– Nie ma dnia, żebym nie myślał o Patryku. Strasznie mi to ryje banię. Nie wiem, jak mogą funkcjonować jego rodzice – zastanawia się jeden z kolegów Patryka Niklewskiego z Łasina, który w miejscu jego wypadku, na drugą rocznicę zaginięcia, wbił tabliczkę z napisem „mordercy w mundurach”. – Przed poszukiwaniami obleciałem cały teren, żeby nie było możliwości, że oni mi go podrzucą.
Jego tabliczka zniknęła w ciągu doby. Podejrzewa, że zabrali ją bliscy Patryka. Ale spekulacje w miasteczku nie zniknęły. I nie znikną, dopóki zagadka nie zostanie rozwiązana.
Na takie miasta jak Łasin złośliwi mówią "miasto tranzytowe". Droga krajowa bezczelnie wdziera się do centrum, bo nikt nigdy nie miał odwagi, by wysupłać pieniądze na obwodnicę dla małego miasteczka, gdzie jest mało wyborców. Zresztą długo było to zagłębie biedy, bezrobocia i Samoobrony, która znaczyła tu wiele, a lider tego ugrupowania Andrzej Lepper przyjeżdżał tu chętnie i dawał odważne przemowy. Przez lata ludzie nauczyli się tu dorabiać na boku i kombinować, by przeżyć, bo nieraz nie było wyjścia.
Tysiące przejeżdżających codziennie przez Łasin kierowców nie budują lokalnej gospodarki, nie przywożą tu towarów, nie robią zakupów w miejscowych sklepach. Jedyne, co mieszkańcy mają z tranzytu przez środek miasta, to nieustanny hałas, zanieczyszczone powietrze i niebezpieczeństwo wpadnięcia pod ciężarówkę o dowolnej porze dnia i nocy.
W przeciwieństwie do większości "miast tranzytowych" Łasin ma jednak na swoim odcinku krajówki dwa zakręty, na których siłą rzeczy kierowcy muszą zwolnić, dzięki czemu nie pędzą tam jak wariaci.
Ale da się przejechać przez tę miejscowość szybciej. Zwłaszcza jeśli jest noc i zna się na pamięć skróty, bo się w niej wychowało.
Według tych, którzy widzieli nagrania z centrum miasta, zanim Patryk Niklewski w marcu 2021 r. rozbił swój samochód za Łasinem i poszedł w pola, przejechał przez miasto skrótem, a nie krajówką. Zrobił to w błyskawicznym tempie, bo, jak twierdzą zgodnie informatorzy, miał za sobą radiowóz z włączonymi sygnałami świetlnymi. Uciekł, policjanci go nie gonili, ale to właśnie ta ucieczka miała być powodem tego, że nie przyjechał do swojej dziewczyny, która czekała na niego w Łasinie, tylko popędził za miasto i tam nie opanował swojego bmw na śliskiej nawierzchni.
Osoba, która oglądała nagrania z kamery umieszczonej na miejskich budynkach: – Kiedy wjechał do miasta, pojechali za nim. Włączyli koguty, ale bez syreny. Musiał ich widzieć w lusterku, bo byli blisko za nim. Patryk im uciekł w mieście, zdążył wyjechać przed tirami, a oni nie zdążyli. Pewnie myśleli, że przyjedzie zaraz do siebie, bo z zapisu innej kamery wynikało, że pojechali w okolice jego domu. Krążyli tam, ale on w tym czasie odjeżdżał od Łasina. Tam już nie jechali, nic na to nie wskazuje. Rodzina chciała kopię tego nagrania z kamery, ale nie dostała. Powiedziano jej, że zostało zabezpieczone do materiałów.
