Chorwacja większości Polaków kojarzy się już tylko z sielskimi wakacjami nad Adriatykiem. Jednak wydarzenia przed tegorocznymi wyborami parlamentarnymi dobitnie przypominają, że wciąż mowa jednym z państw tzw. bałkańskiego kotła, który potrafi niespodziewanie wykipieć. A temperaturę pod nim właśnie podgrzewa chorwacki prezydent Zoran Milanović.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Chorwacja w 2024 roku. Co się dzieje w tym państwie?
Sytuacja polityczna w Chorwacji robi się coraz bardziej napięta. Na niespełna miesiąc przed wyborami parlamentarnymi prezydent Zoran Milanović postanowił odrzucić orzeczenie tamtejszego Trybunału Konstytucyjnego, który uznał, że urzędująca głowa państwa nie może wystartować w wyborach parlamentarnych.
Wyrok chorwackiego TK zakładał, iż Milanović nie tylko nie ma prawa kandydować, ale nie może nawet legalnie uczestniczyć w kampanii wyborczej. Tymczasem ten prorosyjski socjaldemokrata 17 kwietnia planuje podjęcie próby zamiany fotela prezydenckiego na premierowski (który zajmował już w latach 2011-16).
Zoran Milanović niekorzystne dla siebie orzeczenie nazwał "zamachem stanu", a sędziów Trybunału Konstytucyjnego zwymyślał od "niepiśmiennych gangsterów". A nie są to pierwsze kontrowersje wokół tegorocznych wyborów parlamentarnych w Chorwacji. Kilka dni wcześniej prezydent zdecydował, że po raz pierwszy w historii głosowanie nie odbędzie się w weekend.
Milanović uraczył Chorwatów dodatkowym dniem wolnym i zarządził wybory na... środę. Zdaniem politycznych przeciwników, takie zagranie ze strony nieformalnego lidera Socjaldemokratycznej Partia Chorwacji (chorw. Socijaldemokratska partija Hrvatske,SDP) miało na celu obniżenie frekwencji wśród elektoratu centroprawicowego.
Choć prezydent Chorwacji zachowuje się tak, jakby miał wygraną w kieszeni, nie potwierdzają tego najnowsze sondaże. Rządząca aktualnie Chorwacka Wspólnota Demokratyczna (chorw. Hrvatska demokratska zajednica, HDZ) co prawda znacząco straciła poparcie, ale wszystko wskazuje na to, iż ponownie zajmie pierwsze miejsce.
Chorwaccy chadecy pod wodzą proeuropejskiego premiera Andreja Plenkovicia mogą liczyć na ok. 26 proc. głosów, tymczasem socjaldemokraci od Zorana Milanovicia cieszą się dziś poparciem maksymalnie 16 proc. wyborców. Formacja prezydencka ma jednak upatrywać swoich szans w tym, że w nowym Saborze budowa koalicji przyjdzie HDZ o wiele trudniej, niż w 2016 i 2020 roku.
Napięta sytuacja wokół wyborów parlamentarnych w Chorwacji. Milanović znów dostanie pomoc z Rosji?
Eksperci zajmujący się tematyką bałkańską ostrzegają, że choć Chorwacja uchodzi za jeden z najbardziej stabilnych krajów regionu, spory polityczne z salonów mogą przenieść się także na ulice. Potencjalnie gorące okresy to nie tylko trwająca już kampania wyborcza, ale i etap rozmów koalicyjnych, oraz możliwe protesty przegranej strony po zaprzysiężeniu nowego rządu.
Istnieją także spore obawy, że w chorwackie wybory ponownie spróbuje ingerować Rosja. Zdaniem byłej prezydent Chorwacji Kolindy Grabar-Kitarović, to właśnie dezinformacyjne i hybrydowe operacje kremlowskich agentów w 2020 roku zaprowadziły Zorana Milanovicia do zagrzebskiego Pałacu Bana.
Po wybuchu wojny w Ukrainie socjaldemokrata podejrzenia te jedynie podsycił. Jak wspominał w naTemat.pl Łukasz Grzegorczyk, chorwacka głowa państwa sprzeciwiała się udzielaniu pomocy militarnej Ukraińcom i utyskiwała na "prowokowanie Rosji".
– Jaki jest cel? Rozpad Rosji, zmiana rządu? Mówi się też o rozdarciu Rosji. To szaleństwo – mówił Milanović. – To jasne, że Krym już nigdy nie będzie częścią Ukrainy – oznajmił podczas jednego z wystąpień.