nt_logo

Czy szkoła nadal uczy? "Powinna być miejscem zdobywania umiejętności, ćwiczenia i dyskusji"

Marcin Malinowski

30 kwietnia 2024, 10:40 · 4 minuty czytania
Szkolne klasy i sale wykładowe na uczelniach wypełnione są dzisiaj ludźmi mającymi niemalże doskonale równy dostęp do nieograniczonej podaży wiedzy. Powoduje to szereg konsekwencji.


Czy szkoła nadal uczy? "Powinna być miejscem zdobywania umiejętności, ćwiczenia i dyskusji"

Marcin Malinowski
30 kwietnia 2024, 10:40 • 1 minuta czytania
Szkolne klasy i sale wykładowe na uczelniach wypełnione są dzisiaj ludźmi mającymi niemalże doskonale równy dostęp do nieograniczonej podaży wiedzy. Powoduje to szereg konsekwencji.
Czy szkoła nadal uczy? Fot. PRZEMYSLAW GETKA / REPORTER

Cały dzisiejszy system edukacji w Polsce (ale i w większości krajów świata) opiera się na utartym od tysiącleci schemacie, w którym jeden oświecony (dawniej jedyny piśmienny) nauczyciel-mistrz-duchowny posiadający dostęp do wiedzy, do ksiąg, do źródeł przekazuje adeptom swoją wiedzę. Proces ten, co do zasady jednokierunkowy (z wyjątkami na dyskusje albo testowanie wiedzy uczniów) miał na przestrzeni lat głęboki sens.


Mimo swoich oczywistych wad takich jak na przykład ograniczone skalowanie, ze względu konieczność fizycznej obecności w sali wykładowej lub sali katechetycznej, w ośrodku akademickim z powodzeniem realizował swoje zadania. Co więcej, system ten, przyczynił się do budowania i ugruntowania autorytetów osób pozostających po obu stronach katedry.

Nauczyciele byli wybrańcami-mędrcami, osobami zdolnymi formułować i kształtować opinie, będącymi filarami dla swoich uczniów, uczestnikami dyskursu, punktami odniesienia. Nieliczni, którzy mogli dostąpić edukacji, zdobywali szacunek otoczenia, wartościowe tytuły naukowe potwierdzające ich kwalifikacje, w rezultacie zapewniające pracę i dobrobyt.

Przełom XX i XXI wieku zdemolował cały ten odwieczny porządek. Najpierw powszechny dostęp do Internetu stał się miejscem gromadzenia i kanałem dotarcia do wszelkich rodzajów wiedzy. Później Google umożliwił szybkie, skuteczne i bezkosztowe wyszukiwanie zgromadzonych w Sieci zasobów informacji i wiedzy.

Później pojawiły się online’owe systemy e-learningowe wspomagające zdalne, bezosobowe, ale sformalizowane i ustrukturyzowane uczenie i skalowanie nauki, a na koniec (na razie!) AI (i generative AI) wkracza dziarskim krokiem w miejsca, gdzie dotychczas niezbędny był udział mentora, np. w procesie dawania uczniowi "feedbacku, szukania lepszych dróg rozwiązania albo korygowania błędów w pracy twórczej ucznia jak np. w nauce programowania, prowadzenia dialogu z klientem albo sprawdzaniu logicznego myślenia i wnioskowania.

Szkolne klasy i sale wykładowe na uczelniach wypełnione są dzisiaj ludźmi mającymi niemalże doskonale równy dostęp do nieograniczonej podaży wiedzy. Każdy uczeń ma (przy sobie) narzędzie natychmiastowego dostępu do wzorów matematycznych, publikacji naukowych, tekstów źródłowych, czyli najświeższej surowej wiedzy podstawowej, ale też do opracowań, streszczeń i rozwiązań konkretnych zadań.

Więcej, za pośrednictwem Bard czy ChatGPT także do asystenta, przez 24 godziny na dobę gotowego wygenerować złożoną analizę albo opracowanie na podstawie wielu dziedzin nauki i ogromnych, ogólnodostępnych zasobów bieżących i historycznych danych.

Powoduje to szereg konsekwencji. Po pierwsze: degradację autorytetów. Pomijając na chwilę postępujące rozmycie autorytetu nauczycieli z powodów pozanaukowych (zawód przestał być aspiracyjny, a płace niekonkurencyjne, co nie umyka uwadze uczniów) mamy do czynienia z zachwianiem ich pozycji także w aspekcie naukowym. Wszystko, co przekazuje nauczyciel, można natychmiast zweryfikować (czasem, o zgrozo! negatywnie), a oferta nauczyciela nie jest ani unikalna, ani kosztowna do zdobycia inaczej.

