– Pięć miesięcy temu zostałam szczęśliwą babcią chłopca. Byliśmy całą rodziną na wyjeździe, on leżał sobie w łóżeczku. Podeszłam i poczułam chłód. To było dla mnie tak traumatyczne i trudne przeżycie. Skojarzyłam z ostatnim porodem, jaki odbierałam. Podchodzę do córki, mówię: "Tymuś jest dziwnie zimny" – opowiada Teresa Hagen, położna współpracująca z Fundacją Gajusz.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jest pani mamą?
Teresa Hagen: Tak, mam dwoje dorosłych dzieci i jednego aniołka w niebie. Jestem katoliczką, osobą wierzącą.
To doświadczenie pomaga zrozumieć kobiety, które decydują się na poród dziecka z wadą letalną?
Bardzo pomaga. Ale ja swoje dziecko straciłam na etapie 12. tygodnia ciąży, więc nigdy nie wczuję się w rolę kobiety, która rodzi martwe, donoszone dziecko.
Chylę czoła przed wszystkimi mamami i tatusiami, którzy pragną urodzić, przytulić, pożegnać się i przejść żałobę.
Dlaczego kobiety decydują się na poród dzieci, którą umrą najpewniej zaraz po porodzie?
Myślę, że chcą się pożegnać z dzieckiem, przejść żałobę. Jeśli maleństwo rodzi się martwe, to nasza wiara mówi, że ono od razu trafia do dobrego miejsca.
Ale jeśli dzidziuś przychodzi na świat żywy, to rodzice mają olbrzymie pragnienie, żeby go ochrzcić. Kiedy mam księdza obok, a wiem, że w niedługim czasie dziecko może odejść, to albo on, albo ktoś z personelu czyni taką powinność. Najczęściej rodzice mają już wybrane imię dla swojego maluszka.
Położna to przyjmowanie życia, dlaczego odbiera pani też porody dzieci martwych albo z wadami letalnymi?
Kiedy byłam bardzo młodą położną, to nikt nie przywiązywał wagi do porodów martwych dzieci. Nie było żadnych procedur. Nikt nie myślał o pożegnaniu. Najczęściej te kobiety rodziły w warunkach mało godnych, w obecności mam, które miały dzieci żywe i zdrowe.
Na swojej drodze zawodowej trafiłam do miejsca, gdzie poznałam dobrych ludzi, którzy zainspirowali mnie do pracy z Fundacją Gajusz (prowadzącą hospicjum perinatalne – red.) i żeby oddać się temu dziełu – rodzeniu dziecka chorego albo martwego. Długo o tym myślałam.
Czytaj także:
Dlaczego się pani zgodziła?
Ktoś musi to robić, nie powiem, że z serca, ale dobrze.
Dużo to panią kosztuje?
Zostały mi trzy lata do emerytury. Przez cały czas rozmyślam, czy dalej powinnam się tym zajmować, ponieważ to olbrzymi wysiłek emocjonalny. Mój kontakt z rodzicami nie kończy się na etapie sali pożegnań.
Ta praca jest dla mnie dużą radością, ale i niesamowitym smutkiem, przeżyciem.
Albo wielka radość, albo wielka rozpacz?
Tak. Porody dzieci z wadami letalnymi to bardzo rzadkie sytuacje, co mnie cieszy. Każdy taki poród tkwi we mnie z pół roku albo i dłużej. Nie umiem tego wyczyścić z pamięci.
Pięć miesięcy temu zostałam szczęśliwą babcią chłopca. Byliśmy całą rodziną na wyjeździe, on leżał sobie w łóżeczku. Podeszłam i poczułam chłód. To było dla mnie tak traumatyczne i trudne przeżycie. Skojarzyłam z ostatnim porodem, jaki odbierałam. Podchodzę do córki, mówię: "Tymuś jest dziwnie zimny".
Ona: "Mamo, spokojnie, nasze dziecko przebywa w temperaturze trochę innej, niż ty uważasz, że jest stosowna".
Nie da się odciąć?
