Co tam inne zamachy – te, w które nikt nie wierzy lub wierzą nieliczni. To jest prawdziwy zamach. Na wolność, na duszę sarmacką, święte prawo własności siebie samego. Alkohol na stacjach benzynowych rząd zabierze Polakom. Dramat, nie? Ja ironizuję, ale wychodzi na to, że wielu ma z tym całkiem poważny problem...
Reklama.
Reklama.
Autostrada A2, ochrzczona niegdyś imieniem "wolności", gdzieś pomiędzy niczym a niczym, kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy, kilkadziesiąt do Łodzi. Środek nocy, syf nie do wyobrażenia, z nieba się leje, wiatr znosi z drogi. Ciemno, głucho, świat już śpi najwyraźniej. Zjeżdżam na stację – szybkie tankowanie i jazda do domu, spać. A przynajmniej taki jest plan, z głębokich pokładów naiwności zrodzony. Durny plan...
Lejąc paliwo, rozglądam się na boki. Zewsząd, z lewa, z prawa sączą się postaci ludzkie, ciemne w zarysach, chwiejne w kroku, radosne w usposobieniu. Wyłażą dosłownie spod ziemi, z krzaków jakichś, zza płotu. I z parkingu, bo z samochodów też się wytaczają. Pojedynczo, parami, w większych zestawach. Wśród nocnej ciszy niesie się gwara środkowopolska, ze szczególnym uwzględnieniem słów na "k", "p" oraz "j".
Choć przy dystrybutorze jestem sam, na stacji aż gęsto. Szybko kalkuluję, że wcześniej niż za pół godziny stąd nie wyjdę. Wódka taka, wódka owaka, browary. Wina tylko nikt nie kupuje. Za to parówki schodzą, bo źle lać na pusty żołądek. Drogo generalnie, ale co począć. Piąteczek. A, że na stacji? Gdzieś trzeba – innych centrów życia nocnego w pobliżu brak.
Niektórzy piją na krawężniku, inni dopychają plecaki. I w drogę. Część z buta, część ładuje się do swoich lśniących maszyn. Wszyscy trzeźwi? Nie wydaje mi się, ale na chatę kilometrów zaledwie kilka. Dojedzie się.
Żeby nie było, że deprecjonuję styl zabawy ludowy i młodych z tak zwanych mniejszych miejscowości. U mnie w Łodzi, w samym centrum miasta znacznych rozmiarów, jest tak samo, a problem nawet jakby głębszy. Bo jednak napić się można w lepszych warunkach, nawet nad ranem. Sto metrów dalej knajpa na knajpie. A jednak tankują na stacji zapalczywie. Beforek, afterek tudzież główna część imprezy.
Zakaz sprzedaży alkoholu na stacjach rodzi egzotyczne koalicje. Politycy mają swój moment
I co, teraz miałoby się to skończyć? Ministra zdrowia Izabela Leszczyna zasygnalizowała, że rząd rozważa wprowadzenie zakazu sprzedaży alkoholu na stacjach. Zasygnalizowała tylko – podkreślę – a i tak ruszyła machina. Debata ogólnonarodowa, słowa wzniosłe, w dodatku w politycznym sosie maczane, a wszystko to w poprzek istniejących podziałów, od prawa do lewa.
Można wręcz odnieść wrażenie, że na ten jeden moment cichną zwykłe spory, powstają egzotyczne koalicje za i przeciw, przy czym tych drugich jakby więcej. Donalda Tuska, który – jak wynika ze słów Leszczyny – może być spiristus movens inicjatywy, nieoczekiwanie wspiera jego poprzednik i zagorzały wróg Mateusz Morawiecki. Jednak ciekawsze jest to, co słychać po drugiej stronie. Bo tam – jedyny w swoim rodzaju ruch oporu. Pospolite ruszenie.
