Jak podaje agencja Reuters czołowy doradca Donalda Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego powiedział we wtorek, że będzie nalegał na zmiany w NATO, jeśli były prezydent wróci na urząd w Białym Domu. Mają one polegać na tym, co zapowiadał sam Trump: kraje, które nie zapłacą 2 proc. PKB na armię, nie będą chronione przez Sojusz.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Artykuł 5 Traktatu Północnoatlantyckiego mówi wyraźnie, że atak na jednego członka sojuszu mającego siedzibę w Europie będzie uważany za atak przeciwko wszystkim, a członkowie sojuszu muszą odpowiednio zareagować. To jest podstawowa gwarancja bezpieczeństwa leżąca u podstaw działania i wiarygodności NATO. Tak jest od 1949 roku.
Ale według zapowiedzi walczącego o kandydaturę na prezydenta USA z ramienia partii Republikańskiej Donalda Trumpaoraz jego ludzi wynika, że taki stan rzeczy może się zmienić.
Keith Kellogg, emerytowany generał i były szef sztabu Rady Bezpieczeństwa Narodowego byłego prezydenta USA Donalda Trumpa, powiedział w wywiadzie Agencji Reuters, że "jeśli członek sojuszu składającego się z 31 krajów nie wyda co najmniej 2 proc. swojego produktu krajowego brutto na armię", to on "poparłby usunięcie dla tego kraju zabezpieczeń wynikających z art. 5".
– Tam, skąd pochodzę, sojusze mają znaczenie. Ale jeśli masz zamiar być częścią sojuszu, wnieś swój wkład do sojuszu, bądź częścią sojuszu – powiedział Kellogg.
Rewizja NATO wg. Trumpa
Co to oznacza w praktyce? A no tyle, że NATO z sojuszu stałoby się organizacją działającą de facto na zasadzie mafijnej: jeśli płacisz za ochronę, to ją dostaniesz. Jeśli nie, to radź sobie sam. To tym samym kończyłoby z mitem USA jako państwa-policjanta świata moralnie odpowiedzialnego za ochronę demokracji.
Według takich założeń aż 19 krajów NATO straciłoby protekcję Sojuszu i zostało porzucone przez Waszyngton w razie ewentualnej "zewnętrznej agresji". Wyznacznikiem ochrony będą według Kellogga pieniądze.
To powtórzenie ostatnich słów, które wprost padły z ust Donalda Trumpa, który w minioną sobotę (10.02) opowiadał, że kiedyś powiedział przywódcy pewnego kraju, że nie będzie chronił w ramach NATO narodu zalegającego z płatnościami. Jak wskazał, chodzi mu o kraje, które nieprzeznaczają 2 proc. PKB na obronność.
– Nie, nie chroniłbym cię, właściwie zachęcałbym ich, żeby robili, co chcą. Musisz zapłacić – stwierdził. Zachęcał do tego słowami, aby "robili, co im się do cholery podoba".
Ostra reakcja Białego Domu
Słowa Trumpa to brednie, ponieważ członkowie NATO zobowiązani są do obrony każdego narodu, który zostanie zaatakowany. Wynika to z art. 5 Sojuszu.
Na reakcję Białego Domu nie trzeba było długo czekać. Rzecznik administracji Joe Bidena stwierdził, że były prezydent "zachęca mordercze reżimy do najazdów na naszych najbliższych sojuszników", a komentarze Trumpa nazwał "przerażającymi". Dodał, że to oświadczenie "zagraża amerykańskiemu bezpieczeństwu narodowemu, stabilności na świecie i krajowej gospodarce".
Jak podkreśla BBC News, Trump jest faworytem, żeby ponownie zostać kandydatem Republikanów w tegorocznych wyborach prezydenckich w USA. Polityk od dawna krytycznie odnosi się do NATO. Uważa, że Sojusz stanowi nadmierne obciążenie finansowe dla Stanów Zjednoczonych.