Niestety. Ale jest potrzeba takich ludzi – nie mówię o sobie. Chodzi o położne, które będą to robić tak, by godnie traktować ludzi w tych sytuacjach.
Wy – położne – macie zapewnioną pomoc psychologa?
W Fundacji Gajusz mam psychologa, który pomaga pacjentkom, też mogę w każdej chwili się do niego zwrócić. Są to dobrzy fachowcy – chwalą ich pacjentki. Też mogłabym skorzystać z pomocy takiego psychologa, ale ja jeszcze chyba do tego nie dojrzałam.
Nigdy nie prosiła pani o pomoc?
Wydaje mi się, że gdybym zaczęła korzystać z pomocy psychologa, tobym się po prostu spłakała. Psycholog powinien mnie postawić na nogi, a ja pewnie wyłabym z powodu tego, co los zgotował innym rodzicom. Na razie się jeszcze trzymam.
A w szpitalu jest psycholog?
W szpitalu, w którym pracuję, też jest psycholog. Jak byłam przy porodzie dzidziusia, który zmarł w brzuszku mamy, to psycholog też mnie zapytała, czy mam potrzebę rozmowy, spotkania się.
Jesteście przygotowywane do rozmów z rodzicami?
Tutaj kieruję dobre słowa w stronę Fundacji Gajusz. Oni przygotowują do takich spotkań, rozmów. To pozwala nam profesjonalnie podejść do rodzenia dzieci chorych, martwych.
Fundacja Gajusz robi fantastyczną robotę, ale rozumiem, że w szpitalu nikt o tym nie myśli?
Ciężko mi odpowiedzieć. Mój szpital połączył się z dużą placówką i myślę, że jeśli idzie o porody trudne, to oni dopiero raczkują. Należy dać czas.
***
Czy matki, które decydują się na poród dziecka z wadą letalną, przychodzą do szpitala przygotowane na to, co się stanie? Mają małe ubranka, masę solną do odbicia stópek, rączek, fotografa, księdza?
Zależy od sytuacji. Jeśli mama i dzidziuś są diagnozowani i wiedzą, że urodzi się dziecko z wadą letalną, to są przygotowani na pożegnanie.
Ostatnio rodzice na izbie przyjęć dowiedzieli się, że dziecko nie żyje. Drugi trymestr ciąży. Sytuacja była bardzo trudna. Nie wierzyli, byli przerażeni.
Fundacja Gajusz zapewnia – jeśli mogę tak powiedzieć – przepiękne ubranka. Za przyzwoleniem rodziców robię takim maluszkom zdjęcia – stópki, rączki. Mogą je odebrać, kiedy tylko będą chcieli.
Jeśli chodzi o pomoc psychologa – to zawsze proszę, żeby jak najszybciej skontaktował się z rodzicami. Jeśli uznają, że to nie jest dobry czas na rozmowę, mogą się spotkać później.
Taka kobieta trafia do sali z inną, która leży podpięta pod KTG i słuchają bicia serca zdrowego dziecka?
Nie. Od dłuższego czasu jest stworzona sala pożegnań, gdzie też odbywa się poród. Wchodzi tam tylko personel przystosowany: ja, lekarz i inni, ale tylko za moim przyzwoleniem.
Czym się różni poród martwego dziecka?
Nie słyszymy bicia serca dzidziusia. Jest zupełnie inna atmosfera.
Takie kobiety mają plan porodu?
Zawsze wcześniej rozmawiam z kobietami, jak ten poród będzie wyglądał. Informuję, że mają do dyspozycji anestezjologa, żeby zmniejszyć dolegliwości związane z bólami poporodowymi. Mają możliwość robienia rzeczy, które są dla nich ważne w tym porodzie.
To bardzo smutna sytuacja. Muszę zrobić wszystko, żeby ten czas był jak najkrótszy.
Staram się oddać całą siebie, żeby wiedzieli, że to jest ważne nie tylko dla nich, ale również dla mnie. Ochraniam ich przed zbędnymi słowami, które mogą paść ze strony osób, które nie powinny nic mówić.
