Nie będziemy odsłaniać naszych kart. Pozwólmy prezydentowi Putinowi zastanawiać się, co zrobimy – w taki sposób minister Sikorski mówi o ewentualnym udziale polskiego wojska w odparciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Orędownikiem zbrojnej pomocy Ukraińcom jest Emmanuel Macron, popierają go również państwa bałtyckie. Polska na razie unika jednoznacznej deklaracji.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nasz minister spraw zagranicznych w ten sposób odniósł się do propozycji prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Ten już nie pierwszy raz wezwał przedstawicieli krajów NATO do "nieodrzucania opcji bezpośredniego udziału" żołnierzy zachodnich armii w wojnie w Ukrainie.
Sikorski mówił o tym podczas wizyty w USA, w wywiadzie dla BBC World. Minister dostał między innymi pytanie o bezpośrednie zagrożenie ze strony Rosji. Sikorski uważa, że Putin nie będzie ryzykował ataku na którekolwiek państwo NATO. Zauważył jednak, że władca Rosji decydował się już na zaskakujące, nieodpowiedzialne ruchy.
Pytany o słowa Macrona, przyznał, że tego typu deklaracje są dobrym ruchem. Stawiają bowiem Putina w sytuacji niepewności i mogą wpływać na decyzje kremlowskich władz. Ale jednoznacznej odpowiedzi, czy polskie wojska trafią na Ukrainę, uniknął.
– Nie będziemy odsłaniać naszych kart. Pozwólmy prezydentowi Putinowi zastanawiać się, co zrobimy – stwierdził Sikorski.
Dodał, że wojna w Ukrainie może zakończyć się tylko w sytuacji, w której Rosja, a przede wszystkim Władimir Putin, zrozumieją jej nieopłacalność pod względem ludzkim, jak i finansowym. Jego zdaniem na decyzję Putina mogą wpłynąć takie kraje, jak Turcja, czy Chiny, które mogłyby zmusić go do zakończenia wojny.
Przypomnijmy: prezydent FrancjiEmmanuel Macron od kilku tygodni stroi się w pióra europejskiego jastrzębia, lansując ideę wysłania wojsk do Ukrainy, jeśli sytuacja na froncie będzie bardzo niekorzystna dla broniącego się przed rosyjską agresją kraju.
Kilka dni temu prestiżowy brytyjski tygodnik "The Economist" opublikował obszerny wywiad z Macronem. W rozmowie z dziennikarzami prezydent Francjipowiedział, że nie wyklucza obecności zachodnich żołnierzy w Ukrainie.
Jak francuskie wojsko mogłoby trafić na Ukrainę?
Zdaniem francuskiego prezydenta mogłoby do tego dojść w sytuacji, gdyby Rosja przebiła się przez linię frontu, a Kijów oficjalnie wystąpił z prośbą o wsparcie.
Zapytany, czy podtrzymuje swoje wcześniejsze komentarze w tej sprawie, Macron stwierdził enigmatycznie, zapewne mając na uwadze Władimira Putina: – Niczego nie wykluczam, ponieważ mamy do czynienia z kimś, kto również nie wyklucza niczego.
Ofensywne stanowisko Macronanie spotyka się z pozytywnym odzewem u większości partnerów z NATO. Zachodnich polityków z reguły paraliżuje myśl o tym, że jakiekolwiek fizyczne zaangażowanie za wschodnią granicą Sojuszu mogłoby stanowić zaczątek regularnego konfliktu z Rosją, a być może nawet III wojny światowej.
Ale najbardziej nerwowo na słowa wypowiadane przez Macrona reaguje Moskwa. W swoim komentarzu rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow mówił niedawno, że w przypadku wejścia zachodnich wojsk do Ukrainy trzeba byłoby mówić "nie o prawdopodobieństwie, ale o nieuchronności bezpośredniego starcia".
Pieskow zaznaczył, że kraje zachodnie muszą tę sytuację ocenić w podobny sposób, odpowiadając sobie na pytanie, czy leży to w interesie ich obywateli.
Oni wiedzą, co znaczy być sąsiadem Putina
Jak jednak pisaliśmy w naTemat, są w Europie kraje, które pomysły Macrona mogą poprzeć, a przynajmniej rozważyć. Należy do nich choćby nowy członek NATO Finlandia.
– To nie czas na wysyłanie żołnierzy i na tym etapie nawet nie chcemy o tym rozmawiać. Ale w dłuższej perspektywie oczywiście nie możemy niczego wykluczać – mówiła fińska minister spraw zagranicznych Elina Valtonen na łamach "Financial Times", podkreślając, że dziś nie warto "odkrywać wszystkich kart" wobec Kremla.
Podobne głosy popłynęły z Litwy i Estonii. – W dwóch ostatnich oświadczeniach prezydenta Macrona podobało mi się to, że powiedział on: właściwie, dlaczego mielibyśmy narzucać sobie czerwone linie, skoro Putin w zasadzie nie ma czerwonych linii? – komentowała premierka Litwy Ingrida Simonyte.