Szersza publiczność o ich świetnym flow dowiedziała się w 2008 roku, gdy wystartował program "Mam talent". Szymon Hołownia i Marcin Prokop byli tam prowadzącymi. Skradli serca widzów i przez kolejne 12 edycji spełniali się w roli gospodarzy formatu.
Okazuje się jednak, że początek ich znajomości sięga wielu lat wstecz. Prokop w nowej rozmowie z Michałem Misiorkiem z Plejady podkreślił, że z nowym marszałkiem Sejmu X kadencji zna się już od ponad 20 lat.
– Byłem wtedy redaktorem naczelnym. Usłyszałem, że na medialnym firmamencie pojawił się sprawny, acz specyficzny dziennikarz, który właśnie wyszedł z zakonu. Byłem nim zaintrygowany. Zaproponowałem mu napisanie teksu, który miał być pewnego rodzaju prowokacją – opowiedział dziennikarz.
– Chodziło o to, żeby został na chwilę pracownikiem sekstelefonu – wtedy popularnego narzędzia do rozładowania ludzkich napięć, i zrobił z tego reportaż wcieleniowy – dodał.
Jak poszło Hołowni? Zdaniem Prokopa "wybrnął brawurowo". – Napisał świetny tekst, za który mu nie zapłaciłem – ujawnił.
W dalszej części rozmowy rozwinął wątek braku wynagrodzenia. – "Machina" przeżywała kryzys i na nic nie było pieniędzy. Pod moim gabinetem stało wiele osób, czekających na wypłaty. Wszystkim mówiłem, jak sprawy się mają i że nie mogę z tym za wiele zrobić – przyznał wprost.
O pieniądze upomniał się też Hołownia. – Do moich drzwi zapukał też Szymon, żeby dowiedzieć się, kiedy dostanie 700 zł za ten reportaż. Zamiast dać mu kasę, wziąłem go na obiad, pogadaliśmy o życiu i tak zaczęła się nasza znajomość – opisał.
Obecnie panowie są w zupełnie innym miejscu w życiu. Jeden został w mediach i jest doświadczonym prezenterem, a drugi poszedł w politykę. Prokop odpowiedział na pytanie, czy ten nowy świat wpłynął na Hołownie jakoś negatywnie.
– Nie zauważyłem, żeby na poziomie kumpelsko-towarzyskim Szymon zmienił się na gorsze. Natomiast na pewno nasze relacje wyglądają dziś inaczej – zaznaczył.
Nie możemy już pójść do knajpy, posiedzieć wieczorem przy winku i poplotkować, jak robiliśmy wcześniej. Wchodząc ostatnio do gabinetu Szymona, musiałem schować telefon do specjalnego pudełka, zwanego "szumidłem", w którym zagłuszane są różne sygnały i które zapobiega nagrywaniu rozmów.
– Co chwilę przychodzili do niego ludzie znani z pierwszych stron gazet, którzy podsuwali mu jakieś dokumenty do podpisu lub chcieli z nim porozmawiać. Siedziałem tam, jadłem sejmowe ciastko i czułem się, jakbym oglądał telewizję – opowiadał o ich ostatnim spotkaniu Prokop.