednym z jego ostatnich marzeń w życiu jest zobaczenie swojego wnuka żywego. Nie wierzy, że utopił się gdzieś w okolicy, bo za dobrze ją znał.
Pan Henryk na pożegnanie podaje dużą dłoń, wyrobioną latami pracy na roli. Ściska długo, wyrażając nadzieję, że uda się wszcząć w tej sprawie śledztwo, które pozwoli wszystko sprawdzić. Ostatnie słowa naszej rozmowy ledwo przechodzą mu przez gardło. Robi pauzy, żeby się nie rozpłakać.
– Wszyscy czekamy, żeby się odezwał. Może... Może się boi... Ale on nawet dokumentów nie ma. A jeśli coś przeskrobał, to wiadomo... Każdy był przecież młody.
***
Ten artykuł jest ostatnią częścią czteroodcinkowego cyklu reporterskiego "Tajemnica miasteczka Łasin". Podczas pracy nad reportażem bliscy Patryka postanowili wyznaczyć nagrodę za pomoc, która realnie przyczyni się do jego odnalezienia, w wysokości 20 tys. zł. Czekają na sygnały pod numerem 503 769 118. Liczą również na zdjęcia lub filmy, na których będzie można go zidentyfikować. Prosimy o udostępnianie wizerunku Patryka oraz konkretne informacje (nie chodzi o spekulacje ani wizje). W razie potrzeby zapewnienia anonimowości można się również skontaktować z autorem materiału mikolaj.podolski@natemat.pl lub policją.
Patryk Niklewski zaginął w nocy z 12 na 13 marca 2021 r. w okolicach Łasina pod Grudziądzem, miał wówczas 24 lata. Mierzy 180 cm wzrostu, ma wadę wzroku i małą bliznę nad prawym uchem. Jego pasją są elektronika oraz samochody. Mógł zmienić wygląd. Jeśli żyje, może być zarówno w dowolnym zakątku Polski, jak i za granicą.