
Kolorowe stroje, barwny makijaż i uśmiech na twarzy – tak powinien wyglądać cyrkowiec podczas występu. Jednak o ten ostatni coraz trudniej, bo z roku na rok sytuacja cyrków jest trudniejsza. W Polskę właśnie wyjechały grupy artystów, którzy będą walczyć o każdego widza. Także zrywaniem plakatów konkurencji, czarną propagandą i rozsiewaniem plotek o odwołaniu spektaklu. Dziś cyrk to brutalny, pozbawiony skrupułów biznes, w którym przetrwają nieliczni.
Jest źle i tragicznie. Polskie cyrki jako jedyne na świecie odwiedzają ponad dwieście miejscowości w ciągu roku, co oznacza, że ich pobyty składają się z jednodniowych wizyt. Wynika to z rachunku ekonomicznego, ale jest zabójstwem dla sztuki, ludzi i zwierząt. Zagraniczne cyrki nie przyjeżdżają, bo one mają w zwyczaju postać w jednym miejscu dwa tygodnie, czasem dłużej. U nas to niemożliwe, bo konkurencje stanowią te mobilne cyrki polskie, które w tym czasie objadą całą okolicę i odbiorą publiczność. CZYTAJ WIĘCEJ
Nie tylko konkurencja robi złą prasę cyrkowcom. Swoje dokładają też obrońcy zwierząt. Coraz częściej w miejscach, do których przyjeżdżają cyrkowcy wybuchają protesty przeciwko tresowaniu zwierząt. Tak było na przykład w Szczecinie czy w Legnicy. W tym pierwszym proponowano nawet, by lokalne władze wprowadziły zakaz wjazdu cyrkom, które tresują zwierzęta. Ucieczką do przodu jest tylko Nowy Cyrk, w którym występują wyłącznie ludzie.
Środowisko jest skłócone, więc w walce o widza wszystkie chwyty są dozwolone. Można zachwalać własny cyrk i rozdawać darmowe bilety dla dzieci w szkołach i przedszkolach. Ale można też utrudniać życie konkurencji, zrywać plakaty albo pisać na nich, że przedstawienie odwołane. Można poznać plany innych cyrków i omijać miejsca, w których bawią. Ale można też plany poznać, przyjechać dzień wcześniej i zabrać widzów. Każdy cyrk ma swój wywiad, każdy próbuje zdobyć jak najwięcej informacji o ruchach konkurentów. Nie wystarczy więc trasę zaplanować, trzeba jej jeszcze strzec jak oka w głowie. CZYTAJ WIĘCEJ
Na rynku radzą sobie tylko najwięksi i najsilniejsi, ale i to kosztem wielkiego nakładu pracy i środków na inwestycje. – Nie mogę wypowiadać się za innych, ale patrząc na mój cyrk nie mogę się zgodzić z tezą, że sztuka cyrkowa umiera – stanowczo protestuje Lidia Król-Pinder, dyrektor największego w Polsce Cyrku Korona. – Jednak walka o widza wymaga od nas więcej pracy niż kiedyś. Musimy cały czas się rozwijać, proponować nowe elementy show, nowe atrakcje. Mamy bardzo nowoczesny namiot, prowadzimy marketing w internecie, mamy własny dział PR, materiały reklamowe sprowadzamy z Włoch – opisuje.
Trudna sytuacja cyrków to według Król-Pinder w dużej mierze ich wina. – Widzów trudno jest przekonać do przyjścia, jeśli trafili wcześniej na cyrk, który zawiódł ich oczekiwania. Szkodzą nam wszystkim oszukane plakaty, na których można zobaczyć słonia albo tygrysa, a cyrk wcale go nie ma. Widz nastawia się na coś wyjątkowego, a tego po prostu nie dosateje. Poza tym jesteśmy też bardzo niedocenieni przez media, które rzadko pokazują cyrk jako sztukę. Cyrk Korona jest w zarządzie Stowarzyszenia Cyrków Europejskich, którego prezesem jest księżna Monako Stefanii. Dba o to, by cyrki trzymały poziom, troszczy się też o warunki bytowania zwierząt – zapewnia Lidia Król-Pinder.