Mężczyzna, który także widział zapisy kamer: – On zobaczył policję i jakby spanikował. Zahamował i od razu rura, pojechał w stronę rynku, a oni tak, że aż, k**wa, ta ich kijanka się prawie przewróciła (chodzi o samochód marki Kia – przyp. red.). To widziałem na nagraniu. A dalej jeszcze bomby włączyli (koguta – przyp. red.). Gdzie jest protokół na ten temat? Wiem, że nagranie by przepadło, gdyby nie upór jego rodziny i przyjaciół, nadpisałoby się prawdopodobnie dzień po tym, jak udało się je uratować.
Burmistrz Łasina Rafał Kobylski mówi, że nagrania nie widział, nie pomagał go załatwić, ale wie o tym, że rodzina starała się o zabezpieczenie go przy wsparciu dyrektora domu kultury. – Wtedy to zaginięcie było tematem numer jeden w całej gminie. Teraz temat nieco przycichł. Mogę na pewno powiedzieć, że zaginiony jest z porządnej rodziny. Jego bliscy wciąż to przeżywają.
Trzy niezależne od siebie źródła utrzymują, że policjanci nigdzie nie zapisali ani nie zgłosili, że włączyli sygnały świetlne w celu zatrzymania Patryka Niklewskiego lub jego bmw. Dwa z tych źródeł twierdzą, że gdy sprawa wyszła na jaw, mieli tłumaczyć się w ten sposób jego krewnym, że radiowóz miał niesprawnego koguta, który czasem włączał się samoistnie, bez inicjatywy mundurowych siedzących w środku.
– Czy oni mają nas za upośledzonych?! – nie kryje oburzenia jeden z kolegów Patryka, który wciąż nie może pogodzić się z tymi tłumaczeniami.
Wbrew krążącym po mieście plotkom żaden znany dowód nie wskazuje na to, by patrol podążał za Patrykiem, kiedy ten opuścił Łasin, a tym bardziej żeby radiowóz wypchnął go z drogi czy żeby policjanci wyciągali go z rozbitego bmw.
Ale to nie ma prawa bronić policji. Przemilczenie faktu włączonego koguta sprawia, że wszystko, co publicznie było wiadomo o tym zaginięciu do tej pory, było de facto niedopowiedzianym kłamstwem.
Kluczem do odnalezienia zaginionego, który bez kurtki, okularów i buta wbiega na pola przy temperaturze 3 stopnie Celsjusza, było to, w jakim stanie się znajduje, co nim kieruje i jakie może mieć zamiary.
Ktoś, kto w powypadkowym szoku bezmyślnie odchodzi od samochodu, często nie ma żadnych zamiarów i prawie nigdy nie oddala się daleko od drogi; nieraz nawet na nią wraca i w niektórych przypadkach przez nieostrożność ginie pod kołami.
Natomiast ktoś, kto ucieka przed policją, jest zdeterminowany, układa w głowie plany, choć one nie zawsze są logiczne. To ścigany. Trzeba szukać go na większym terytorium i dokładniej, bo może np. ukryć się w zaroślach na widok ludzi, psa, samochodu lub drona.
Taki uciekinier czasem zakłada, że przez najbliższe godziny albo i dni nie pojawi w swoim domu (np. do czasu wytrzeźwienia), nieraz unika na wszelki wypadek także domów swoich bliskich. A skoro z obawy przed złapaniem może chcieć spędzić ten czas na polach lub w pustostanie, to nie można mieć wątpliwości, że przy niskiej temperaturze i bez kurtki jego życie może być zagrożone.
W innej rzeczywistości i w innych okolicznościach być może Patryk otrzymałby od razu pierwszą kategorię zaginięcia i służby ze specjalistycznym sprzętem szybko ruszyłyby na pola. Tymczasem nawet kiedy kilka godzin po jego wypadku zaginięcie zgłaszał jego ojciec, który fatygował się z tym 26 kilometrów do Grudziądza, nie wiedział jeszcze, że jego syn uciekał przed policją. Nie wiedzieli tego nawet funkcjonariusze odbierający zgłoszenie. Dotarcie do nagrań zajęło kilka dni i nie było dziełem śledczych, tylko cywilów.
