Wydawałoby się, że western to gatunek wymarły, tymczasem cały świat oszalał na punkcie "Yellowstone", czyli serialu, w którym Kevin Costner biega w kowbojskim kapeluszu, jak w "Silverado". W czym tkwi fenomen produkcji, której finał obejrzymy jeszcze w tym roku?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Rodzina Duttonów ma ranczo, które graniczy z terenami deweloperów, parkiem narodowym Yellowstone oraz rezerwatem Indian. Wszyscy czyhają na rodzinne włości, jednak Duttonowie nie poddadzą się bez walki. Na czele rodu stoi bowiem bezwzględny John (w tej roli Kevin Costner), a pomagają mu jego niemniej zdeterminowane dzieci: Beth, Kayce, Lee i Jamie.
Krytycy początkowo nie do końca wiedzieli, jak ocenić "Yellowstone". Z jednej strony wykazujący pewne cechy opery mydlanej, a z drugiej niezwykle brutalny serial Taylora Sheridana nie przypominał tego, co od blisko dwóch dekad określamy mianem "telewizji jakościowej".
Nie mogli jednak przeoczyć faktu, że produkcja była swoistym powiewem świeżości, miała atuty w postaci Kevina Costnera w roli głównej, współczesnego obrazu Dzikiego Zachodu (a więc nieczęsto krajobrazu w ostatnich latach) oraz kinowej jakości.
"Yellowstone" zadebiutowało na kanale Paramount Network w 2018 roku, ale prawdziwym hitem stało się dwa lata później, gdy zostało udostępnione w ramach serwisu streamingowego Peacock. Widownia tytułu wzrosła wtedy dwukrotnie, a oglądalnością serial pobił niezwykle wówczas popularne "Żywe trupy".
Produkcja Sheridana ("Ci, którzy życzą mi śmierci", "Aż do piekła") i Johna Linsona (producenta "Synów Anarchii" i "Królów Dogtown") doczekała się pięciu sezonów (finałowy miał premierę w 2022 roku). W ubiegłym roku Costner otrzymał Złotego Globa dla Najlepszego aktora w serialu dramatycznym.
Na "Yellowstone" historia rodziny Duttonów się jednak nie kończy, gdyż zrealizowano AŻ trzy prequele, czyli takie seriale jak: "1883" (2021), "1923" (2022) z Harrisonem Fordem i Helen Mirren i "Stróżowie prawa: Bass Reeves" (2023).
Gdyby podsumować fabułę "Yellowstone" lakonicznie, można by napisać, że to serial o rodzinie, która bezwzględnie walczy o swój majątek i wpływy – brzmi znajomo, prawda?
Serial Sheridana nie bez powodu nazywany jest "Sukcesją dla kowbojów" (serial HBO zresztą też ma dużo telenowelowych momentów, które zarzucano "Yellowstone"), gdyż napięcie narracyjne opowiadanej przez Teksańczyka historii opiera się właśnie m.in. na skomplikowanych relacjach między złożonymi i moralnie nieoczywistymi bohaterami.
Autentyczność postaci, posiadających równocześnie dobre i złe cechy sprawia, że widzom ciężko przewidzieć, jak zachowają się w danej życiowej sytuacji, dzięki czemu serial obfituje w nieprzewidywalne zwroty akcji, podkręcające jeszcze bardziej jego dramaturgię.
Podobnie, jak w "Sukcesji", stawki, o które bój toczą bohaterowie, są wysokie, a walki o nie przybierają często brutalny odwrót. W hitowym serialu HBO zbrodni najczęściej dokonuje się jednak w białych rękawiczkach, podczas gdy "Yellowstone" przypomina pod tym względem "Synów Anarchii" (serial tego samego producenta, w którym Sheridan pojawił się jako aktor), gdzie konflikty rozwiązuje się za pomocą przemocy fizycznej.
Chociaż "Yellowstone" rozgrywa się w neo-westernowej estetyce, tak naprawdę westernem w klasycznym tego słowa znaczeniu nie jest. Tak jak wspominałam wyżej, bohaterowie serialu Paramountu są niejednoznaczni i egzystują często w szarej strefie, podczas gdy jednym z najbardziej charakterystycznych elementów klasycznych westernów jest jasne rozróżnienie na dobrych i złych.
Tym niemniej serial Sheridana, a także jego wcześniejsza twórczość skupiona wokół podobnych tematów (być może wraz z grą "Red Dead Redemption II") przyczyniła się do odrodzenia zainteresowania Hollywood opowiadaniem historii o jeżdżących na koniach po preriach kowbojach i kowbojkach.
Sukces "sheridanowego" westernu to jednak zasługa jego (wspomnianej już wcześniej przy okazji bohaterów serialu z Costnerem) sprawności scenopisarskiej oraz łączenia gatunków.
Większość napisanych przez niego filmów czy seriali łączy pełną napięcia i suspensu kryminalną intrygę niepozbawioną licznych zwrotów akcji z dramatem obyczajowym bohaterów – i nie inaczej jest w przypadku "Yellowstone".
Sheridan ma również świetne ucho do dialogów, więc jego produkcje są kopalnią cytatów i aforyzmów, które, choć czasami niebezpiecznie ocierają się o mądrości spod znaku "chłopskiego rozumu", świetnie rezonują z widzami serialu.
