W nocy z soboty na niedzielę doszczętnie spłonęła ogromna hala przy ul. Marywilskiej 44 w Warszawie. Znajdowało się tam centrum handlowe z 1,4 tys. sklepami. Od rana przy zgliszczach gromadzą się kupcy, którzy w jednej chwili stracili cały dobytek. Niektórzy zgodzili się porozmawiać z mediami. – Syn jak się tylko rano obudził i dowiedział, co się stało, zaczął płakać i dotąd nie przestał – powiedział jeden z nich.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– W akcji brało udział ponad 240 strażaków, w szczytowej fazie 99 wozów bojowych. Sytuacja jest opanowana. Natomiast to nie jest tak, że w środku jest bezpiecznie, działamy cały czas z zewnątrz – przekazał podczas konferencji prasowej zastępca mazowieckiego komendanta wojewódzkiego Państwowej Straży Pożarnej.
Od niedzielnego poranka internet zalewają też wstrząsające zdjęcia pożaru, a nad częścią Warszawy wciąż unoszą się czarne kłęby dymu. W powietrzu, o czym już pisaliśmy, mogą się unosić toksyczne substancje. Specjaliści mówią o "całej tablicy Mendelejewa". Rządowe Centrum Bezpieczeństwa, które wydało ostrzeżenie dla mieszkańców stolicy, przekazało, że alert może obowiązywać przez całą niedzielę, a nawet dłużej.
Pożar hali Marywilska 44. Wstrząsające relacje warszawskich kupców
Pożar hali przy ul. Marywilskiej w Warszawie wybuchł w niedzielę nad ranem. Kompleks handlowy ma powierzchnię 62 tys. metrów kwadratowych, był tam także park handlowy o powierzchni 12 tys. metrów kwadratowych. W obiekcie znajdowało się 1,4 tys. sklepów. W wyniku pożaru spłonął doszczętnie niemal cały budynek.
Od rana na miejscu pojawiają się kolejni kupcy, którzy stracili cały dorobek. W pobliże hali nie można podjechać samochodem, bo służby zablokowały dojazdy. Skala zniszczeń jest ogromna.
– Ja jestem od rana na proszkach. Syn jak tylko się rano obudził i się dowiedział, co się stało, to zaczął płakać i dotąd nie przestał. Kolega przed weekendem kupił towar za 300 tys. zł i wszystko miał w boksach. W jedną noc to wszystko stracił – powiedział Onetowi pan Robert, który, jak wielu innych, przyszedł na miejsce z samego rana.
Niektórzy najemcy opowiedzieli, że rano panował tam chaos i ochrona wpuszczała niektórych właścicieli sklepów, którzy mieli nadzieję, że cokolwiek uda się uratować. – Ojciec z samego rana przyjechał i go wpuścili na teren centrum. Chciał się dostać do naszego boksu, ale było czarno od dymu. Nie było szans – powiedział portalowi jeden z mężczyzn.
– Piętnaście lat pracy poszło z dymem. Towar, pieniądze, dokumenty. Przecież to jest w większości nie do odtworzenia. Niektórzy tu na trawie bladym świtem siedzieli i płakali – dodał kolejny najemca, który przy Marywilskiej prowadził handel w kilkudziesięciu boksach.
Czy to było podpalenie?
Pożar hali przy Marywilskiej 44 rozprzestrzenił się błyskawicznie. W obiekcie znajdowały się sklepy i lokale, które prowadzili zarówno Polacy, jak i obcokrajowcy: Wietnamczycy, Turcy, Afrykanie... Jak podają media, "część najemców jest wściekła, sugeruje podpalenie i rodzą się teorie spiskowe".
Sami strażacy również mówią o "dziwnej sytuacji". Tak stwierdził nadbryg. Mariusz Feltynowski, komendant główny Państwowej Straży Pożarnej, który przybył na miejsce i zorganizował rano briefing prasowy.
Komendant wyjaśnił, że wezwanie straż pożarna dostała o godzinie 3.31 nad ranem – przyszło ono automatycznie z monitoringu, a nie z telefonu wykonanego na numer 112. Zaznaczył, że strażacy byli na miejscu po 11 minutach i już wtedy stwierdzili, że płonie 2/3 powierzchni hali. Feltynowski podkreślił, że w kilku miejscach nie były zamknięte specjalne bariery, których celem jest zapobieganie rozprzestrzenianiu się ognia.