
Nawet 20 tys. więźniów może wyjść na wolność – wynika z zapowiedzi Ministerstwa Sprawiedliwości. Zmiana ma poprawić niewydolny system, ale wzbudza sporo kontrowersji i obaw. Czy słusznie? Czy jako społeczeństwo mamy się czego obawiać? Zapytaliśmy ekspertów – wieloletnią wicedyrektor jednego z największych więzień w Europie płk Danutę Augustyniak i socjologa oraz specjalistę ds. więziennictwa z Uniwersytetu Wrocławskiego dr. Roberta Freia.
– Rzeczywiście więzienia są przeludnione. Powodem jest przede wszystkim surowość prawa i polityka poprzedniego rządu, zgodnie z którą za wszystkie przestępstwa należy karać więzieniem. Nad zmianą tych przepisów będzie pracowała powołana w ostatnich dniach komisja kodyfikacyjna prawa karnego – powiedziała wiceministra Maria Ejchart w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
W czasie rozmowy padło też kluczowe zdanie, że "celem na tę kadencję" jest redukcja liczby osadzonych o 20 tys. osób. – Pierwsze uzasadnione zwolnienia już nastąpiły – oznajmiła zastępczyni Adama Bodnara.
Słowa te wywołały sporo zamieszania w polskim społeczeństwie, w którym informacje o wypuszczaniu ludzi zza krat wywołuje tylko negatywne reakcje. Tego nie kryją zresztą eksperci, którzy jednak uspokajają i pomyśle mówią jednoznacznie... pozytywnie.
20 tys. więźniów ma wyjść na wolność. Czy w Polsce będzie przez to niebezpieczniej?
Jak tłumaczy w rozmowie z naTemat.pl wieloletnia wicedyrektorka aresztu śledczego na warszawskiej Białołęce płk Danuta Augustyniak, z pewnością nie ma sensu się bać pomysłu resortu sprawiedliwości.
– Bardzo wielu osadzonych każdego dnia przebywa na przepustkach i naprawdę nie trzeba się ich bać, bo oni są w znacznym stopniu zresocjalizowani. Co prawda społeczeństwo ma takie przeświadczenie, że obawia się więźniów, ale nie zdajemy sobie sprawy z tego, ilu osadzonych funkcjonuje wokół nas. Często mówię studentom, że nawet nie wiemy, u kogo kupujemy chleb – tłumaczy w rozmowie z naTemat.
I faktycznie, z najnowszych statystyk wynika, że pracuje ok. 40,5 tys. osób osadzonych, czyli średnio połowa.
– Kiedy nadzorowałam oddział zewnętrzny na warszawskim Bemowie, codziennie do pracy wychodziło 250 osadzonych. Pracowali na ulicach, ale też w jednostkach samorządowych czy nawet domach opieki. Jeździli często sami i byli bardzo cenieni jako pracownicy. Zwykle nikt nie wiedział, że to więźniowie – mówi płk Augustyniak.
Także dr Robert Frei z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego, który specjalizuje się w sferze więziennictwa, mówi naTemat wprost: "To pozytywna zmiana". Co więcej, jego zdaniem dzięki niej w Polsce będzie... bezpieczniej. Czemu? Bo osadzonych jest za dużo.
Polska krajem pełnym więźniów
– Przede wszystkim jeśli popatrzymy na populację więźniów w Polsce, to ona jest zbyt wielka. Na tle całej Unii Europejskiej jesteśmy krajem, gdzie współczynnik uwięziennienia, czyli inaczej prizonizacji jest jednym z najwyższych. Przyjmuje się, że norma to ok. 130 osadzonych na 100 tys. osób, tymczasem w Polsce to prawie 200 – mówi w naTemat dr Robert Frei.
dr Robert Frei
Socjolog, Uniwersytet Wrocławski
Paradoksalnie, jak tłumaczy ekspert, ten "komfort" przyczyni się do poprawy bezpieczeństwa dla zwykłych obywateli. Jak to możliwe?
– Mniejsza liczba skazanych spowoduje wzrost efektywności programów resocjalizacyjnych. Obrazowo mówiąc – jeśli wychowawca ma 40 więźniów, a liczba ta zmniejszy mu się do 25, to będzie mógł więcej czasu poświęcić tym, którzy faktycznie potrzebują tej resocjalizacji – tłumaczy w naTemat.
Jak dodaje, zmiana nie ma szans pogorszyć też poziomu bezpieczeństwa jeszcze z jednego powodu.
– Mowa nie tylko o zwolnieniu warunkowym, ale też o zamianie kary na dozór elektroniczny. W przypadku wyroków poniżej trzech lat, ostatnie sześć miesięcy osadzeni i tak mogą odbywać właśnie w takim systemie. Badania pokazują, że dzięki temu gładziej wchodzą w społeczeństwo – wyjaśnia.
Społeczeństwo największą przeszkodą w resocjalizacji
Dr Robert Frei zwraca uwagę, że Polacy często mylą to, co dla przestępców faktycznie jest karą, stąd tak chętnie "pchamy ich" do więzień. To w większości przypadków wcale nie jest jednak najlepszą decyzją, a działania władz prowadzone w ten sposób są jedynie populistyczne. Przynajmniej patrząc na statystyki i to, co przynosi faktyczną resocjalizację.
– Ludzie wyobrażają sobie, że przestępcy są izolowani, żeby społeczeństwo było bezpieczniejsze. Tymczasem taka sytuacji dotyczy ok. 10 proc. osadzonych, którzy faktycznie muszą być trzymani w zamknięciu dla bezpieczeństwa otoczenia – komentuje.
Socjolog dodaje, że podstawową funkcją zamykania w więzieniach jest to, żeby zwiększyć karanym "dolegliwość życia".
– To się odnosi do większości osób. Tylko że dolegliwość kary największa jest w pierwszym okresie izolacji, a izolacja zwykle i tak jest czasowa, i kiedyś się kończy. Naprawdę można inaczej karać ludzi, niż pozbawiając ich wolności – tłumaczy specjalista.
dr Robert Frei
Socjolog, Uniwersytet Wrocławski
Z danych przedstawionych przez socjologa wynika, że w Polsce odsetek osób, które karane są grzywną to ok. 30-35 proc. W przypadku Holandii nawet 90 proc.
Z kolei płk Danuta Augustyniak zwraca uwagę na inną rzecz. Jak tłumaczy, sama jest "bardzo otwarta na osadzonych". – Uważam, że jeśli społeczeństwo ich nie dopuści do siebie i nie da im szansy, to wrócą do świata przestępczego – stwierdza.
płk Danuta Augustyniak
Emerytowana z-ca dyrektora więzienia Warszawa-Białołęka
– Oczywiście wszystko zależy od tego, kto wyjdzie, ale z pewnością nie będzie tak, że to będą osoby, które dopiero co zostały osadzone, czy niebezpieczni przestępcy. Przymiarki są takie, żeby wypuścić te osoby, które nabyły prawo do warunkowego przedterminowego zwolnienia i osadzonych, którzy mogliby odbywać wyroki w ramach dozoru elektronicznego – tłumaczy zapowiedzi.
W odpowiedzi na pytanie, czy społeczeństwo mimo to może mieć jakieś obawy co do swojego bezpieczeństwa, mówi wprost: – Ja się nie boję. Uważam, że w więzieniu jest wiele osób, które już dawno mogłyby być na wolności.
Zobacz także
