"Idę i widzę wielki napis 'Je**ć Żydów' na jakimś banerze w Warszawie. Nie czuję się bezpiecznie"
Nina Nowakowska
04 maja 2024, 07:00·15 minut czytania
Publikacja artykułu: 04 maja 2024, 07:00
Moszego opuściła część znajomych i padł ofiarą hejtu w internecie. Marta przestała przyznawać się, że jest Żydówką. Estera nie wie, czy powinna planować w Polsce swoją przyszłość. Po rozpoczęciu wojny Izraela z Hamasem diametralnie zmienił się świat polskich Żydów. Jak wskazuje pokolenie obecnych 20-latków, w wielu przestrzeniach pod płaszczykiem antysyjonizmu wrócił stary antysemityzm i nawet w Warszawie czasem ciężko przyznać, że jest się Żydem.
Reklama.
Reklama.
Kilka miesięcy temu poszłam na kolację szabatową (w judaizmie szabat to świąteczny dzień odpoczynku) do jednej z żydowskich organizacji młodzieżowych. Zagadałam wtedy do nieznanej mi dziewczyny, siedzącej obok mnie przy stoliku. Wyglądała na moją równolatkę, więc na dobry początek small talku zapytałam o studia. Usłyszałam wówczas coś, co bardzo mnie poruszyło.
Młodzi polscy Żydzi a wojna w Strefie Gazy
Jak się okazało, Ewa (imię zmienione) studiuje na modnym humanistycznym kierunku na Uniwersytecie Warszawskim. Wydział jest bardzo liberalny i chętnie wybierają go wszechstronnie uzdolnione osoby, ma też trochę artystyczny klimat. Wyobrażałam sobie, że w takim miejscu można otwarcie mówić o swoich poglądach i o tym, kim się jest.
Moja stolikowa sąsiadka przyznała wtedy, że po 7 października wszystko się zmieniło. Po rozpoczęciu wojny Izraela z Hamasem w Strefie Gazy zdecydowana większość studentów opowiedziała się po stronie palestyńskiej. Przez media docierały wtedy straszliwe doniesienia o masowych śmierciach cywilów i równaniu Gazy z ziemią, a na Krakowskim Przedmieściu regularnie odbywały się propalestyńskie demonstracje.
Wymieniłyśmy dosłownie kilka zdań, nie pytałam też o jej stosunek do całego konfliktu. Powiedziała jedynie, że na jej wydziale bardzo wzrosły antyizraelskie nastroje, a wraz z nimi antysemityzm. Od tamtej pory nie czuje się już pewnie w kontekście mówienia o swojej żydowskiej tożsamości.
Nie ma co ukrywać, wcześniej też "bywało różnie", a wśród osób z żydowskim pochodzeniem jedne publicznie przyznają się do swojej tożsamości, a inne zachowują to dla bliższych. Jednak po rozpoczęciu przez Izrael działań wojennych w Strefie Gazy docierały do mnie sygnały, że antysemityzm ma się coraz lepiej.
Niektórzy z góry zakładają, że osoba z żydowskim pochodzeniem popiera działania Izraela, nawet te budzące szerokie kontrowersje i międzynarodowy sprzeciw. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że Żydzi to nie monolit i każdy ma indywidualny stosunek do judaizmu, Izraela czy trwającej wojny. Ale nie dla wszystkich to oczywistość.
"Oskarżył mnie, że wspieram ludobójstwo"
Martę – 22-letnią studentkę psychologii (imię zostało zmienione na prośbę rozmówczyni) – spotkało to w jednym z warszawskich barów, w którym pracowała. Miała akurat wolne i przyszła tam na piwo z kolegą, również Żydem. Jak opowiada, przesiadywali tam często koledzy jej szefa, których miała okazję poznać.
– Przyszłam w bluzie z napisem "Jewish Community Center" (Centrum Społeczności Żydowskiej – przyp. red.). Zdjęłam kurtkę i jakiś typ, z którym dużo wcześniej rozmawiałam, zwrócił uwagę na napis "jewish". Zaczął się ze mnie śmiać, mówić: "Ty wspierasz Izrael", "dlaczego to robisz?", "przecież wiesz, co oni robią?" itd. A ja tylko chciałam wypić piwo. Zanim jednak zdążyłam to zrobić, nasłuchałam się, że jestem najgorsza na świecie, bo "wspieram ludobójstwo w Gazie".