– Policja nam mówiła, że jest pełnoletni i może robić, co chce, a oni nic na niego nie mają. I że jeśli nie chce być znaleziony, to nic nie poradzą – pamięta jak dziś Andrzej Niklewski, ojciec zaginionego.
A jakby w tej sprawie było mało kontrowersji związanej z policją, to Patryk był w sporze z lokalnymi mundurowymi, których jest tam garstka. Ostrym. Od kilku lat.
– On nie lubił łasińskiej policji, a oni jego też – nie ma zamiaru ukrywać prawdy Emilia Sonnenfeld, dziewczyna zaginionego. – Jeśli nie musiał, to nie uciekał przed nimi. Ale zdarzało się czasem, że chcieli go zatrzymać niepotrzebnie i wtedy przyśpieszał i im uciekał. To nie było jednak nic takiego, że oni musieli go gonić. On wiedział, ile może świrować, ile ma punktów, i wtedy się ogarniał. To było trochę głupie, ale taki był Patryk, a z ich strony to nieraz były niepotrzebne zaczepki. Poza tym nigdy nie przekraczał progu bezpieczeństwa. Jeśli wiedział, że coś złego może się stać, to zwalniał i dawał się zatrzymać policji.
Dziewczyna Patryka nie ma wątpliwości, że znał z widzenia każdego z miejscowych policjantów, a oni znali jego. Jak zaznacza, Łasin jest mały i jej zdaniem każdy zna dosłownie każdego, a przynajmniej wie, kim jest.
Faktycznie, Łasin ma około 3 tys. mieszkańców, wiele polskich wsi ma ich znacznie więcej aniżeli to miasto.
Kłopoty młodszego Niklewskiego z mandatami nie były żadną tajemnicą. Wiedział o nich każdy jego znajomy. Część sugeruje, że był nękany, a część, że sam prowokował te sytuacje. Jedni zwracali uwagę, że nie zawsze zapinał pasy, a inni, że miał za ciężką nogę.
– Oni byli chamscy dla niego, a on dla nich. To się nakręcało – twierdzi osoba z jego otoczenia.
Wszyscy za to zgodnie twierdzą, że nigdy nie przekroczył maksymalnej liczby punktów i powtarzają jeden schemat: zielone bmw ucieka policji, a radiowóz, który nie daje rady go dogonić, prędzej czy później i tak podjeżdża pod jego dom, by wlepić mu mandat, bo policjanci doskonale wiedzą, gdzie mieszka. Takich sytuacji miało być co najmniej kilka.
Nie można więc wykluczyć, że funkcjonariusze, którzy w noc zaginięcia jechali za nim w mieście, realizowali ten sam schemat, tylko nie mieli pojęcia, że zielone bmw pod dom już nie podjedzie, bo leży rozbite w rowie.
Ten nieoficjalny konflikt miał też jednak pewien mocniejszy akcent, o którym w Łasinie było głośno. Patryk miał sprawę w sądzie o to, że prawie potrącił na rynku córkę szefa łasińskiej policji. Znał tę dziewczynę, chodziła do klasy z jego siostrą.
Osoba, która zna kulisy tego incydentu: – Jego córka przechodziła na przejściu, a Patryk się gwałtownie przed nią zatrzymał. Koła zapiszczały. On potem otworzył szybę i ją przeprosił, ale jej ojciec się o tym dowiedział i i tak zrobił awanturę. Przyjechał do jego rodziców, których znał, kolegował się z nimi, i w niezbyt kulturalnych słowach wyrażał się o ich synu. Patryk dostał mandat, ale go nie przyjął i sprawa wylądowała w sądzie.
Kolega Patryka: – On nam mówił, że został oskarżony, że prawie ją zabił, a on tylko specjalnie zapiszczał. Słyszałem, że wszystko zostało przesadnie zinterpretowane i poleciała do ojca. A wiadomo, że każdy ojciec się zdenerwuje, jak usłyszy od dziecka „ten prawie mnie zabił”.