Poseł klubu PiSMarcin Warchoł pyta na swoim koncie w serwisie X: "Wiecie, że uśmiechnięta Polska zakaże sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych? No to już wiecie". Krzysztof Bosak, Konfederacja, grzmi na antenie radia ZET: – To jest kolejny pomysł na uszczęśliwianie ludzi na siłę i uruchomienie melin alkoholowych.
Łukasz Kohut z Lewicy (choć właściwie teraz to już z Koalicji Obywatelskiej bardziej) w rozmowie z naTemat stwierdza: – Zakaz może wywołać duży bunt społeczny. To nie jest odpowiedni moment. Mamy bardzo dużo poważniejszych problemów.
Ryszard Petruz Trzeciej Drogi drze szaty w ZET-ce: – Gdyby zniknął alkohol, to stacje nie byłyby w stanie się utrzymać.
Zakaz sprzedaży alkoholu na stacjach budzi demony. Polskie demony
Projekt zaproponowany przez ministrę Leszczynę budzi demony. Demony immanentnie wpisane w charakter narodowy ludu osiadłego na rozległych równinach centralnej Europy, od starożytnych Sarmatów pochodzącego i od innych społeczności świata wyraźnie się różniącego, na korzyść oczywiście.
Wymykając się z pułapki krzywdzących generalizacji nadmienię, że z pomysłem rządu nie zgadza się 54 proc. Polaków, natomiast 41 proc. wprowadzenie restrykcji popiera. Tak przynajmniej wynika z sondażu przygotowanego przez IBRIS dla radia ZET. Jest więc zachowana pewna równowaga, aczkolwiek z wyraźnym wskazaniem. Skąd opór większości? Bo przecież nie chodzi wyłącznie o skłonność do samego alkoholu.
Postulowany zakaz uderza w ów słynny gen wolności, którego istotę stanowi nie tylko umiłowanie niezależności politycznej, ale też pragnienie swobód wszelakich, w tym prawa do zabaw niczym nieskrępowanych, a nawet robienia sobie krzywdy, jeśli ktoś ma taką wolę. Bo nikt nie będzie niczego Polakowi zabraniać, a zwłaszcza picia. I kilku innych rzeczy, jak choćby jazdy po alkoholu (ja tylko kilka kilometrów, panie władzo) czy przemieszczania się z prędkością 120 na godzinę w terenie zabudowanym i bez pasów do tego (bo ruchy krępują i koszula się gniecie).
Ponad 10 lat temu robiłem dla "Dziennika Łódzkiego" wywiad z ówczesnym europosłem, a dziś komentatorem życia politycznego, Markiem Migalskim. Okazją do rozmowy były postulowane przez jego ugrupowanie (PJN) zmiany w kodeksie drogowym: likwidacja limitów na autostradach, zwiększenie dopuszczalnej prędkości w terenie zabudowanym do 55 km/h (a w nocy nawet do 70), a także zniesienie obowiązku jazdy w pasach bezpieczeństwa dla osób powyżej 18. roku życia oraz zakazu rozmawiania przez telefon za kierownicą.
Pytam europosła, ile mu fabryka dała, on na to, że ma samochód ze 180-konnym silnikiem i że z tych 180 koni wyciska "tak około 220 km/h, żeby było w miarę sensownie i w miarę bezpiecznie". OK, w Niemczech tak wyciska, gdzie limitów na wielu trasach nie ma, niech mu będzie.
Zdziwiony postulatem dotyczącym pasów bezpieczeństwa dopytuję, skąd w ogóle ten pomysł. W imię jakich zasad odpowiedzialny polityk mówi ludziom: zabijajcie się, jeśli chcecie? W imię wolności? Na co Migalski odpiera, że on sam jeździ w pasach i tego samego wymaga od swoich pasażerów, zaznaczając jednak: – To kwestia wolności wyboru. Jeśli ktoś uważa, że jego bezpieczeństwo jest większe bez pasów, to niech jeździ bez pasów.