Poza społecznością żydowską Marta nie przyznaje się, że jest Żydówką. – Niestety nie mówię, bo wiem, jakie mają podejście studenci i wykładowcy na mojej uczelni: niektórzy antysemickie – mówi, dodając, że obecnie trzyma się głównie z żydowskimi znajomymi.
Jak podkreśla, w miarę trwania konfliktu Izraela z Hamasem, stała się bardziej niepewna. – Dużo się zmieniło, jeżeli ktoś mnie pyta, skąd mam taką dużą wiedzę, mówię po prostu, że interesuję się judaizmem. Jak idę teraz w centrum Warszawy i widzę ten wielki napis "Je**ć Żydów" na jakimś banerze reklamowym – i jest tych napisów coraz więcej – to mnie boli, ściska mi się serce. Strasznie mnie to boli – podkreśla.
Marta mówi mi, że sporo antysemickich wypowiedzi słyszy na uczeni. – Mieliśmy socjologię i akurat zeszło na sytuację w Gazie. Jedna dziewczyna zaczęła mieć pretensje do wykładowcy, że niby zaczął "popierać Żydów". Próbowała przywołać jakieś fakty, ale niemiło się przy tym wypowiadała. Wykładowca został specjalnie na przerwie, żeby wytłumaczyć jej, że on nie jest po żadnej stronie – jest socjologiem – i opowiadał o tym tylko na korzyść naszych zajęć. Słuchając takich rzeczy na wykładzie w gronie 30-40 osób, będąc Żydówką, czuję się coraz mniej bezpiecznie. Nawet wśród osób, które znam – wspomina.
Uderzony, bo miał na głowie kipę
Antyżydowskie nastroje wzrosły jeszcze bardziej na początku kwietnia, gdy wwyniku izraelskiego ataku zginęło siedmiu wolontariuszy World Central Kitchen. Wśród nich był również Polak Damian Soból.
– Po tym, jak w Gazie postrzelono polskiego wolontariusza, sytuacja się zaostrzyła i myślę, że na razie nie będzie lepiej. Jak stoję w gronie ludzi na studiach i słucham tych uogólnień, o tym, że to "Żydzi to zrobili", to dopóki sytuacja się nie poprawi, będą skrywać swoją tożsamość, żeby nie doświadczyć tych przykrych sytuacji. Ale znam osobę, która niedawno została uderzona za to, że wychodzi w cicicie i kipie.(elementy rytualnego stroju żydowskiego – przyp. red.). Jak to usłyszałam, pomyślałam sobie: ja pi****le. To było zaraz po tej sytuacji z polskim wolontariuszem – komentuje.
– Ja takich sytuacji, żeby ktoś mnie np. uderzył, nie zaznałam, ale słyszę i widzę przykre rzeczy. Powoduje to, że żyję w strachu i stresie. Znam też osoby z pochodzeniem żydowskim, które trzymają się tylko i wyłącznie w społeczności. Boją się wychodzić w bluzach z napisem "jewish", boją się mówić o tym, że są Żydami – przyznaje.
Marta podkreśla jednak, że wśród społeczności żydowskiej zdania na temat wojny w Strefie Gazy są podzielone. Jak mówi, zna nawet Żydów i Żydówki, którzy brali udział w propalestyńskich protestach, albo postują w swoich mediach społecznościowych tego typu treści. Ona sama nie chodzi na protesty żadnej ze stron. Pytam ją o stosunek do wojny Izraela z Hamasem i izraelskie działań w Gazie.
– Często unikam tego pytania... Jestem zła. Jestem też zła na Izrael, na obie strony. Staram się nie wypowiadać na ten temat, bo dzieje się bardzo źle. Znam osoby, które mieszkają w Izraelu i martwię się o nie. Ale złoszczę się również dlatego, że mieszkając tutaj – w związku z tym konfliktem – muszę słuchać wielu antysemickich wypowiedzi. Widzieć antysemickie graffiti w centrum Warszawy – wylicza.
"Ludzie nie chcieli mieć ze mną kontaktu"
Rozmawiam też z 22-letnim Moszem, studentem politologii i religijnym Żydem. Jak zaznacza, po 7 października jego świat znacznie się skurczył. – Jest takie silne poczucie samotności. Sporo osób ode mnie odeszło, nie chciało mieć ze mną kontaktu. Mówię tu o osobach, które nie są Żydami. Oni uznali, że ja jestem częścią tej sprawy, w związku z czym zerwali ze mną kontakt. Często spotykałem się z takimi wiadomościami, telefonami od moich znajomych, którzy pytali mnie: "A dlaczego mordujecie Palestyńczyków"? To doszło do tego stopnia – opisuje.
