Marcin Wasilewski klnący jak szewc, Damien Perquis znający trzy polskie słowa i przaśne żarty Grzegorza Laty. W piątek na ekrany kin w całej Polsce wejdzie film dokumentalny Marcina Koszałki „Będziesz legendą, człowieku” ukazujący kulisy mistrzostw Europy w 2012 roku.
Bohaterów miało być dwóch: Damien Perquis i Marcin Wasilewski. Pierwszy walczył o powrót na boisko po ciężkiej kontuzji i zmagał się z presją debiutu w wielkim, międzynarodowym turnieju. Drugi miał za sobą doświadczenia z przegranego Euro 2008, a w perspektywie mistrzostwa w Polsce i na Ukrainie – dla niego to ostatni taki turniej w biało-czerwonej koszulce.
Film miał pokazać kulisy przygotowań reprezentacji Polski do Euro 2012, jak i samego turnieju. W międzyczasie mieliśmy poznać dwie całkowicie odmienne historie. Koszałka chciał uwiecznić na filmowej taśmie niezłomną walkę Damiena Perquisa o powrót na boisko. W tym celu odwiedził m.in. Sochaux i Austrię . Okazało się, że nieświadomie obnażył lekceważący stosunek francuskiego obrońcy do reprezentacji Polski.
Najbardziej uderzającym obrazem była scena w której Perquis uczył się pierwszej zwrotki „Mazurka Dąbrowskiego”. Nauczycielka języka polskiego pomaga piłkarzowi czytać słowa hymnu, a ten robi to bardzo niezgrabnie. Co w tym uderzającego? Scena została nakręcona kilkanaście dni przed inauguracyjnym meczem z Grecją, a Perquis polskie obywatelstwo otrzymał już we wrześniu 2011. Mimo iż od tego czasu zagrał w kadrze siedem meczów, hymnu zaczął uczyć się dopiero na Euro.
Już w trakcie turnieju Perquis jest częstym gościem gabinetów masażystów, którzy nabijają się z niego niemiłosiernie. Żartują po polsku, piłkarz więc nie rozumie. Jego mina wskazuje na to, że sytuacją nie jest zachwycony. Ale nie ułatwia sprawy – jedyne „polskie” słowa, które wypowiada francuski obrońca to: „tablet-aaa”, „tablet-boli” i „tablet-antybiotyk”, oznaczające kolejno tabletki na sen, przeciwbólowe i antybiotyki. Nawet kiedy masażyści namawiają go, aby zaklął w naszym języku, milczy.
Widać też brak integracji Francuza z resztą grupy. W filmie widzimy m.in. brutalną, męską rozmowę Marcina Wasilewskiego z Dariuszem Dudką czy kilku młodych zawodników, w tym Wojciecha Szczęsnego, Roberta Lewandowskiego i Artura Sobiecha, którzy grają w gry komputerowe. Perquis trzyma się na uboczu, w pokoju mieszka sam. W pewnym momencie filmu tłumaczy swojej babci: „Jestem nowy w ich świecie”. Kiedy natomiast żona Perquisa, Pauline, pyta swoją córkę o barwy Polski, ta odpowiada: „Biały, czerwony… i niebieski”.
Zupełnie inaczej został przedstawiony Marcin Wasilewski. O swoim życiu opowiada, stojąc przy oknie w zaciemnionym pokoju; w jednej z ostatnich scen filmu wskakuje w stroju reprezentanta Polski pod wodę... Widzimy nieprzebierającego w słowach obrońcę Anderlechtu Bruksela, który klnie jak szewc, a tym samym ukazuje nam swoje emocje – niezwykłe przeżywanie każdej minuty Euro 2012.
Wasilewski chce odwdzięczyć się kibicom, którzy pięknie dopingowali naszą reprezentację, a kiedy w rozmowie z Dariuszem Dudką po meczu z Grecją pada słowo „pech”, Wasyl trzeźwo kontruje: „To nasza wina, sami żeśmy to zrobili”. Nie jest cyniczny, a jedynie realnie ocenia sytuację. Na pewno z większą łatwością niż Perquis zyskuje sympatię widza.
Oprócz dwóch wątków film nie wnosi praktycznie niczego nowego. Nie ma ujęć z szatni, dyskusje prezesa Grzegorza Laty z Jerzym Dudkiem czy Andrzejem Placzyńskim, szefem Sportfive (firmy zarządzającej prawami marketingowymi PZPN) nie są porywające. Lato mówi o widokach, wspomina stare czasy, żartuje w swoim przaśnym stylu. Również przebitki z treningów reprezentacji nie ujawniają kulis. W ogóle brakuje scen z hotelu, pokazania zachowania reprezentantów. Wszystko jest bardzo spłaszczone. Poza tym irytują biało-czerwone przerywniki, które pokazują m.in. graficzną formę meczu albo kobietę z łabędziem, która właściwie… nie wiadomo co symbolizuje.
Szkoda, bo Marcin Koszałka z ekipą dostali pozwolenie na filmowanie niemal wszystkiego przez kilka tygodni przygotowań reprezentacji do meczów mistrzostw Europy. Tytuł filmu „Będziesz legendą, człowieku” jest w tym wypadku wymowny. Bo legendą nie zostali ani piłkarze reprezentacji Polski, ani nie zostanie nią także Koszałka, który – choć być może to ostra ocena – zmarnował fantastyczny potencjał ukazania historii wielkich nadziei i sromotnej porażki.