Inny kolega: – Przegrał i dostał chyba z tysiąc złotych mandatu. Kto normalny tak robi? Niepokojących sygnałów związanych z policjantami jest jeszcze kilka w tej sprawie.
Pierwszy wiąże się z dość szybkim, zdaniem przyjaciół Patryka, przyjazdem techników z Grudziądza na miejsce. Zwróciło na to uwagę kilka osób w niezależnych od siebie rozmowach. – Była noc, ciemno, nie mieli wcale blisko – zauważa Emilia.
– Technik przyjechał mniej więcej w ciągu godziny – dziwi się kolega Patryka, który sam szybko zjawił się na miejscu. – A po co technik, skoro to rzekomo była zwykła kolizja? I co to jest za technik, który zabezpiecza tak ślady, że ja po nim potem zbieram rzeczy? Kluczyk leżał w rowie niedaleko samochodu.
Drugi niepokojący sygnał dotyczy mundurowego, który ma nieruchomość w pobliżu miejsca wypadku. Teoretycznie gdyby Patryk na polach zmienił kierunek marszu i odbił w stronę Łasina, mógłby zahaczyć o ten teren, najpewniej nawet nie wiedząc, czyj jest. Jego koledzy twierdzą, że ów mundurowy nie chciał im pokazać wnętrza stodoły podczas pierwszych poszukiwań, zrobił to dopiero dzień później.
Trzeci natomiast sygnał dotyczy zachowania jednego z funkcjonariuszy w sieci.
– Kiedyś był na Facebooku post z informacją o poszukiwaniu Patryka, a jeden z miejscowych policjantów kliknął pod nim śmiejącą się emotkę. Kto normalny tak robi? – pyta dziewczyna zaginionego.
I należy do tego doliczyć fakt, że Patryk po wypadku miał zachowywać się normalnie do czasu, aż usłyszał hasło "policja". To wtedy, według świadka, miał rzucić wszystko i się rozpłynąć.
– Z tego, co wiemy, Patryk chciał przestawić samochód, żeby był dobry przejazd drogą. Tak twierdziła policja. Pytał kogoś, czy by mu pomógł. Ale ten ktoś powiedział "dobra, to ja dzwonię na policję" i wtedy Patryk odszedł z tego miejsca i nikt go więcej nie widział – stwierdza siostra zaginionego, Dominika.
Oprócz faktów są też w tej sprawie domysły. Trzeba tu o nich wspomnieć, bo oddają to, w co wierzy znaczna część znajomych zaginionego: że policja w jakiś sposób mogła przyczynić się do zniknięcia Patryka Niklewskiego, a potem posprzątać wszystko rękoma techników. Ani jeden z rozmówców, który zgodził się na rozmowę podczas prac nad niniejszych cyklem reporterskim, nie ma jednak żadnego dowodu, że funkcjonariusze mogli przyłożyć do tego rękę.
Niektórzy z nich nie kryją się ze swoimi podejrzeniami, jak kolega zaginionego z innej miejscowości: – Ja brałem pod uwagę dwie opcje: że albo stary mu na jakimś etapie mógł, a potem to zataił, albo policja jest w to wmieszana. Ale ta pierwsza opcja jest mało realna, bo wtedy był covid, granice pozamykane, jego papiery zostały. Poza tym było zimno, on szedł bez buta i bez okularów, gdzie on naprawdę miał ch***wy wzrok. Poza tym był po za***istym dachowaniu. Ja myślę, że on w ogóle nie wysiadł z tego samochodu. Na pewno nie wierzę, że to jest James Bond i przejechał przez granicę bez papierów i pieniędzy.