Dla diaspory żydowskiej atak Hamasu na Izrael był traumatycznym doświadczeniem. Wiele osób ma tam rodzinę, znajomych, ludzie martwili się o zakładników.
– Tutaj dochodzi też kwestia, że jestem w trakcie aliji (zinstytucjonalizowana forma imigracji Żydów do Izraela – przyp. red.). Mam iść do armii izraelskiej. Póki co, to się przełożyło w czasie, ale w jakiś sposób to wszystko mnie dotyczy. W Polsce uzyskałem jakąś formę wsparcia od mojej społeczności, od mojego rabina... Natomiast inni, których uważałem za moich bliskich – którzy byli spoza tego świata żydowskiego – niestety weszli w taką retorykę antysemicką. I kolokwialnie mówiąc, ja oberwałem. Z wieloma osobami nie mam przez to kontaktu – przyznaje.
– Miałem ogromną chęć wpływu, żeby choć trochę zmienić to, co dzieje się teraz w Izraelu. Na samym początku w październiku, myślałem, że mogę trochę zrobić przez działalność internetową. Niestety, słowa odbijały się rykoszetem i nie trafiały do publiczności, która przyjęła retorykę antysemicką, kurczowo się jej trzymała i nie chciała przyjmować argumentów – dodaje Mosze, który dzięki znajomości hebrajskiego miał szybki dostęp do informacji z Izraela.
Moszego paradoksalnie 7 października utwierdził w tym, że chce wyjechać z Polski do Izraela. – Mam tam bliskich i przyjaciół. Widziałem też, jak bardzo oni są przerażeni. Pamiętam, jak moja bardzo bliska przyjaciółka rozmawiała ze mną przez telefon dosłownie godzinę przed rozpoczęciem szabatu tutaj w Polsce. To był 6 października, a 7 była sobota. Następnego dnia dostałem od niej telefon, że jej bliscy zostali zakładnikami Hamasu. Jej szwagierka z dwoma małymi córeczkami – one zostały później uwolnione w pierwszej wymianie zakładników. Natomiast w rozmowie z nią, 6 i 7 października to były dwa różne światy – stwierdza.
"Żyję w pewnej bańce"
Również dla Moszego czas przed i po 7 października (i wszystkim, co wydarzyło się później) to zupełnie dwa różne światy. Jak zaznacza, boli go cierpienie jego przyjaciół, chce być teraz z nimi. – Myślę, że jestem na to gotowy – mówi. To jednak nie wszystko, bo obecnie mieszka w Polsce i – jak sam przyznaje – otacza się głównie osobami ze społeczności żydowskiej.
– Dopiero teraz odkryłem, że żyję w pewnej bańce. Właściwie wszyscy moi obecni znajomi i przyjaciele to osoby ze społeczności. Mam jedną koleżankę, której znajomi z wydziału powiedzieli, że teraz z racji na to, co dzieje się w Izraelu, już nie jest fajnie przyjaźnić się z Żydówką. Żeby ona nie brała tego do siebie, ale... lepiej, żeby się nie widywali. Ona długo szukała miejsca dla siebie. Fakt, że jest Żydówką, nie wpływał wcześniej bardzo na jej życie. Ale w tamtym momencie okazało się, że została sama – relacjonuje.
Część jego znajomych uczestniczyło też w proizraelskich protestach na Placu Zamkowym. Mosze twierdzi, że osoby te często były werbalnie atakowane, gdy "druga strona przychodziła protestować". W pamięć zapadło mu listopadowe zgromadzenie pod pomnikiem Kopernika. – Już pod sam koniec, pan z Egiptu, który przyszedł na protest propalestyński, powiedział, że "byliście niewolnikami w Egipcie i znowu zrobimy tak, żebyście byli niewolnikami". To mnie przeraziło – wspomina.
– Bardzo dużo moich znajomych ze społeczności spotkało się z antysemickimi atakami na różnym poziomie. To trochę tak, jak powiedział Szekspir: "To, co zwiemy różą, pod inną nazwą równie by pachniało". Ten antysemityzm ma różną intensyfikację, nigdy nie słyszałem, żeby przybrał formę fizycznej przemocy, ale werbalna czy internetowa forma ostracyzmu – jak najbardziej – mówi.
To... kwestia historii?