Zwykle tatuś dziecka robi wszystko, żeby pomóc żonie. Staram się towarzyszyć tym ludziom, rozmawiać nie tylko o tej konkretnej sytuacji, ale i o ich życiu. To bardzo delikatne rozmowy. Jeśli nie mają życzenia, to jest cisza.
Dla psychiki kobiety w tej sytuacji cesarskie cięcie nie jest lepszym rozwiązaniem.
Cesarskie cięcie nie jest dobrym rozwiązaniem, chyba że mamy do czynienia z sytuacją zagrożenia życia mamy.
Dlaczego?
Część osób nie zrozumie tego, co powiem. Cesarskie cięcie to trochę okaleczenie kobiety, to poważna operacja, która może odbić się także na jej zdrowiu psychicznym. Druga sprawa: po porodzie naturalnym kobieta fizycznie szybciej dojdzie do siebie.
Ale nie psychicznie.
Ale po cesarskim cięciu taka mama i psychicznie, i fizycznie dłużej dochodziłaby do siebie. I mogłoby to być obciążeniem podczas kolejnej ciąży.
Co się dzieje, kiedy dziecko jest już na świecie: owija je pani w pieluszkę, podaje matce?
Wcześniej rozmawiam z rodzicami i pytam, czy mają życzenie zobaczyć dziecko po porodzie. Różnie reagują, przeważnie napawa ich to lękiem, żalem.
Mówię, że nie należy się spieszyć, że dziecko będzie obok nich, gdyby chcieli wziąć je na ręce. Dziecko okrywam w pieluszkę.
Po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji pisałam reportaż o kobietach, które zmuszane są do heroizmu i porodów dzieci z wadami letalnymi. Jeden z lekarzy opowiadał o dziecku z bezczaszkowiem, któremu sączył się płyn z mózgu. Widział, jak położna nakładała mu czapkę, żeby oszczędzić matce bólu. Pani też stara się, żeby ten widok był jak najmniej bolesny?
Staram się okryć dzidziusia w białą pieluszkę, zakryć miejsca, które mogą być dla rodziców trudne. Mówię o bezczaszkowcach czy o dzieciach, które umierają w brzuchu mamy. Ich buzie są zmienione, przypominają dziecko, ale nie takie zdrowe.
Czytaj także:
Mają sine ciałka?
Sine, zimne ciałko. Zakładam czapeczkę, przykrywam pieluszką. Zwracam uwagę rodziców na piękne stópki, rączki. I chciałabym, żeby ci rodzice tak zapamiętali swoje dziecko.
Ostatnio zadzwonili do mnie rodzice, którzy nie chcieli pożegnać się z dzieckiem. Poprosili o ubranka, które miało na sobie. To dowodzi, jak ważne dla tych rodziców są pamiątki, pożegnanie.
Jest jakiś limit czasu na pożegnanie?
Nie, rodzice nie mają już konkretnie wyznaczonego czasu na pożegnanie. To nie są dwie czy trzy godziny, a tyle, ile potrzebują.
Jak to wygląda?
Często to tata chce pierwszy poprzytulać dziecko, niejako ochraniając swoją żonę przed trudną sytuację. Bierze wtedy odpowiedzialność na siebie i później podaje dzidziusia żonie. Pragnie, żeby przyzwyczaiła się do tej sytuacji. Najczęściej dziecko trafia do mamy, w okolice jej serca, jest tulone, opatulone. I tak przytulają się we trójkę.
Jest to sytuacja bardzo dobra dla rodziców. Staram się – na życzenie rodziców – to rejestrować.
Towarzyszy im pani tylko wtedy, kiedy sobie tego życzą?
Jestem z nimi od początku do końca. Od momentu, kiedy przychodzą na salę porodową aż do pokoju pożegnań. Moja obecność kończy się w szpitalu, kiedy rodzice pożegnali się z dzieckiem, powiedzieli, że chcą, by zabrać je z sali.
