Wronów. Mężczyzna klęczał na śniegu. Dopiero policja mu pomogła.
Wronów. Mężczyzna klęczał na śniegu. Dopiero policja mu pomogła. Fot. Artur Szczepanski/REPORTER

Wraz z nowym tygodniem nieco ociepliło się w Polsce, ale nadal temperatury, szczególnie w nocy, mogą być ujemne. A w jednej z miejscowości pod Lublinem mężczyzna klęczał w weekend na śniegu i dopiero policja mu pomogła. Nikt inny nie zareagował.

REKLAMA

Do zdarzenia doszło w sobotę we Wronowie pod Lublinem. Jak podaje "Fakt" na poboczu drogi klęczał mężczyzna, który się nie ruszał. "Mijają go auta. Żaden z kierowców się nie zatrzymuje" – czytamy w relacji gazety.

47-letniemu pomogli dopiero mł. asp. Michał Kalita i st. post. Krystian Kramek z Komisariatu Policji w Bełżycach. To oni wezwali pogotowie.

Policja pomogła mężczyźnie, który klęczał na śniegu

Okazało się, że 47-latek został odnaleziony w samą porę, ponieważ medycy stwierdzili objawy wychłodzenia. Mężczyzna został przewieziony karetką do szpitala, gdzie pozostał pod opieką lekarzy – przekazał podkom. Kamil Karbowniczek z zespołu prasowego lubelskiej policji, cytowany przez "Fakt".

Gazeta pisze także, że mężczyzna nie potrafił określić, ile czasu spędził na poboczu drogi. Jak tłumaczył, "mijało go wiele samochodów, ale żaden się nie zatrzymał".

Lubelscy policjanci informowali także w ostatnich dniach, że z kolei dęblińscy funkcjonariusze podczas służby patrolowej zauważyli na jednej z ulic Dęblina leżącego na chodniku mężczyznę.

"Funkcjonariusze od razu podjęli interwencję. Jak się okazało, 34-letni mieszkaniec powiatu ryckiego był nietrzeźwy i miał problemy z poruszaniem. Policjanci ogrzali mężczyznę i wezwali zespół pogotowia ratunkowego" – przekazano w komunikacie służb.

Po udzielonej pomocy medycznej mieszkaniec powiatu ryckiego bezpiecznie wrócił do domu pod opiekę bliskich.

Dramatyczna historia Natalii z Andrychowa

Przypomnijmy, że historia, która ostatnio najbardziej wstrząsnęła całą Polską, to tragedia Natalii z Andrychowa. 14-latka przez pięć godzin umierała na śniegu w pobliżu supermarketu.

28 listopada 14-latka wyszła z domu i poszła na przystanek, skąd miała wsiąść do autobusu, jadącego w stronę szkoły w pobliskich Kętach. Niestety po tym, jak straciła przytomność na mrozie i przebywała na nim kilka godzin, nie udało jej się uratować w szpitalu.

Ostatnio jej ojciec złożył także zawiadomienie do prokuratury. Chodzi o podejrzenie popełnienia przestępstwa przez policjantów. Mężczyzna udzielił także wywiadu dziennikarzom TVN "Uwaga", w którym powiedział, że gdy zgłaszał zaginięcie córki, potraktowano go tak, jakby zgubił rower.

– Prosiłem, żeby namierzyli jej telefon. Odpowiedzieli, że to nie jest takie proste i musi to potrwać – opowiadał w rozmowie z portalem. Mężczyzna relacjonował też, o jakie kwestie pytali go funkcjonariusze.

– Wypytywali mnie o wiek córki, czy zdarzało jej się tak wychodzić, że może poszła do koleżanki lub do galerii handlowej. Jeden z nich zadzwonił na numer córki, był sygnał, ale bez odpowiedzi – mówił.