Koledzy Patryka próbowali ustalić prawdę na własną rękę, zbierając informacje o osobach, które na krajowej "szesnastce" widziały go jeszcze przed tym, nim poszedł w pola. Twierdzą, że jest jedna lub dwie, które widziały tam nieoznakowany samochód policyjny, najprawdopodobniej marki Renault Megane lub Opel Vectra, który miał czarny lub granatowy kolor. Ktoś miał im powiedzieć, że ten pojazd wrócił potem uszkodzony do komendy w Grudziądzu.
– Był młody kierowca, który przejeżdżał tam krótko po wypadku i zrobił zdjęcie, które szybko zniknęło z sieci – mówi jeden z kolegów łasinianina. – Następny świadek jest w innej miejscowości, tak koło pięćdziesiątki, ale jest zastraszony i boi się cokolwiek mówić. On jechał z mięsem. Mówił, że wyszedł z samochodu i poszedł zobaczyć, ale kierowca tira zabronił mu tam podchodzić, mówiąc, że już wezwał policję i tam jest jakaś banda naćpanych chłopaków, więc pojechał dalej. A odjeżdżając widział, że czterech młodych chłopaków grzebało w samochodzie Patryka. Żaden nie miał munduru.
Policjanci mają jednak w tej sprawie również swoich obrońców, lecz oni też wolą być anonimowi. W ogóle nad całym tym zaginięciem wisi aura strachu przed mundurowymi, jakby nie można było oceniać ani komentować ich decyzji. Po części to specyfika małych społeczności, lecz ciężko oprzeć się wrażeniu, że w Łasinie chodzi też o coś więcej.
– Oczywiście można sobie dopisywać scenariusz jak u Patryka Vegi, że on np. podpadł policjantom, więc go wywieźli do lasu, żeby dać mu pały, a on się zaszył. Tylko policjanci nie musieliby przecież tego ukrywać, mogli podać jakiś powód zatrzymania – zauważa ktoś, kto z powodów zawodowych zna pracę mundurowych na tych terenach. – Jeśli to faktycznie jest ukrywane, to jedyne co mi przychodzi do głowy, to jakieś zatargi z nim. Ale to jest przecież Łasin, a nie jakiś Nowy Jork, żeby były układy policyjno-mafijne. Poza tym teraz są takie procedury w policji, że oni boją się własnego cienia; jak coś krzywo zrobią, to ich mogą podkablować do biura spraw wewnętrznych. Ciężko byłoby ukryć, gdyby coś w tej sprawie zrobili.
Autor powyższych słów przyznaje jednak, że zna przypadki z okolic Grudziądza (choć nie z samego Łasina), że policjanci złośliwie zatrzymują osoby, których nie lubią.
– Nie ma gaśnicy? Mandat. Brak trójkąta? Mandat – wylicza. – I to jest już takie nękanie, bo się nie lubią.
Zanim w tym artykule pojawi się stanowisko policji, należy uwypuklić jeszcze jedną ważną rzecz. Otóż zaginięcia Patryka Niklewskiego nigdy nie objęła swoim nadzorem prokuratura. Żadna.
Sprawę od początku ma u siebie Komenda Miejska Policji w Grudziądzu. Ta, której technicy zjawili się szybko na miejscu.
Znajomi zaginionego nie mogą przejść obojętnie nad tym faktem, podkreślając wielokrotnie, że do tej komendy został przeniesiony ojciec dziewczyny, za którą Patryk miał proces.
Zgodnie z polskimi przepisami prokurator może objąć nadzór nad zaginięciem, jeśli mogło się ono wiązać z przestępstwem. Niekoniecznie musi chodzić o zabójstwo czy porwanie.
Prokurator może wszcząć śledztwo i uruchomić szereg procedur, dzięki którym da się ustalić styl życia zaginionego, jego ostatnie godziny, zabezpieczyć dowody (np. z pól i samochodu), zlecić specjalistom analizę tych dowodów i logowań komórek, prześwietlić znajomości czy przede wszystkim zainicjować przesłuchania pod rygorem odpowiedzialności karnej. Nie trzeba także wspominać, że niezależne śledztwo pozwoliłoby rozwiać wątpliwości dotyczące mundurowych.