Po drugie: skoro rzeczywistość zmienia się bardzo szybko, a Internet wypełniają nowe i aktualne treści powstaje ogromna presja na aktualność programów kształcenia i tego, co później jest, de facto, realizowane na zajęciach dydaktycznych (tym większa im wyższy poziom kształcenia).

Po trzecie: znacząco zmieniają się oczekiwania w stosunku do formatu wykładu i roli nauczyciela w procesie nauczania. Nie chodzi tu wyłącznie o zwięzłą formę, która utrzymuje przebodźcowane mózgi w koncentracji albo multimedialność, która nieśmiało, w miarę dostępności wyposażenia szkół tam wkracza, ale także o utratę przez nauczyciela "monopolu na wiedzę" i związaną z tym potrzebę partnerskiego przewodnictwa i moderowania dyskusji między uczniami bardziej niż odgrywanie roli pośrednika, dostawcy wiedzy czy jej translatora.

Po czwarte wreszcie: następuje degradacja motywacji do nauki. Po co przyswajać wiedzę skoro wszystko, co kiedykolwiek zostało wymyślone i może być potrzebne jest "just two clicks away"?

Tu powstaje zasadniczy i groźny rozwojowo problem. Zdolność do syntezy, wytworzenia nowej, oryginalnej myśli pojawia się jedynie wtedy, gdy wiedza jest w głowie, przyswojona, a nie leży w internetowej chmurze albo wyszukiwarce (lub w książce na półce). Sam potencjał dostępu do wiedzy nie wystarcza, aby "połączyć kropki". To pułapka!

Nie można winić Google za stworzenie powszechnego narzędzia dostępu do wiedzy i informacji. Nie można mieć pretensji do zmian zachodzących w sferze konsumowania mediów, wirtualizacji i cyfryzacji. One świetnie nadają się do realizacji postulatu równego dostępu do wiedzy i wyrównywania szans!

Nie wolno, równolegle, nie dostrzegać archaiczności i jednokierunkowości tego, w czym tkwimy.

Czy szkoła nadal uczy? Czy nie stała się, przypadkiem, placówką opiekuńczą i miejscem wymiany generowanych notatek, giełdą opracowań lektur, linków, notatek i spisywanych rozwiązań zadań?

Odciążenie uczniów, częściowe zniesienie prac domowych to pewnie kroki w dobrym kierunku, ale są dalece niewystarczające by sprostać wyzwaniom, które sami jako ludzkość sobie zafundowaliśmy i dalej napędzamy.

Szkoła (ta umiejscowiona) w pierwszym rzędzie, powinna być miejscem zdobywania umiejętności społecznych, ćwiczenia komunikacji, dyskusji, negocjacji - tam mamy największe braki obok spiętrzenia problemów psychologicznych u młodzieży szkolnej.

Po drugie, powinna stać się forum współpracy mentorów z podopiecznymi. Potrzebujemy sprawnych mentorów, nie belfrów, a to wymaga zupełnie innych kwalifikacji i organizacji zajęć.

Po trzecie, dzięki technologii, szkoła w swojej zwirtualizowanej formie serwować powinna formalne, aktualne, zindywidualizowane curriculum.

Z uwagą należy patrzeć niedawne powołanie przez Ministrę Barbarę Nowacką Rady ds. Informatyzacji Edukacji. Obecność w niej takich autorytetów jak m.in. Prof. Aleksandra Przegalińska daje podstawy oczekiwać przekrojowego widzenia tematu i potraktowania informatyzacji jako infrastruktury wspierającej kompleksową zmianę myślenia o edukacji i zaprojektowania jej od nowa, nie dzisiejszej, a antycypując kolejnych 20 lat rozwoju technologii, AI i stosunków społecznych.

***

Marcin Malinowski to manager z wieloletnim doświadczeniem w największych firmach technologicznych i mediowych w Europie Środkowo-Wschodniej, m.in. Google. Ekspert i doradca w obszarach Internetu, mediów, innowacji i zarządzania. Inwestor w start-upy technologiczne z zakresu edukacji, automatyzacji, elektromobilności i medycyny. VIP Absolwent Informatyki i Ekonometrii na Wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym Uniwersytetu Łódzkiego.

Czytaj także: https://natemat.pl/477425,ksiazka-umysl-dziecka-maria-montessori-o-edukacji-w-najmlodszych-latach