– Od czterech lat codziennie myślę o tym, co się stało i jak ten jeden dzień wpłynął na życie moich dzieci. Zgotowałam im traumę na całe życie. Moje zdrowie też jest w ruinie. Trzymam się tylko i wyłącznie dla dzieci. Błagam prezydenta o ułaskawienie przede wszystkim dla moich dzieci. Nie mają nikogo oprócz mnie – mówi nam Angelika Zajączkowska, samotna matka, która została skazana na trzy lata więzienia. Jeśli prezydent jej nie ułaskawi, 25 maja trafi za kraty, a czworo jej dzieci do ośrodków opiekuńczych.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Prezydent Andrzej Duda dwukrotnie ułaskawił Kamińskiego i Wąsika, nie czekali długo. Ile pani czeka na ruch prezydenta?
Angelika Zajączkowska: Na ułaskawienie prezydenta Andrzeja Dudy czekam od października, czyli sześć miesięcy.
Skąd tak różne podejście?
Nie mam pojęcia. Dla mnie szokiem jest, że dopiero po tym, jak media nagłośniły moją sprawę, zainteresowała się nią Kancelaria Prezydenta. Przebiło się to przez sądy, później pozytywną opinię w kwestii ułaskawienia wyraził prokurator generalny. I tak to leżało, a ja się stresowałam, co się stanie z czwórką moich dzieci, gdy trafię do więzienia.
Odezwał się do pani ktoś z Kancelarii Prezydenta?
Po medialnych publikacjach poproszono o dodatkowy kuratorski wywiad na temat naszej sytuacji rodzinnej. Ale dalej jest zwodzenie, że prezydent się zastanawia, jest w trakcie rozpatrywania.
Osobiście dali pani o tym znać, czy dowiedziała się pani z mediów?
Nie, to wszystko wiem z mediów.
Minister Małgorzata Paprocka tłumaczyła, że wystąpili o dodatkowe informacje i dokumenty, jak tylko wpłyną, to zostaną przedstawione prezydentowi. To oznacza, że prezydent dopiero zapozna się z tą sprawą?
Tak mi się tak wydaje. Być może pod presją mediów prezydent będzie do tego zmuszony.
Pani Paprocka wspomniała, że – oprócz ułaskawienia – ma pani inne możliwości działania. Wskazała na przepisy Kodeksu wykonawczego dotyczące odroczenia odbywania kary ze względy na małe dzieci.
To kłamstwo wytrąciło mnie z równowagi. Nie można w nieskończoność odraczać odbywania kary. Skorzystałam z tej możliwości na maksymalny okres trzech lat, co skończy się w maju.
Żeby mieć pewność, byłam u pięciu adwokatów. Usłyszałam, że żaden sąd nie podpisze się pod tym, ponieważ wykorzystałam maksymalnie przysługujący mi czas.
Czytaj także:
Jeżeli prezydent pani nie ułaskawi, to będzie pani musiała 25 maja wrócić do więzienia. Co się stanie z czwórką pani dzieci?
Panie kurator szykują się, żeby już pod koniec kwietnia zabrać dzieci. Procedura w sądzie rodzinnym już ruszyła. Dzieci trafią do ośrodków opiekuńczych.
To najgorszy z możliwych scenariuszy?
Tak. Poza tym dzieci będą porozrzucane po różnych ośrodkach w powiecie. Tam, gdzie jest miejsce, tam je wcisną. Kuba ma osiem lat, Nikodem – sześć, Stelka – dwa, Tymek – osiem miesięcy. I te dzieci nie dość, że bez matki, to będą rozdzielone. To jest tragedia. Nie boję się celi, dorosły człowiek przeżyje wszystko, ale nie bezbronne dziecko…
Dlaczego dzieci nie mogłyby wrócić do ojca?
Dzieci na pewno nie trafią do ojca, ponieważ on niedawno wyszedł z więzienia za oszustwa. Nie ma mieszkania. Bił dzieci, ma założoną Niebieską Kartę. Jest hazardzistą. Nie przeszedł leczenia. Nie zrobił nic, żeby sąd mógł mu dać drugą szansę.
