Polityk szczególnie musi uważać na słowa. Przede wszystkim taki, któremu przygląda się z uwagą cały naród. Mittowi Romney'owi, który prowadzi w republikańskim wyścigu prezydencką nominację, przydarzył się kolejny lapsus słowny. W krótkim wywiadzie dla CNN powiedział, że nie jest zaniepokojony losem najbiedniejszych. Oczywiście te słowa podchwycili wszyscy dziennikarze w Ameryce i analizują je teraz na różne sposoby. W kontekście nie brzmią one już tak mocno, więc najczęściej są przekazywane bez niego…
Uczestniczę w tym wyścigu, bo obchodzą mnie Amerykanie. Nie jestem zaniepokojony losem najbiedniejszych, bo mamy pomoc społeczną, a jeśli wymaga ona naprawy - zrobię to. Nie jestem zaniepokojony losem bogatych, bo radzą sobie całkiem nieźle. Obchodzi mnie prawdziwa sól amerykańskiej ziemi, 99 procent Amerykanów, którzy teraz zmagają się z problemami.
W głowie Romney'a zapewne zabrzmiało to lepiej - miał powiedzieć zwykły banał kampanijny, że interesuje go "przeciętny wyborca". Ujął to nieciekawie, to prawda. Czy jednak można wyciągać z jego słów jakiekolwiek wnioski? Chyba tylko takie, że mimo swoich milionów dolarów, nie zatrudnił dobrego trenera przemówień.
Ostatnio Romney błysnął też ciekawą figurą stylistyczną, powiedział - Wierzę w Amerykę, gdzie miliony Amerykanów wierzą w Amerykę i to jest Ameryka, w którą miliony Amerykanów wierzy. To jest Ameryka, jaką kocham. Najgroźniejsza chyba jednak była jego wpadka, gdy powiedział, że "lubi mieć możliwość zwalniania ludzi". Jako multimilioner, który dorobił się na nie zawsze pięknych działaniach potężnej korporacji - musi szczególnie uważać na takie wypowiedzi.
Trzeba wziąć pod uwagę, że Amerykanie przyzwyczaili się do kwiecistych i bezbłędnych przemów Baracka Obamy, a zapomnieli już o wpadkach Georga Busha juniora. Ten nie miał tygodnia bez zabawnej pomyłki, przekręcenia słów czy potknięcia. Pamiętajmy, że został jednak wybrany na drugą kadencję.