Kolorowe stroje, barwny makijaż i uśmiech na twarzy – tak powinien wyglądać cyrkowiec podczas występu. Jednak o ten ostatni coraz trudniej, bo z roku na rok sytuacja cyrków jest trudniejsza. W Polskę właśnie wyjechały grupy artystów, którzy będą walczyć o każdego widza. Także zrywaniem plakatów konkurencji, czarną propagandą i rozsiewaniem plotek o odwołaniu spektaklu. Dziś cyrk to brutalny, pozbawiony skrupułów biznes, w którym przetrwają nieliczni.
Do mojego rodzinnego miasteczka przyjechał cyrk. Kolorowe plakaty, duży namiot i niska cena biletów mają przyciągnąć jak najwięcej dzieci i ich rodziców. Dziś sezon zaczyna się pod koniec zimy, kiedy temperatury spadają wiele kresek poniżej zera a atmosfera jest daleka od wakacyjnej. Ale takie są realia tego biznesu.
Cyrki wyjeżdżają w trasę już w lutym, sezon kończą w listopadzie. W tym czasie zagrają nawet 250 razy, każdego dnia w innym mieście. Kiedy pracownicy skończą spektakl, szybko złożą namiot, pójdą spać, a następnego dnia wstaną przed świtem, by rozłożyć go w miejscowości kilkadziesiąt kilometrów dalej. Wieczorem kolejny spektakl. Jeśli tylko ktokolwiek na niego przyjdzie. Z tym jest coraz gorzej.
Nie tylko konkurencja robi złą prasę cyrkowcom. Swoje dokładają też obrońcy zwierząt. Coraz częściej w miejscach, do których przyjeżdżają cyrkowcy wybuchają protesty przeciwko tresowaniu zwierząt. Tak było na przykład w Szczecinie czy w Legnicy. W tym pierwszym proponowano nawet, by lokalne władze wprowadziły zakaz wjazdu cyrkom, które tresują zwierzęta. Ucieczką do przodu jest tylko Nowy Cyrk, w którym występują wyłącznie ludzie.
Jeszcze większymi gwoźdźmi do cyrkowej trumny są telewizja, internet i łatwiejszy dostęp do podróży zagranicznych. Dziś cyrk nie jest jedynym miejscem, gdzie możemy zobaczyć tygrysa czy wielbłąda. Teraz rodzice wolą zabrać swoje dzieci do kina czy do teatru dla dzieci. Poza tym widzów coraz trudniej jest zaskoczyć i zachwycić. Wszystko już było, dzieci wszystko już widziały, więc to, co prezentują artyści cyrkowi, jest nudne i mało widowiskowe.
Cyrk nie jest już "wow". Nawet w telewizji. Gdy pięć lat temu Polsat emitował "Gwiezdny cyrk", w którym występowali celebryci, wyniki oglądalności pokazały, że nie interesuje nas ta forma sztuki. Obsadzony gwiazdami program miał tylko 17-procentowy udział w rynku. Po pierwszym sezonie stacja zakończyła produkcję. Ludzie nie chcą oglądać akrobatów, tancerek i treserów.
Dlatego cyrkowcy muszą coraz ostrzej walczyć o widzów. Jest ich tak mało, że muszą nadrabiać liczbą występów. Z każdego dochód jest niewielki, ale jeśli zbierze się niemal 30 występów miesięcznie, udaje się wyjść na czysto. Jednak cena za to jest ogromna. Przemęczeni ludzie i zwierzęta, brudna konkurencja i maksymalnie zaniżone marże. Dziś w Polsce działa 18 cyrków – jak na tak duży kraj, to niewiele. Z drugiej jednak strony i ta garstka ledwo wiąże koniec z końcem.