Źródła obecnej sytuacji Mosze dopatruje się m.in. w rodzimej historii. – Ja jestem zdania, że w Polsce nigdy nie doszło do takiej dogłębnej refleksji nad własną historią. I myślę, że może pewna grupa osób – zakładam, że to jest mniejszość – powinna się zastanowić, co ich przodkowie robili w trakcie wojny. Co robił ich dziadek? Co robiła ich babcia? Mogliby być bardzo zaskoczeni. Antysemityzm nie jest zresztą tylko w Polsce. On jest wszędzie. Ale on jest w jakiś sposób kulturowo u nas zakorzeniony – nawet jak patrzymy do literatury i spotykamy się z różnymi antysemickimi przykładami, czy jak patrzymy na prasę przedwojenną i czytamy, w jaki sposób nazywano Żydów. Że były "żydki" i "parchy". To są paskudne i obrzydliwe słowa. To jest tak, jak Wittgenstein pisał, że granice mojego świata są granicami mojego języka. I my się cały czas w tym obracamy – tłumaczy.
Jak zaznacza, osobiście spotkał się z antysemityzmem bardzo wcześnie, bo już w szkole. Opowiada m.in. o żartach z Żydów w komorach gazowych i w getcie. – Większość mojej rodziny zginęła w Holokauście. Moja prababcia, która ma 95 lat, była w getcie, a później z rodziną uciekła. Ja opowiadałem historię, ale mówili straszne rzeczy – np. że mam problemy z oddychaniem, bo wdycham moich przodków. A to były dzieci w liceum, czy w gimnazjum. To się zaczyna już bardzo wcześnie. To tak jakbyśmy mieli wielką skamielinę, a w środku jest gorąca magma. I ta magma szuka różnych wyjść.
"Antysemityzm nie rośnie, tylko się uwydatnia"
– Jak patrzę na młodych Żydów, to czuję, jakbyśmy tą wojną zostali ogłuszeni – mówi mi 24-letnia Estera, Żydówka i studentka warszawskiej uczelni artystycznej (imię zostało zmienione na prośbę rozmówczyni).
– Już któryś raz słyszę to stwierdzenie, że "antysemityzm rośnie", zaczynam więc mimowolnie analizować te słowa. I niestety dochodzę do wniosku, że on nie rośnie, tylko się uwydatnia – stwierdza, dodając, że jest według niej w społeczeństwie istnieje pewna "dozwolona" dawka antysemityzmu, wynikająca m.in. z braku edukacji i wynikających z niego uprzedzeń. – I nadal nikt nie znalazł na ten problem żadnego lekarstwa – podkreśla.
W swoim otoczeniu 24-latka otwarcie przyznaje się do pochodzenia. – Ja wyznaje taką zasadę, że jestem bardzo otwarta w sprawie mojej żydowskości. Oczywiście, że mam ten społeczny strach i lęk w sobie, ale myślę, że jedynym sposobem na to jest terapia szokowa. Po prostu nie chcę się bać, więc chodzę po ulicy z moim Magen Dawid na szyi (gwiazda Dawida – przyp. red.).
Łatwiej udostępnić niż powiedzieć
– Ja spotkałam się ze strasznym antysemityzmem w sferze online. W moim otoczeniu, najbardziej hardcorowe rzeczy, które widziałam, udostępniali moi dalsi znajomi sprzed lat. Zauważyłam, że ludzie czują się bardziej komfortowo, udostępniając antysemickie treści, ale napisane przez inną osobę. To też charakterystyczne dla naszego podwórka – Polacy boją się być "głośnymi" antysemitami, ale nie boją się być antysemitami – zaznacza, zwracając uwagę na aspekt "odpowiedzialności".
Jak wspomina, chodzi o różne posty i storiesy w mediach społecznościowych, które – zdaniem Estery – wyglądają jak "odświeżona wersja ulotek z nazistowskich Niemiec". – To jest hardcore. Całe życie miałam wrażenie, że ten antysemityzm jest jakiś zawoalowany, ale to nie jest to, co obserwuję teraz – komentuje. Od października Estera czuje się, "jakby była w epizodzie depresyjnym". Śledzi zarówno to, co dzieje się w Izraelu, w Strefie Gazy, jak i rodzimą debatę na ten temat. I to właśnie głosy z Polski sprawiają, że czuje się w swoim kraju coraz mniej bezpiecznie.