Wszyscy bliscy Patryka, których wypowiedzi pojawiły i pojawią się w tym cyklu reporterskim, zgodnie twierdzą, że chcieliby takiego nadzoru. Jego koledzy, którzy są tutaj na swoją prośbę anonimowi, obiecują, że porozmawiają ze śledczymi spoza Grudziądza, którzy na poważnie zajmą się tą sprawą. Marzy im się, żeby było to Archiwum X.
"Sprawa zaginięcia jest prowadzona przez właściwą miejscowo jednostkę policji i nie wymaga nadzoru prokuratury, gdyż okoliczności zaginięcia nie wskazują na popełnienie przestępstwa na szkodę zaginionego. Czynności poszukiwawcze są prowadzone przez Zespół do spraw Poszukiwania Osób i nie zostały zakończone" – tłumaczy w przesłanym mailu Łukasz Kowalczyk z grudziądzkiej policji.
Co do zasady w bardziej skomplikowanych sprawach dziennikarze powinni otrzymywać odpowiedzi w ciągu maksymalnie 14 dni, ale w praktyce policjanci w całym kraju starają się przeważnie odpowiadać w ciągu pierwszych trzech, góra pięciu dni. W tym przypadku grudziądzka komenda dostała pytania (policjanci prosili o mailową formę) w dwóch partiach, bo na drugą złożyły się nowe ustalenia poczynione w toku dziennikarskiego śledztwa. Na pierwszą partię pytań odpowiedziała dokładnie po 15. dniach (czternasty dzień przypadał na święto), na drugą po 13. dniach.
Warto zwrócić uwagę, że w komunikatach publikowanych tuż po zaginięciu policja informowała, że Niklewski brał udział w "zdarzeniu drogowym". Mundurowi tłumaczyli wtedy, że nie są w stanie stwierdzić, czy była to kolizja, czy wypadek. Policjanci rozróżniają te zdarzenia według jednego kryterium: w wypadku ktoś odniósł znaczący uszczerbek na zdrowiu, a w kolizji nie. I tak się je potem kwalifikuje w oficjalnych statystykach.
W tym reportażu dla uproszczenia pada słowo "wypadek", bo w samochodzie była krew, ale być może nikt poza Patrykiem nie wie, czy coś mu się wtedy stało.
W nadesłanych odpowiedziach funkcjonuje już tylko pojęcie "kolizja".
Na pytanie "Ilu świadków na dk16 miało kontakt z zaginionym zanim porzucił samochód?" aspirant Łukasz Kowalczyk z grudziądzkiej komendy odpowiada: "W trakcie czynności na miejscu zdarzenia wytypowano i przesłuchano jednego świadka, który miał bezpośredni kontakt z osobą zaginioną tuż po zdarzeniu".
Jak dodaje, czynności policjantów na miejscu zdarzenia drogowego wykluczyły udział innych pojazdów.
Mundurowi nie ukrywają, że w pojeździe zauważono krew, ale z przesłanych odpowiedzi wynika, że z uwagi na jej śladowe ilości nie można było przeprowadzić badań tej krwi.
Łukasz Kowalczyk wyjaśnia, że "policjanci będący na miejscu sprawdzili najbliższą okolice w celu odnalezienia uczestnika kolizji" i że "wzmożone poszukiwania przy udziale policjantów, w tym psów tropiących, strażaków ochotników oraz grupy poszukiwawczej Bizon (około 80 osób) były przeprowadzone już następnego dnia, tj. 14 marca" (Patryk zaginął 13 marca około godz. 3.30 i według bliskich poszedł na pola bez kurtki, było około 3 stopni na plusie).
W dalszej części odpowiedzi można przeczytać, że mundurowi m.in. rozsyłali wizerunek Patryka do pobliskich jednostek, sprawdzali jego miejsce zamieszkania, szpitale i schroniska, a potem weryfikowali sygnały napływające z różnych źródeł.
