Nowy film Paula Thomasa Andersona nie ma jeszcze tytułu. Wiadomo, że powstaje dla wytwórni Warner Bros i ma być jednym z najbardziej komercyjnych projektów amerykańskiego reżysera, na który otrzymał budżet rzędu 100 mln dolarów.
Poza Leonardo DiCaprio, którego można zobaczyć na ostatnich zdjęciach z planu (projekt jest obecnie kręcony w północnej Kalifornii), w filmie zagrali również m.in. Sean Penn i Regina Hall.
Na wspomnianych fotkach aktor wygląda dość niechlujnie i stoi koło budki telefonicznej. Zagraniczne media podają, że aktor wciela się w bohatera uciekającego przed policją.
W internecie krążą teorie, jakoby nowy film Andersona miał być adaptacją powieści Thomasa Pynchona "Vineland". Książka postmodernistycznego pisarza opowiada o Kalifornii połowy lat 80. oraz ich rzeczywistości za prezydentury Ronalda Reagana.
Przypomnijmy, że ostatnim filmem amerykańskiego reżysera było "Licorice Pizza" z Cooperem Hoffmanem, Alaną Haim, Bradleyem Cooperem oraz Seanem Pennem.
"Puentą najnowszego filmu Andersona zdaje się być wyśpiewana 55 lat temu przez Johna Lennona wyświechtana wydawałoby się już sentencja 'All You Need Is Love'. To przesłanie nawet nieocierające się o banał, ale będący nim, w obecnych czasach nabiera jednak wręcz bezczelnego charakteru" – przeczytacie w recenzji filmu opublikowanej na łamach naTemat.
Ostatnim filmem DiCaprio jest "Czas krwawego księżyca" w reżyserii Martina Scorsese. Dramat został już nagrodzony Złotym Globem w kategorii Najlepsza aktorka pierwszoplanowa dla Lily Gladstone. Film Scorsese jest również nominowany do dziesięciu Oscarów, jednak tym razem Leo nie ma szans na statuetkę.
"Martin Scorsese swoim 'Czasem krwawego księżyca' udowadnia, że jest jednym z najwybitniejszych reżyserów naszych czasu. I mimo tych 80 lat na karku za kamerą wykazuje się młodzieńczą energią i wciąż potrafi wnieść powiew świeżości do kina. Po 'Irlandczyku', którym zawiódł wielu widzów, nakręcił kolejne monumentalne, bo trwające prawie trzy i pół godziny dzieło, ale tym razem już nie tak łatwo na nim usnąć" – napisał w swojej recenzji dla naTemat Bartosz Godziński.