O właśnie. Święta wolność wyboru…
Ekspert: Stacje benzynowe najlepiej skomunikowanym melinami w Polsce
Osobiście uważam wolność za jedną z dwóch najwyższych wartości w życiu człowieka. W imię wolności w czasach młodości wychodziłem na ulicę w dwóch różnych butach i koszuli na lewą stronę, nie mówiąc już o innych "incydentach". Tyle że wolność każdego człowieka, także i moja, kończyć się powinna tam, gdzie staje się zagrożeniem dla innych. Innych, którzy to samo prawo do wolności posiadają w stopniu nie mniejszym niż ja.
Wszystko więc staje się kwestią mniej lub bardziej luźnego konsensusu – tam, gdzie się da, wypracowywanego spontanicznie, w innych punktach wymuszanego przez regulacje. Edukacja tak, zakazy nie? Jasne, wszystko jednak zależy od zbiorowej mentalności oraz stopnia rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Choć wielu się na te słowa obruszy, Polska ewidentnie tego stadium rozwoju jeszcze nie dorosła.
Ludzie piją, a potem wsiadają za kierownicę. Często zabijają innych, którzy przecież też wolnością chcieliby się cieszyć. Rocznie policja zatrzymuje blisko 100 tysięcy narąbanych rodaków, ewidentnie uważających, że można, czasem też po prostu nieradzących sobie ze słabościami. A przecież ta liczba to tylko wycinek rzeczywistości. To tylko ci, którzy wpadli. Ilu przemknęło niezauważonych? Lepiej nie pytać.
Ktoś się obruszy: nigdzie nie jest powiedziane, że nietrzeźwi kierowcy alkohol kupili właśnie na stacji. Może nie, a może tak. Z naocznych obserwacji wnioskuję, że to drugie wcale nie jest rzadkością. I doprawdy, nie znajduję słów logicznego wyjaśnienia, dlaczego akurat wódka jest tym artykułem, który musi być dystrybuowany tam, gdzie leje się paliwo. Choć, gdyby się tak zastanowić...
Stacje benzynowe cieszą się w Polsce statusem wyjątkowym. Wyjęte są choćby spod zakazu handlu niedzielnego jako te, które sprzedają dobra niezbędne o każdej porze i w każdy dzień tygodnia. Formalnie chodzi o benzynę, w praktyce wychodzi na to, że w dużej mierze – alkohol. Wskazują na to twarde dane, jak choćby wyniki analizy Nielsen IQ przeprowadzonej dla "Business Insider Polska". Okazało się, że w pierwszych 9 miesiącach 2022 roku napoje alkoholowe odpowiadały za 47,6 proc. sprzedaży sklepowej na rodzimych stacjach benzynowych!
Krzysztof Brzózka, wieloletni były dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych powiedział kilka dni temu piękne zdania, które przytacza serwis tvn24.pl: – Stacje paliw, których w Polsce jest około 8,5 tysięcy, są najlepiej skomunikowanymi melinami w Polsce. Co zresztą widać szczególnie w godzinach wieczornych i nocnych. Wówczas znacząca część klientów przyjeżdża kupić tylko alkohol.
Meliny. O właśnie. Zdaje się, że funkcjonujące przez 24 godziny na dobę stacje w dużej mierze przejęły funkcje sprawowane niegdyś powszechnie przez te przybytki w godzinach nocnych. A państwo, nie radząc sobie z rozwiązywaniem problemów alkoholowych obywateli, legitymizuje ten stan rzeczy w myśl zasady: niech chociaż będzie legalnie. A że wszystko stoi na głowie?
Komentujący zapowiedź Izabeli Leszczyny ekonomista Marek Zuber powiedział w TVN24: – Skoro alkohol jest naszym kraju legalny, to nie powinniśmy ograniczać jego sprzedaży. Wyjątkiem mogą być tu sytuacje nadzwyczajne, na przykład bliskość obiektów religijnych.
I wszystko jasne. Koło kościoła nie. Obok autostrady – proszę bardzo.