Polscy zdobywcy z Broad Peak wrócili do kraju. Dokładnie zrelacjonowali przebieg tragicznie zakończonej wyprawy podczas konferencji prasowej. Z jednej strony mają poczucie sukcesu, z drugiej pamiętają o kolegach, którzy na zawsze zostali w górach. – To sukces w cieniu tragedii – stwierdził Janusz Onyszkiewicz, prezes Polskiego Związku Alpinizmu.
Przez kilkanaście dni Polacy żyli wyprawą polskich himalaistów na Broad Peak. Udało im się jako pierwszym wejść na szczyt zimą, ale z wyprawy nie wrócili Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski. Pozostali członkowie wyprawy wrócili do Polski. – Ta wyprawa pozostanie jako sukces, ale będzie i na tych kartach, gdzie opisuje się tragedie – mówił Janusz Onyszkiewicz, prezes Polskiego Związku Alpinizmu. – Ta wyprawa to sukces w cieniu tragedii, ale taki jest ten sport – dodał.
Artur Hajzer, kierownik wyprawy przypomniał powiedzenie himalaistów. – Dla żadnego szczytu nie warto poświecić nawet paznokcia. Idziemy w góry po to, żeby żyć, ale czasami nie uda się uniknąć tragedii – mówił. Zapewnił, że wyprawa była dobrze przygotowana.
Krzysztof Wielicki, kierownik wyprawy dokładnie opisywał przebieg wyprawy. Zapewniał, że przed atakiem na szczyt panowała idealna pogoda. Po wejściu pod górę zameldował się Maciej Berbeka, który stwierdził tylko "Jesteśmy na szczycie. Schodzimy". Przez cały czas były problemy z połączeniem się z pierwszym zespołem, a udawało się porozmawiać tylko z Tomaszem Kowalskim. Wielicki opisywał kolejne połączenia z nim i to jak meldował, że słabnie i nie ma siły iść.
Przez cały czas kierownik próbował pomóc mu zejść, ale nad ranem 6 marca kontakt się zerwał. Jeszcze przez 56 godzin utrzymywano bazy i próbowano odnaleźć zaginionych Tomasza Kowalskiego i Macieja Berbekę. Jednak himalaiści nie mieli szansy przeżyć i zdecydował o zlikwidowaniu obozów. – Ale mamy subiektywne podejście, dlatego zwróciliśmy się do PZA o powołanie komisji, która w sposób audytowy zbada nasze zachowanie – powiedział Wielicki.
Adam Bielecki opowiedział z kolei, jak wyglądał atak z perspektywy jego uczestników. – Maciej Berbeka narzucił niesamowite tempo, ale później napotkaliśmy dwie duże szczeliny, które trzeba było obejść – relacjonował Bielecki. Przyznał, że mieli około dwie godziny opóźnienia, ale to nie stanowiło problemu. Jednak problemy zaczęły się kiedy dotarli do mniejszego wierzchołka, który był znacznie dalej od szczytu głównego. – Wiadomo było, że to będzie ciężka przeprawa, ale czuliśmy się świetnie, byliśmy w dobrych nastrojach i raczej sądziliśmy, że uda się ten szczyt zdobyć – relacjonował.