Mimo że ośrodki są straszne, to tam przynajmniej nikt moich dzieci nie będzie bił. Nie stanie im się taka krzywda, jak pod opieką własnego ojca. Nie mam rodziny, która mogłaby się zająć dziećmi. To kolosalny problem.
Jak to wszystko wytłumaczyć dzieciom?
One czują więcej, niż nam się wydaje. Córeczka śpi ze mną, jakby zdawała sobie sprawę, że niedługo mogą nas rozdzielić. Syn pyta, czy musi iść do domu dziecka. Dodaje, że "przecież on jest grzeczny". Wie, że ja trafię do więzienia.
On wie, czym jest dom dziecka?
Kiedy odsiadywałam karę w więzieniu, to dwaj synowie byli pod opieką ojca i trafili do domu dziecka. W domu była przemoc. Mąż pobił dzieci, zgłosiłam to i prokurator zabrał je do ośrodka. Potem walczyłam o ich odzyskanie.
To był koszmar. Siedziałam w więzieniu i nie myślałam o niczym innym, tylko o dzieciach, żeby jak najszybciej wyjść i być z nimi. Prokurator zabronił mi ich widywać. Uznał, że więzienie to nie jest miejsce dla dzieci. Nie pozwolił nawet na telefony. Widziałam dzieci tylko na zdjęciach. Kiedy wróciłam po siedmiu miesiącach, to najmłodszy syn mnie nie poznał. Było bardzo ciężko. On nie chciał nawet do mnie podejść.
Sądy dwóch instancji uznały, że warto dać pani szansę, nie zmazując winy. Bo działała pani w obronie rodziny.
Tak i bardzo proszę pana prezydenta o drugą szansę. Proszę przede wszystkim dla moich dzieci. Nie mają nikogo oprócz mnie.
Co wydarzyło się 25 stycznia 2020 roku?
Konflikt z sąsiadami, którzy mieszkali nad nami, coraz bardziej się zapętlał. Było coraz gorzej.
O co poszło?
Przyszła do nas córka sąsiada, zaczęła wyzywać, poniżać. Była 22:00. Miałam dosyć.
Dlaczego przyszła?
Bardzo przeszkadzał im płaczący syn. Choć sami mieli dzieci, to uważali, że nasze są za głośne. Najmłodszy synek potrafił długo płakać, bo miał kolki. Oni dostawali szału.
Poza tym mój były mąż lubił się afiszować. Na przykład, gdy kupił nowe auto, to każdy musiał o tym wiedzieć. A tym państwu się to nie podobało. Nie wiem, czy to była zazdrość. Konflikt narastał. Sąsiad sięgał po narkotyki, kiedy był pod ich wpływem, to robił straszne rzeczy. Okradał piwnice, niszczył wszystko na klatce. Był bardzo głośny.
Ci ludzie zrobili nam z życia piekło. Nie mogłam zostawić wózka na klatce, bo go niszczyli. Kwasem oblewali. Robili okrutne rzeczy. Podpadłam im najbardziej. Ale długo nie reagowałam na ich zaczepki.
Zgłaszała to pani policji?
Tak, nieraz była interwencja. Mój mąż był problematyczny i czasami zgłaszałam to, więc jak zadzwoniłam na policję w sprawie sąsiada, to potrafili mi powiedzieć: "U państwa też nie jest dobrze, to co pani się sąsiadów czepia?". I nawet na górę do nich nie szli. Powtarzali: "To jest konflikt sąsiedzki i proszę to sobie załatwiać między sobą".
Co się stało w styczniu 2020 roku?
Późnym wieczorem przyszedł do nas rosły, nieznajomy mężczyzna, którego się przeraziłam. Odepchnął mnie, rzucił o ścianę. Był bardzo agresywny. Był z obstawą pięciu innych osób, w tym sąsiadów.
Czego chcieli?
W zeznaniach się mieszali. Tłumaczyli, że przechodzili klatką schodową i ja napadłam na tego mężczyznę. Sąsiadka z kolei mówiła, że przyszli porozmawiać i nas uspokoić.
Czyli, kiedy ten mężczyzna rzucił panią o ścianę, chwyciła pani za nóż, którym wcześniej smarowała dzieciom kanapki?
