Nie milkną echa sytuacji, do której doszło na drodze do Morskiego Oka. Koń ciągnący wóz z turystami nagle padł na ziemię i został uderzony przez woźnicę, po czym się podniósł. Od tego momentu wiele mówi się o tym, żeby zwierzęta nie musiały dłużej tam pracować. Pojawił się jasny pomysł, jak tego dokonać.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Konie nad Morskim Okiem dzielą Polaków od dekad. Podczas gdy jedni sądzą, że są elementem kultury i powinny tam zostać, inni uważają, że jest to jawny przykład znęcania się nad zwierzętami i trzeba to ukrócić. Pomysłów na poprawę losu koni na przestrzeni lat pojawiło się wiele, ale żaden nie doczekał się realizacji. Teraz zmian w tej kwestii chce poseł Nowej Lewicy Łukasz Litewka. I ma pomysł, jak to zrobić.
"Prawda była niewygodna i nieopłacalna". Tak skończyły melexy nad Morskim Okiem
W długim wpisie opublikowanym w mediach społecznościowych Łukasz Litewka zwrócił uwagę na problem koni nad Morski Okiem. Podkreślił, że nie chce, żeby tym razem krzywda zwierząt została zapomniana, a rozwiązanie tego problemu skończyło się na etapie gdybania i propozycji.
Podczas poszukiwania rozwiązań, które mogłyby ukrócić cierpienie koni na drodze do Morskiego Oka, poszedł tokiem myślenia większości użytkowników. Ci od lat powtarzają, że na trasie powinny działać melexy – popularne pojazdy zasilane bateriami, które wożą turystów w wielu polskich miastach, ale i parkach narodowych.
Test takiego pojazdu odbył się nad Morskim Okiem już w 2014 roku, a posłowi udało się skontaktować z polską firmą "Melex", która przygotowała wykorzystywany wówczas pojazd. Projekt został uznany za porażkę, ale zdaniem polityka sytuacja wyglądała inaczej. "Prawda była niewygodna i nieopłacalna" – pisze Litewka. "Czemu tak się nie stało? Chyba nie muszę odpowiadać na to pytanie. Pieniądz rządzi światem" – pisał polityk.
Łukasz Litewka chce zapłacić za melexa, który zastąpi konie nad Morskim Okiem
Przez ostatnich 10 lat wiele się zmieniło w zakresie technologii. Baterie do melexów są lżejsze, dzięki czemu i pojazdy powinny móc pokonywać dłuższe trasy. Okazuje się, że firma nadal chce poprawić los koni nad Morskim Okiem i przygotować pojazd, który podoła trudnościom tamtejszych warunków.
Cena tego projektu to 75 tys. zł. "NIE PYTAM, MÓWIĘ „SPRAWDZAM”: Moja decyzja jest prosta: chcę udowodnić i pokazać realną alternatywę dla cierpienia koni. Jeśli władze Tatrzańskiego Parku Narodowego oraz starostwa zezwolą na test, to zlecam realizację pojazdu firmie, a następnie zakupie go po to, by wykonać test. Pojazd po całym dniu jazdy zobowiązuje się przekazać za symboliczną złotówkę na rzecz Tatrzańskiego Parku Narodowego. Jedyny warunek: musi pracować do tego, do czego został stworzony" – zadeklarował Litewka. Tym samym rzucił wyzwanie góralom i Tatrzańskiemu Parkowi Narodowemu.
Użytkownicy bardzo pozytywnie podeszli do propozycji polityka. W niespełna dobę jego post udostępniono ponad 6 tys. razy. W sekcji komentarzy pojawiło się wiele głosów wsparcia, ale i obawy, że pomysł może być trudny w realizacji. Chodzi głównie o ładowanie baterii, które w przypadku normalnej ładowarki zajmuje kilka godzin. Parking przy Palenicy Białczańskiej może bowiem nie być gotowy pod względem infrastruktury na wybudowanie szybkich ładowarek. W takiej sytuacji konieczne byłoby ich transportowanie z Zakopanego.
"Osobiście uważam, że kwestie techniczne są tutaj drugorzędne. Największym problemem są górale. Dutki muszą się zgadzać" – podsumował użytkownik, który zwrócił uwagę na problem baterii i ich ładowania.
Fiakrzy się bronią. Nad Morskim Okiem mają się bardzo dobrze
– Tam doszło do normalnego potknięcia się konia. To zdarza się bardzo często, tylko nie zawsze koń się wywraca. Przestraszył się, nie mógł wstać, nie mógł sobie poradzić. W takim momencie konia odcina. I to jest straszny absurd, bo koniowi nic się nie stało. To nie było nic nowego, żeby wywołać taki skandal – mówił w rozmowie z naTemat jeden z fiakrów pracujących nad Morskim Okiem.
– To się nazywa zamarznięcie konia. Mówi się, że koń zamarza, narządy ruchu mu zastygają. Wtedy trzeba go impulsywnie pobudzić. To był impuls do wstania po zamarznięciu konia. Bez tego pobudzenia nie dałoby się konia dźwignąć. On byłby nieprzytomny – dodał kolejny.
Czytaj także:
Ostatecznie posiadacze koni, którzy wożą turystów nad Morskim Okiem, nie widzą problemu. Twierdzą, że o zwierzęta dbają, a te nie są przemęczone. Dlatego nie chcą nawet słyszeć, że mogliby otrzymać zakaz jazdy nad słynny staw, a tym samym zostać bez pracy.