Aspirant Łukasz Kowalczyk zaprzecza, jakoby na miejscu miał znaleźć się nieoznakowany radiowóz, bo wszystkie wysłane patrole poruszały się tam wtedy wyłącznie oznakowanymi pojazdami. Wymienia, że zgodnie z procedurami skierowano tam dzielnicowych z Posterunku Policji w Łasinie, funkcjonariuszy wydziału ruchu drogowego oraz techników kryminalistyki.
Zdaniem grudziądzkich policjantów sprawa dotycząca sporu sądowego z córką szefa łasińskiej policji "nie miała żadnego związku z czynnościami poszukiwawczymi oraz czynnościami dotyczącymi kolizji".
Policja potwierdza, że zabezpieczyła nagranie z Łasina. Do tej kwestii odnosi się w ten sposób: "W związku z czynnościami policjantów w okresie przed zdarzeniem drogowym nagranie z przejazdu policjantów przez m. Łasin zostało zabezpieczone. Po przeanalizowaniu w/w zapisu przez przełożonych ustalono, że do działań pościgowych nie doszło, a czynności wykonane przez policjantów nie budzą zastrzeżeń".
"Czynności wykonane w sprawie obsługi zdarzenia drogowego oraz dalsze, polegające na poszukiwaniu zaginionego, wykonane przez policjantów, zrealizowano prawidłowo i nie ma w związku z nimi żadnych wątpliwości. Zarówno dotychczas wykonane czynności, jak i uzyskane oraz sprawdzane informacje nie doprowadziły do odnalezienia zaginionego. Sprawa ta pozostaje w prowadzeniu" – pisze Łukasz Kowalczyk.
Choć wokół nagrania z Łasina narosło w miasteczku wiele legend i można zakładać, że jest na nim odpowiedź na pytanie, czemu Patryk nie dojechał do dziewczyny i czemu potem uciekł, to dla całej sprawy ważniejsze jest inne nagranie, z samego wypadku.
Na początku zakładałem różne scenariusze, ale potem zobaczyłem to nagranie z kamery i tam widać, że nikt za nim nie jechał i że sam wysiadł z samochodu. Podchodzę zatem sceptycznie do takich teorii – Andrzej Niklewski jest o wiele bardziej ostrożny w oskarżaniu policjantów niż koledzy jego syna. – Myślimy, że on teraz może prowadzić normalne życie, a nie z bezdomnymi. Tylko nie wiemy gdzie.
Wspomniany film jest dowodem na to, że policjantów nie było na miejscu, kiedy bmw Patryka wylądowało w rowie. Pokażemy go w następnym odcinku reportażu.
Ten artykuł jest drugą częścią czteroodcinkowego cyklu reporterskiego "Tajemnica miasteczka Łasin". Kolejny artykuł z tego cyklu opublikujemy za kilka dni w serwisie NaTemat.pl.
Podczas pracy nad reportażem bliscy Patryka postanowili wyznaczyć nagrodę za pomoc, która realnie przyczyni się do jego odnalezienia, w wysokości 20 tys. zł. Czekają na sygnały pod numerem 503 769 118. Liczą również na zdjęcia lub filmy, na których będzie można go zidentyfikować. Prosimy o udostępnianie wizerunku Patryka oraz konkretne informacje (nie chodzi o spekulacje ani wizje). W razie potrzeby zapewnienia anonimowości można się również skontaktować z autorem materiału mikolaj.podolski@natemat.pl lub policją.
Patryk Niklewski zaginął w nocy z 12 na 13 marca 2021 r. w okolicach Łasina pod Grudziądzem, miał wówczas 24 lata. Mierzy 180 cm wzrostu, ma wadę wzroku i małą bliznę nad prawym uchem. Jego pasją są elektronika oraz samochody. Mógł zmienić wygląd. Jeśli żyje, może być zarówno w dowolnym zakątku Polski, jak i za granicą.