– Próbowałam raz porozmawiać z jedną osobą z mojego wydziału na temat rzeczy, które udostępniała. Nie próbowałam tego faceta edukować, nie powoływałam się na żadne dane czy raporty, tylko chciałam porozmawiać o człowieczeństwie. Zadawałam pytania i zdziwiło mnie, że zaczął reagować na nie z gigantyczną złością. Ta rozmowa z jego strony szybko przeszła w bardzo propagandową retorykę – wspomniała.
"Przestałam udowadniać, że też jestem człowiekiem"
Zdaniem Estery udostępnianie spłyconych przekazów rzadko prowadzi do prawdziwej dyskusji, a dodawane do tego drastyczne obrazy nie pomagają. – Chyba wszyscy są świadomi tego, co dzieje się w Gazie, a tymczasem w mediach społecznościowych panuje jakaś "pornografia traumy". W wielu przypadkach próba rozmowy kończy się na zdjęciach zapłakanych dzieci. Nie o to chodzi, że te dzieci nie cierpią – one strasznie cierpią – ale jakie mamy rozwiązania? I jak to wpływa na ludzi w diasporach: żydowskiej i palestyńskiej? Bo one istnieją i po 7 października obie spotkały się z gigantyczną falą przemocy – punktuje.
– Ci ludzie w reakcji na przemoc, którą widzą, odreagowują przemocą w internecie, nie dając sobie przestrzeni, żeby "odetchnąć", albo zagłębić się w złożoność tematu. I uderzają w moje człowieczeństwo, które jest kwestionowane na zasadzie: "bo palestyńskie dzieci umierają". Po czasie odkryłam w sobie, że umieram za każdym razem, kiedy próbuję komuś tłumaczyć, że też jestem człowiekiem. Przestałam więc to robić. Zdecydowałam też, że nie będę patrzeć na social media – co jest trudne, pracując w tej branży – ale potem jadę Warszawą i widzę graffiti przedstawiające gwiazdy Dawida i obok przekreślony napis "solidarni z Izraelem".
Warto przypomnieć, że przed wkroczeniem izraelskiej armii do Strefy Gazy, światowa solidarność była raczej po stronie Izraela, zakładników i ofiar masakr dokonanych w przygranicznych kibucach. Dużo w tej kwestii zmieniły działania zbrojne, które docelowo miały przyczynić się do odbicia uprowadzonych oraz zniszczenia struktur Hamasu. Realnej dyskusji na temat wielopoziomowego i ciągnącego się latami konfliktu nie ułatwia to, że Izrael próbuje odbijać kierowane w swoją stronę zarzuty, oskarżając krytyków... o antysemityzm.
Przypomnijmy, że w ataku hamasowskich bojówek na Izrael 7 października, zginęło 1200 osób, a 253 zostało uprowadzonych do Strefy Gazy jako zakładnicy. Według źródeł palestyńskich, w wyniku izraelskiej ofensywy przeciwko Hamasowi w Strefie Gazy zginęło ponad 34 tys. cywilów. Działania wojenne miały zmusić do ucieczki ponad 2,3 mln Palestyńczyków.
Według Ligi Antydefamacyjnej (ADL) – żydowskiej organizacji z USA, której celem jest walka z nienawiścią i uprzedzeniami wobec Żydów – w Polsce w 2023 r. 35% dorosłych obywateli miało wyrażać antysemickie poglądy. Więcej informacji na ten temat TUTAJ.
Z umiarkowanych szacunków Muzeum Historii Żydów Polskich wynika, że "w Polsce mieszka obecnie około 20-25 tysięcy osób świadomych swojego pochodzenia żydowskiego".
Określiłbym to mianem pewnej donkiszoterii, bo chciałem ukrócić przy tym pewne antysemickie komentarze. W internetowych komentarzach pytałem choćby, czy na pewno ta forma retoryki jest stosowna. Zadawałem pytania, o jakie właściwie wartości ci ludzie walczą – czy rzeczywiście nie zgadzają się z polityką Izraela, czy po prostu dają upust swojej antysemickiej nienawiści. W tych komentarzach jedna osoba napisała mi: "No nie dziw się, że mordowali was w Auschwitz", "Teraz widać, dlaczego na świecie istnieje antysemityzm" itd. Zastanawiałem się, jak one dotyczą sytuacji w Izraelu, a jak bardzo są jednak związane z tym, że jesteśmy Żydami. Przestałem być w tym wszystkim traktowany jako strona dyskusji. Jestem z góry traktowany jako Żyd i jako ktoś, kto w związku z tym, że jest Żydem, ma pewien zbiór poglądów. Dlatego z automatu byłem usuwany z jakiejkolwiek dyskusji.