Konrad Piasecki stwierdził na Twitterze, że kiedyś za kraje przelewano krew. A dzisiaj jesteśmy zdziwieni tym, że mielibyśmy na ratowanie państwa oddać 5% oszczędności. Jego wypowiedź oburzyła m.in. prezydenta Centrum im. Adama Smitha Roberta Gwiazdowskiego. Czyżby czasy, w których Rejtan był wzorem, już dawno minęły?
Sprawa zabrania Cypryjczykom pieniędzy to nie tylko jeden z najgorętszych tematów finansowych ostatnich dni, ale i politycznych. Bez ogródek można powiedzieć, że pomoc dla Cypru w wysokości 10 miliardów euro w zamian za opodatkowanie wszelkich pieniędzy trzymanych w cypryjskich bankach, to jeden z najgłupszych pomysłów unijnej administracji w historii. To już nawet nie kategoria prawnego absurdu, jak marchewka uznawana za owoc czy ślimak będący rybą, ale po prostu skrajna głupota. Cypryjczycy, przerażeni wizją zabrania im
Same rozważania na temat opodatkowania wszelkich depozytów pieniężnych w bankach, czyli de facto zabranie każdemu Cypryjczykowi (i nie tylko, wszak z cypryjskiego raju podatkowego korzystają tysiące firm i biznesmenów, głównie rosyjskich, ale też np. polskich), spowodowało utratę zaufania obywateli UE do banków i polityków. No bo skoro władze mogą ot tak, z dnia na dzień, położyć łapę na naszej ciężko zarobionej kasie, to jak mamy się w ogóle czuć w jakikolwiek sposób bezpieczni? A skoro zrobili to w jednym państwie, to czemu nie mieliby tego zrobić w drugim?
Niektórzy, jak prof. Witold Orłowski, wykazywali, że tak naprawdę na decyzji opodatkowania depozytów bankowych najbardziej stracą Rosjanie. Oczywiście, jest to uwaga słuszna, ale nie zmienia faktu, że ucierpią również Cypryjczycy, którzy zazwyczaj pieniędzy nie mają tyle, co rosyjscy oligarchowie.
Mieszkańcy tej pięknej wyspy nie widzą powodu, dla którego mieliby ratować państwo swoimi odkładanymi latami, ciężko zarobionymi oszczędnościami. Zresztą, takiego powodu w zasadzie nie widzi chyba nikt, kto powolne bankructwo Cypru obserwował i komentował. A opinie takie jak "złodzieje z Unii" to naprawdę jedne z delikatniejszych, na jakie można było trafić. Aż nagle Konrad Piasecki swoim wpisem wsadził kij w mrowisko.
Na tę wypowiedź zareagował, między innymi, prezydent Centrum im. Adama Smitha Robert Gwiazdowski, który spytał dziennikarza: "Ale czy ktokolwiek przelewał krew za bankierów?".
I tak dziwne jest, że wypowiedź Piaseckiego nie wzbudziła gigantycznych kontrowersji, bo porównywanie przelewania krwi za kraj do oddawania swoich oszczędności jest co najmniej kontrowersyjne.
Ale czy w tej opinii nie ma aby trochę prawdy o nas samych?
Ktoś mógłby przecież powiedzieć: kiedyś nikt nie miał problemu z tym, by dla ratowania kraju oddać swoje życie. Więc co to jest, te 5% oszczędności?
Jeśli jednak przyjrzeć się "patriotycznym" zrywom w historii, to okaże się, że aż do XIX wieku wielu wojaków tak naprawdę nie wiedziała, za co idzie walczyć. A jeśli wiedzieli, to raczej szli po łup, niż dla idei. Ewentualnie bronili własnego domu przed najeźdźcą. Zresztą trudno porównywać wojny średniowieczne, czy nawet już nowożytne, w XVII czy XVIII wieku, do tego, co mamy dzisiaj. Jeśli zaś mielibyśmy odwoływać się do takich wydarzeń jak np. Powstanie Styczniowe, tradycyjnie przedstawianego jako "patriotyczny" rozlew krwi, to cóż – nie tędy droga. Takie sytuacje, nie tylko w Polsce, ale i całej Europie, zagrażały mieszkańcom fizycznie. Zagrażały ich kulturze, językowi, a najczęściej i przede wszystkim, ich domom. Trudno, żeby bezczynnie patrzyli na palenie im dachu nad głową.
Cyprowi jednak nie grozi, że nagle najadą go jakieś czołgi, nie grozi mu okupacja czy zajęcie przez inne państwo. Trudno więc oczekiwać, by mieszkańcy poczuli się w jakimś wyjątkowym obowiązku ratowania swojego kraju, bo zagrożenie "bankructwem" po prostu nie brzmi aż tak strasznie.
Nie należy więc oczekiwać od Cypryjczyków, że chętnie oddadzą swoje pieniądze władzom na ratowanie kraju. Ba, co więcej – patrząc na opinie w mediach, nie tylko specjalistów, ale i zwykłych obywateli, patrząc po reakcjach znajomych, można śmiało stwierdzić: Polacy też swoich oszczędności nie chcieliby oddać, by ratować Polskę od bankructwa.
Czy to znaczy, że jesteśmy mniej patriotyczni niż kiedyś? Czyżby pieniądze pozbawiły nas uczuć wobec państwa?