Na rynku radzą sobie tylko najwięksi i najsilniejsi, ale i to kosztem wielkiego nakładu pracy i środków na inwestycje. – Nie mogę wypowiadać się za innych, ale patrząc na mój cyrk nie mogę się zgodzić z tezą, że sztuka cyrkowa umiera – stanowczo protestuje Lidia Król-Pinder, dyrektor największego w Polsce Cyrku Korona. – Jednak walka o widza wymaga od nas więcej pracy niż kiedyś. Musimy cały czas się rozwijać, proponować nowe elementy show, nowe atrakcje. Mamy bardzo nowoczesny namiot, prowadzimy marketing w internecie, mamy własny dział PR, materiały reklamowe sprowadzamy z Włoch – opisuje.
Trudna sytuacja cyrków to według Król-Pinder w dużej mierze ich wina. – Widzów trudno jest przekonać do przyjścia, jeśli trafili wcześniej na cyrk, który zawiódł ich oczekiwania. Szkodzą nam wszystkim oszukane plakaty, na których można zobaczyć słonia albo tygrysa, a cyrk wcale go nie ma. Widz nastawia się na coś wyjątkowego, a tego po prostu nie dosateje. Poza tym jesteśmy też bardzo niedocenieni przez media, które rzadko pokazują cyrk jako sztukę. Cyrk Korona jest w zarządzie Stowarzyszenia Cyrków Europejskich, którego prezesem jest księżna Monako Stefanii. Dba o to, by cyrki trzymały poziom, troszczy się też o warunki bytowania zwierząt – zapewnia Lidia Król-Pinder.
Z drugiej jednak strony zainteresowanie sztuką cyrkową zwiększają telewizyjne programy cyrkowe z udziałem gwiazd. – W 2000 roku zorganizowałam program "Artyści dzieciom" z udziałem wybitnych aktorów. Pomimo, że to było jednorazowe wydarzenie, ludzie mieli je w pamięci jeszcze przez wiele lat. Także występy artystów cyrkowych takich jak Ssnake, który brał udział w "Mam Talent", a teraz współpracuje z moim cyrkiem, są dla nas dobrą reklamą – dodaje nasza rozmówczyni. Dodaje jednak, że to nic w porównaniu ze szkodami, jakie w ich działalności wywołuje traktowanie cyrków jak zwykłego biznesu, a nie działalności artystycznej.
O tragicznej sytuacji cyrkowców opowiada film Marka Pawłowskiego "Cyrk ze złamanym sercem". Dokument z jednej strony pokazujący tęsknotę cyrkowców za tym, jak było dawniej, kiedy nie trzeba było przejmować się tym, że widownia będzie pusta. Z drugiej widzimy obojętność Polaków, to jak nie potrafią docenić kunsztu artystów.
Reklama.
Janusz Sejbuk
dyrektor cyrku
Jest źle i tragicznie. Polskie cyrki jako jedyne na świecie odwiedzają ponad dwieście miejscowości w ciągu roku, co oznacza, że ich pobyty składają się z jednodniowych wizyt. Wynika to z rachunku ekonomicznego, ale jest zabójstwem dla sztuki, ludzi i zwierząt. Zagraniczne cyrki nie przyjeżdżają, bo one mają w zwyczaju postać w jednym miejscu dwa tygodnie, czasem dłużej. U nas to niemożliwe, bo konkurencje stanowią te mobilne cyrki polskie, które w tym czasie objadą całą okolicę i odbiorą publiczność. CZYTAJ WIĘCEJ
Środowisko jest skłócone, więc w walce o widza wszystkie chwyty są dozwolone. Można zachwalać własny cyrk i rozdawać darmowe bilety dla dzieci w szkołach i przedszkolach. Ale można też utrudniać życie konkurencji, zrywać plakaty albo pisać na nich, że przedstawienie odwołane. Można poznać plany innych cyrków i omijać miejsca, w których bawią. Ale można też plany poznać, przyjechać dzień wcześniej i zabrać widzów. Każdy cyrk ma swój wywiad, każdy próbuje zdobyć jak najwięcej informacji o ruchach konkurentów. Nie wystarczy więc trasę zaplanować, trzeba jej jeszcze strzec jak oka w głowie. CZYTAJ WIĘCEJ