Wkładam je do łóżeczka, przekazuję do miejsca, gdzie przechowywane są dzieci.
Później firma pogrzebowa je zabiera. Moja rola się kończy, ale numery telefonu rodziców wciąż mam. Kontaktujemy się.
Są też radosne sytuacje, kiedy mama do mnie dzwoni i mówi, że jest w ciąży, spodziewa się zdrowego dziecka. I razem je rodzimy.
Pożegnanie z martwym nowo narodzonym dzieckiem wpływa na przebieg żałoby?
To trudne pytanie. Myślę, że kiedy jest możliwość przytulenia, pożegnania, to prościej jest przejść żałobę i powrócić do życia. Bo to nie jest żałoba, która trwa rok, półtora. Jedni rodzice potrzebują więcej, inni mniej czasu.
Co się dzieje z kobietą, która urodziła martwe dziecko i właśnie opuszcza szpital?
Mogę tylko powiedzieć, jak to się odbywa w Fundacji Gajusz: te kobiety mają zapewnionego psychologa, fizjoterapeutę. Natomiast, jeśli taka mama nie jest otoczona opieką fundacji, to zapewne szpital zapewnia opiekę psychologa. Ale nie wiem, czy to dobra opieka.
Widzi pani błędy systemu?
Może należy bardziej otworzyć się na problemy kobiet, które rodzą dzieci chore, martwe. Bo nie możemy wszystkiego scedować na Fundację Gajusz.
Takie sytuacje, jak rodzenie dzieci martwych, nigdy się nie skończą. Pamiętam jeszcze, jak moja babcia mówiła: "Pan Bóg dał, Pan Bóg zabrał". Trzeba się otworzyć na potrzeby rodziców dzieci, które powinny żyć, a ich nie ma.
Fundacja Gajusz apeluje do minister zdrowia, żeby lekarz rozpoznający wadę letalną płodu informował o hospicjum perinatalnym. By te z kobiet, które zdecydują się urodzić, mogły otrzymać pomoc. To ważne?
Najczęściej rodzice nie mają pojęcia, że takie miejsca, jak hospicja perinatalne istnieją i że można z nich skorzystać. Tutaj duża rola lekarza prowadzącego, który powinien pokierować tych ludzi. To świetna myśl.
Jak Ministerstwo Zdrowia mogłoby pomóc położnym, które uczestniczą w takich porodach?
Dobrze byłoby, gdyby ktoś nas zauważył i starał się pomóc. Część lekarzy widzi problem. Kiedy jestem przy trudnym porodzie, to pytają, jak mogą pomóc, mówią, że chylą czoła. To bardzo miłe.
Wy – położne – rozmawiacie między sobą?
Rozmawiamy, dużo tu współczucia. To Gajusz wychodzi naprzeciw, organizuje spotkania. To chyba jest najważniejsze. Należy otwierać się na takie sytuacje, szukać rozwiązań. Nie chować tego wszystkiego w sobie. Nie należy myśleć: bo ja jestem silna, poradzę sobie.
A potem wybuchnę?
I to najczęściej w domu wśród najbliższych.
Co w tej pracy jest najpiękniejsze?
Ojciec ostatniego dzidziusia – Klary – napisał, że bardzo dziękuje, że byłam. Podał datę pogrzebu. Otrzymałam dużo więcej, niż się spodziewałam.
Pójdzie pani na pogrzeb?
Nie byłam jeszcze na takim pogrzebie i nie wiem, czy powinnam. Jeśli się wybiorę, to na pewno stanę gdzieś z tyłu.
Często pani płacze?
Jak płaczę, to się do niczego nie nadaję. Wtedy wszystko we mnie płacze, mam wrażenie, że moje ciało się rozpada na kawałki. A ja muszę działać.
Teresa Hagen – położna z wieloletnim stażem. Wita na świecie dzieci zdrowe, ale pracuje także przy porodach dzieci z wadami letalnymi, przyjmuje też porody martwe. Współpracuje z Fundacją Gajusz.