Nie, bo nie ma to absolutnie nic wspólnego z patriotyzmem. Patriotycznym można być wobec swojej ojczyzny, narodu, kultury, ale nie administracji. Ja też nie chciałbym swoich oszczędności oddawać państwu, niezależnie, czy byłoby to 5 proc. czy 25. Powód jest prosty: na swoje oszczędności ciężko pracuję. Pieniądze w banku trzymam,
bo trudno, żebym chował je do skarpety. Odkładam na to, żeby będąc 70-latkiem nie musieć żebrać o pomoc. Państwu płacę wystarczająco dużo danin w postaci podatków bezpośrednich i pośrednich. Oczekuję, że jeśli oddaję krajowi, powiedzmy, 1/4 tego, co zarabiam, to państwo zrobi z tych pieniędzy odpowiedni użytek.
Państwa, które bankrutują – na szczęście Polsce do tego daleko – nie bankrutują przez to, że obywatelom się nie chce pracować. No, może oprócz Grecji. Ale żarty na bok. Prawda jest taka, że państwo bankrutuje najczęściej przez nieudolność lub chciwość polityków, którzy – na przykład – ślepo wierzą sektorowi bankowemu lub po prostu nie podejmują odpowiednich kroków odpowiednio szybko. Mając nadzieję, że "jakoś to będzie".
Nie dziwię się więc oburzeniu Cypryjczyków, do których nagle dotarł przekaz od polityków: "Drodzy obywatele, wszystko spartaczyliśmy, jesteśmy na skraju bankructwa. To nasza wina, że bankrutujemy, ale to Wy musicie za to zapłacić".
Oczywiście, to wielki skrót, bo w każdym przypadku czynników bankructwa będzie o wiele więcej, ale przecież to politycy, jak sami często podkreślają, rządzą krajem. A jak rządzą, to i odpowiedzialność za jego los wypadałoby wziąć.
Podejrzewam więc, że w każdym innym, normalnym państwie reakcja byłaby podobna. Wyobraźmy sobie na chwilę, że Donald Tusk wychodzi w 2015 roku i mówi Polakom: "jesteśmy na skraju bankructwa, musicie ratować państwo, płacąc ze swoich oszczędności". Czy wówczas Polacy rzuciliby się, jak Rejtan na podłogę, do ratowania ojczyzny i oddawali Tuskowi pieniądze? Szczerze wątpię.
Ja bym wtedy zapytał: panie premierze, a gdzie Pan był, jak kreatywną księgowością "zmniejszano" dług państwa, czyli de facto oszukiwano obywateli? Gdzie panowie politycy byliście 2-3 lata temu, bo
Cypryjska ironia losu
Jednym z najczęściej powtarzanych żartów, przy okazji sytuacji na Cyprze, jest nazwisko szefa tamtejszego banku centralnego: Panicos Demetriades. Niestety, to chyba jedyny zabawny aspekt tej całej niezbyt zabawnej sytuacji. CZYTAJ WIĘCEJ
przecież bankructwo nie dzieje się z dnia na dzień? Co zrobiliście, żeby to bankructwo, o którym wiedzieć musieliście, powstrzymać? Czemu mówicie o tym dopiero teraz, kiedy już jest bardzo źle?
Mieszkańcy Cypru pewnie też sobie te pytania zadają. I, znając życie, nie znajdują odpowiedzi, bo i skąd mieliby je wziąć. Nawet gdyby jakiś polityk wyszedł, szczerze uderzył się w pierś i przyznał do fatalnych błędów, to już za późno, mleko się już rozlało. Można przepraszać, ale trudno oczekiwać, że obywatele wezmą na siebie konsekwencje politycznej głupoty czy krótkowzroczności. Szczególnie, że – jak teraz widać – sprawę pomocy dla Cypru UE mogła załatwić trochę inaczej. Co zresztą tylko pogrąża władze z Brukseli.
Obywatele sami winni?
Niestety, wygląda na to, że politycy Unii Europejskiej właśnie tego oczekują od obywateli. Ślepej wiary w "system" i zaakceptowania wszystkiego, co władza wymyśli. Oczekują, że obywatele będą w nieskończoność nadrabiać ich braki i płacić za ich błędy. Władze Cypru już boleśnie przekonały się, że takie myślenie ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co marzec 2013 z wiosną. Cypr już się zreflektował i podatku nie wprowadzi, ale niesmak w całej Europie pozostał.
Z drugiej strony, na pewno leży w tym trochę winy obywateli. Obywateli, którzy w zasadzie nie interesują się gospodarką swojego państwa, nie wiedzą, ile wynosi jego zadłużenie, czym utwierdzają polityków w przekonaniu, że można im wciskać największy kit, a potem całą winę za błędy zrzucić na "system", "finansjerę" czy jakiegokolwiek innego demona kapitalizmu i sięgnąć do portfeli po "ratunek". Choć nadal taka postawa obywateli nie usprawiedliwia politycznej głupoty.
Być może dlatego jestem pewien, że gdyby doszło do wojny, to niejedna osoba chwyciłaby za broń i przelała krew. Na Cyprze, w Polsce czy we Francji. Tak samo jestem pewien, że w każdym z tych krajów obywatele nie chcą płacić za błędy polityków. Ale jedno z drugim nie ma nic wspólnego.
5,8 mld euro rząd zabierze z kont bankowych na Cyprze. Ten rabunek, to warunek otrzymania dalszych 10 mld euro pomocy z MFW. Nieszczęsny Cypr jest jednak tylko królikiem doświadczalnym w eksperymencie, w którym stawką są dużo większe pieniądze i wpływy. CZYTAJ WIĘCEJ