
Gdańscy księża przekonują, że alkohol wcale nie jest największym problemem abpa Sławoja Leszka Głódzia. Ich największe wzburzenie budzi sposób zarządzania parafią, który opiera się na pieniądzach i osobistych sympatiach, a nie zasługach. Aby dostać skierowanie na dobrą parafię trzeba przynieść kopertę z kwotą od 20 do nawet 80 tysięcy złotych.
Któregoś dnia w środowisku księży gruchnęła plotka, że parafię w Juracie ma dostać młody kapłan, który zresztą w seminarium niczym szczególnym się nie wyróżniał. (…) Zapytali go po bratersku - jak księża księdza. Zarzekał się: "Ja?! No chyba sobie żartujecie!". Minęło kilka miesięcy i okazało się, ze jednak dostał tę Juratę. Był tak szczęśliwy, że w gronie kolegów przyznał, co było źródłem sukcesu: mama sprzedała kilka hektarów ziemi pod Puckiem. CZYTAJ WIĘCEJ
Normą są także prezenty dla Głódzia i opłaty za wizytacje w parafiach. Zawsze płaciło się biskupowi za udzielenie sakramentu bierzmowania, ale to za czasów Głódzia ta stawka poszybowała do 50 złotych za osobę. W średniej wielkości parafii bierzmowane może być nawet 150 osób, więc jeden taki wyjazd to 7,5 tysiąca w kieszeni. Wielkie wzburzenie wśród kapłanów wzbudziła też praktyka wprowadzona przez Głódzia, która jest ewenementem – arcybiskup każe sobie płacić za pogrzeby zmarłych księży. Pieniądze mają być przeznaczane głównie na spłatę długów po aferze Stella Maris i utrzymanie luksusowej rezydencji w Orunii.