Najpierw słowami próbowałam uspokoić tego mężczyznę. On dusił, spychał ze schodów mojego byłego męża. To było straszne. Nikt nie reagował. Kiedy wybiegł mój synek, stanął między moim byłym mężem a tym napastnikiem, przestałam analizować sytuację, zachowałam się instynktownie. Chciałam bronić rodziny, syna.
Często zadaję sobie pytanie, dlaczego chwyciłam za nóż. A potem kolejne: czy gdybym wtedy nie zareagowała, to czy nie skończyłoby się to tragedią? Na to nikt nie zwrócił uwagi. Po tym moim ciosie ten mężczyzna zgarnął towarzystwo i się uspokoiło.
Oni za wtargnięcie do Waszego domu nie ponieśli żadnej kary?
Nic. Zostali uznani za świadków i pokrzywdzonego, tylko ja zasiadłam na ławie oskarżonych. I dostałam wyrok.
Żałuję tego. Targnęłam się na tego człowieka, zaważyłam na jego zdrowiu. Nie można tak robić. Ale chcę tylko zwrócić uwagę, że musiałam jakoś zareagować, a teraz jestem za to karana. Natomiast osoby, które doprowadziły do napaści, nie poniosły żadnej kary.
Do stycznia 2020 roku miała pani czystą kartotekę?
Tak, w przeciwieństwie do osób, które nas naszły. Mężczyzna, który nas napadł, miał na koncie np. wymuszenia, rozboje, bójki, kierowanie grupą przestępczą, handel narkotykami, ich produkcję.
Miała pani poczucie niesprawiedliwości?
Ogromne. Nie mogę pogodzić się z tym wyrokiem. Uważam, że jest on bardzo surowy. Nikt nie zważał na to, że odbije się on przede wszystkim na moich dzieciach. Gdyby nas nie naszli, nie doszłoby do niczego.
Sąsiedzi nie zareagowali?
Nikt nic nie słyszał, chociaż darłam się wniebogłosy. Wyszłam na balkon i krzyczałam, żeby ktoś wezwał policję. Później mnie zarzucano, że sama powinnam była to zrobić.
Mam żal do tych sąsiadów. Dopóki ci ludzie mieszkali nad nam, bo teraz ich eksmitowano, to miałam prokuratorski i sądowy zakaz zbliżania się do świadków na ileś tam metrów. Żeby ponownie nie trafić do więzienia, musiałam wynajmować mieszkanie. Nie mogłam wrócić do swojego domu przez dwa lata.
Odchorowała to pani?
Od czterech lat codziennie myślę o tym, co się stało i jak ten jeden dzień wpłynął na życie moich dzieci. Zgotowałam im traumę na całe życie. Moje zdrowie też jest w ruinie. Trzymam się tylko i wyłącznie dla dzieci. To takie działanie na przetrwanie.
Dla nich to też trudne?
Tak, dzieci to mocno przeżywają. Dla tych z autyzmem każda zmiana jest straszna. Kiedy dzień odbiega od poprzedniego, to jest bardzo ciężko. Ważne są nasze codzienne rytuały. Dzieci też przyzwyczajone są do placówek, przedszkoli. Nikodem codziennie rano pyta mnie, czy już idziemy do przedszkola. Jak trafi do ośrodka, to będzie to dla niego ogromną traumą.
Nikt nie będzie znał sytuacji, nie będzie wiedział, jak zareagować, kiedy dziecko będzie miało atak. Każde dziecko z autyzmem ma inne zachowania. O dzieci się najbardziej boję.
Ta odsiadka to będzie męka. Nie będę mogła skontaktować się z dziećmi. Nie będę nawet wiedziała, gdzie one są. Nie będę wiedziała, czy dają radę, czy się nie załamały.
Co by pani powiedziała jeszcze dziś prezydentowi?
Dalej błagałabym prezydenta o ułaskawienie, żeby mimo ciężkiego wyroku spojrzał na mnie jak rodzic na rodzica. Musiałam podjąć jakiś krok. Podjęłam nierozważny, nieprzemyślany. Bardzo tego żałuję.
Myśli pani, że prezydent pomoże?
Taką mam nadzieję. Dopóki nie dostanę decyzji odmownej, to żyję nadzieją. Matki nie da rady powstrzymać, jeśli sprawa dotyczy jej dzieci. Będę walić głową w mur.