Co Sheridan wziął bezpośrednio z westernów (i kina gatunkowego w ogóle), jest najczęstszym zarzutem pojawiającym się przy okazji omawiania jego twórczości. To niemal zawsze ostateczny triumf dobra, który charakteryzuje nie tylko jego produkcje spod znaku konia i lassa, ale również bardziej sensacyjne tytuły.
W przypadku Teksańczyka w ostatnim czasie wyraża się również obawę, że za bardzo skupia się na "uniwersum" "Yellowstone" (w ramach franczyzy szykuje już kolejne seriale), co w ostatecznym rozrachunku może zaważyć na ich oryginalności i jakości.
Taylor Sheridan – krytyk toksycznej męskości czy konserwatysta?
Sheridan podejmuje w swojej twórczości tematy, które w ostatnich latach (czy nawet dekadach) były przez Hollywood raczej zapomniane czy nawet niepożądane. Choć konserwatywny wydźwięk jego opowieści nie zawsze przypada do gustu krytykom, wyniki oglądalności wskazują, że amerykańska publiczność tego właśnie chce.
Od dłuższego czasu trwa zresztą debata, czy Teksańczyk gloryfikuje tradycyjne wartości i taki też podział ról płciowych, czy jednak przygląda im się przez krytyczną soczewkę. Zwolennicy tej drugiej teorii twierdzą, że Sheridan dekonstruuje toksyczną męskość i oddaje w swoich produkcjach należne miejsce kobietom.
Przeciwnicy Sheridana uważają jednak, że niewystarczająco problematyzuje "stary porządek świata", a swoje bohaterki skazuje na wywołujące czasami konsternacje cierpienie.
Niektórzy zastanawiają się, czy liczne postaci kobiece to nie warunek postawiony mu przez hollywoodzkich producentów (chociaż on sam w wywiadzie udzielonym "The Hollywood Reporter" podkreślił, że nie chodzi na żadne kompromisy w przypadku swoich scenariuszy).
Nieco światła na poglądy Sheridana rzucił jego występ z początku tego roku w podcaście Joe Rogana (kontrowersyjnego podcastera o prawicowych sympatiach). Mężczyźni utyskiwali w nim na "upadek amerykańskiej kultury".
Rogan jak zwykle poruszył również temat "toksycznej męskości", która jego zdaniem nazywana jest tak na wyrost. – O tak, zostałem o to oskarżony – przyznał Sheridan, a Rogan zachichotał. – Gratulacje. Jesteś po właściwej stronie – skwitował prowadzący. Teksańczyk nabijał się również z "mikroagresji".
Później w rozmowie Sheridan scharakteryzował, jak widzi dwa dominujące w debacie w USA punkty widzenia. Podsumował to tak, że typ liberalny źródła wszelkich problemów upatruje w nierównościach społecznych, natomiast konserwatywny w istnieniu zła.
"Pierwszy wydaje się naiwny, a drugi niezwykle surowy, ale tak wyglądają te przekonania i żadna ze stron nigdy nie może pójść z drugą na kompromis i odwrotnie, ponieważ będzie zmuszona porzucić własną ideologię" – podsumował.
Sam nie zidentyfikował się oficjalnie z żadną z nich, jednak patrząc na jego wcześniejsze wypowiedzi w tym samym programie, można się domyślać, że jego serce leży raczej po prawej stronie.
Pomimo kontrowersji dotyczących poglądów Sheridana, nie można mu zarzucić, że jest obojętny na społeczno-polityczne problemy, gdyż stanowią one zawsze ważne wątki w opowiadanych przez niego historiach.
Pokazuje zresztą te mniej oczywiste: w "Aż do piekła" opowiada o biedzie i braku perspektyw na Amerykańskim Południu; w "Wind River. Na przeklętej ziemi" pokazuje, jak surowe jest życie rdzennych mieszkańców w rezerwatach; "Ci, którzy życzą mi śmierci" to opowieść o pożarach dręczących północno-zachodnie wybrzeże Pacyfiku.
Sam Sheridan jako źródła swoich inspiracji wymienia amerykańskich pisarzy Cormaca McCarthy'ego i Larry'ego McMurtry'ego, których twórczość też koncentrowała się na Dzikim Zachodzie.
W krajobrazie filmowo-serialowym Teksańczyk zdaje się jednak plasować niedaleko wciąż nieschodzącego ze sceny, ale jednak coraz słabszego w swoich dokonaniach Clinta Eastwooda.
Eastwooda tak samo jak Sheridana oskarżano wielokrotnie o nadmierny konserwatyzm (reżyser ma zresztą na swoim koncie parę niechlubnych zachowań), jednak podobnie jak Teksańczyk nie jest postacią oczywistą – pewnie mało kto obstawiłby, że twórca "Gran Torino" w 2020 roku w wyborach prezydenckich w USA oficjalnie wsparł kandydata Demokratów Mike'a Bloomberga.
Tym, co łączy twórczość reżyserów, poza umiłowaniem do Dzikiego Zachodu jest charakteryzujące większość ich dzieł humanistyczne przesłanie, które (przynajmniej w teorii) powinno być pomostem pomiędzy wspomnianymi przez Sheridana sprzecznymi ideologiami.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.