nt_logo

To może być czarny koń tegorocznych wakacji Polaków. "Takie miejsca zaczynają nas pociągać"

Klaudia Zawistowska

13 czerwca 2024, 14:37 · 5 minut czytania
– Nie traktujmy last minute jako oferty, która nam gwarantuje najniższą cenę. Owszem, może się zdarzyć, że znajdziemy jakąś pojedynczą ofertę, która rzeczywiście będzie tańsza niż w przedsprzedaży, ale to są raczej pojedyncze sytuacje, a nie reguła – podkreśla w rozmowie z naTemat Marzena German z Wakacje.pl.


To może być czarny koń tegorocznych wakacji Polaków. "Takie miejsca zaczynają nas pociągać"

Klaudia Zawistowska
13 czerwca 2024, 14:37 • 1 minuta czytania
– Nie traktujmy last minute jako oferty, która nam gwarantuje najniższą cenę. Owszem, może się zdarzyć, że znajdziemy jakąś pojedynczą ofertę, która rzeczywiście będzie tańsza niż w przedsprzedaży, ale to są raczej pojedyncze sytuacje, a nie reguła – podkreśla w rozmowie z naTemat Marzena German z Wakacje.pl.
Bałkany "czarnym koniem" all inclusive w 2024 roku. Polacy stawiają na coś nowego Fot. ProCip/robertharding/East News

Klaudia Zawistowska, naTemat.pl: Zacznijmy może od ofert first minute, bo mam wrażenie, że to właśnie przez nie tegoroczne wakacje mogą być inne niż wcześniej. Urlopy na 2024 rok zaczęliśmy przecież rezerwować jeszcze w sierpniu 2023 roku.


Marzena German: Nie wiem, czy do końca się zgadzam z tym, że te wakacje będą inne niż wszystkie poprzednie. Mam wrażenie, że wracamy do swoich zwyczajów sprzed pandemii. Jeśli mówimy o ostatnich trzech latach, to ten trend był trochę w odwrocie z wiadomych względów. Dopiero później zaczęliśmy się przyzwyczajać do tego, że znowu możemy rezerwować z wyprzedzeniem, bo nie mamy zagrożeń w postaci tego, że ktoś odwoła nam wyjazd lub wprowadzi obostrzenia.

Kupujemy wakacje wcześniej i to nawet ponad trzy miesiące przed wyjazdem. Jest to związane z tym, że touroperatorzy też wprowadzili oferty wcześniej. Po drugie klienci zauważyli, że jednak last minute w zeszłym roku drożały. Im bliżej było do wylotu, tym było drożej. Różnice mogły wynosić i kilkaset złotych na osobie, czasami nawet ok. tysiąca złotych. Jeżeli to przemnożymy przez dwie, trzy osoby, to wychodzi kwota, która pozwalałaby na przykład na to, żeby wyskoczyć na jakiś city break w okresie jesiennym czy wiosennym.

Dodatkowo wybór hoteli i kierunków kurczy się im bliżej wylotu. Jeżeli jesteśmy elastyczni i z jakiegoś powodu nie możemy wcześniej zarezerwować wyjazdu, to oczywiście lasty będą dostępne, ale jeżeli zależy nam na tym, żeby to był konkretny hotel, konkretne miejsce albo konkretny rodzaj hotelu, to wtedy rzeczywiście musimy rezerwować z większym wyprzedzeniem.

Czyli nie ma ryzyka, że pewnego dnia turyści się obudzą i okaże się, że na last minute nie da się polecieć, bo takiej oferty po prostu nie ma?

Sądzę, że oferta last minute zawsze będzie.

Ale nie traktujmy last minute jako oferty, która nam gwarantuje najniższą cenę, bo te czasy minęły. Owszem, może się zdarzyć tak, że znajdziemy jakąś pojedynczą ofertę, która rzeczywiście będzie tańsza niż w przedsprzedaży, ale to są raczej pojedyncze sytuacje, a nie reguła.

Wspomina pani tutaj o rezerwacji 2-3 miesiące wcześniej, a czy rośnie grupa tych, którzy lubią zarezerwować wakacje pół roku wcześniej albo wręcz z rocznym wyprzedzeniem?

Tak, nawet rok wcześniej albo wręcz ponad rok wcześniej. W tym roku sprzedażowym, czyli od połowy zeszłego roku, kiedy oferta pojawiła się w systemach rezerwacyjnych, widzimy zainteresowanie. Wzrosła liczba klientów, którzy chcą kupować wcześniej i tutaj z kolei też chyba sprawdza się to, że rośnie zakup ubezpieczeń od kosztów rezygnacji. Czyli mamy świadomość tego, że gdybyśmy z jakiegoś powodu jednak nie mogli polecieć na wakacje, możemy się na taką okoliczność zabezpieczyć.

Ile może kosztować takie ubezpieczenie?

To jest kilka procent od wartości imprezy, najczęściej około 3 proc. Te oferty są na tyle różnorodne, że musimy sprawdzać dokładnie, jaka to będzie kwota.

Kupowanie wakacji z dużym wyprzedzeniem to chyba wygodna forma, bo w pierwszym momencie płacimy niewielką część zaliczki, a resztę uzupełniamy dopiero na około 30 dni przed wyjazdem.

Te zaliczki w zależności od biura i oferty mogą wynosić nawet od 5 do 15 proc., więc lwią część kwoty płacimy dopiero na 30 dni przed wylotem. Czyli mamy sporo czasu, żeby jeszcze te pieniądze sobie zgromadzić i pooszczędzać na ten cel. Ma to też aspekt psychologiczny, bo w momencie, kiedy już mamy coś zarezerwowane, to już trochę żyjemy wakacjami i możemy się lepiej do tego wyjazdu przygotować.

Po pandemii widać też chęć do głębszego poznania odwiedzanego miejsca. Chcemy trochę eksplorować, poznać nie tylko takie najbardziej znane, spektakularne miejsca. Coraz częściej uciekamy do takich miejsc zupełnie nieodkrytych, które może nie są wielkimi zabytkami, ale mają w sobie jakąś autentyczność.

Według badań coraz więcej osób zaczyna unikać miejsc zatłoczonych. Widzimy też większą gotowość do tego, żeby wyjechać przed sezonem albo po sezonie, bo pozwala to uciec od tłumów i lepiej skorzystać z miejsca, które się odwiedza.

Gdzie Polacy najchętniej wyjadą w tym roku na wakacje all inclusive?

Z naszych statystyk wynika, że na pierwszym miejscu jest Turcja. Dalej mamy Grecję i Egipt, ale w pierwszej dziesiątce pojawia się Hiszpania, Albania, dużym zainteresowaniem cieszą się Cypr, Malta. Wiele osób wybiera się do Tunezji. Więc właściwie wybieramy kierunki, które są nam znane i które lubimy.

Turcję tak lubimy dlatego, że jest dosyć blisko i ją znamy. Touroperatorzy to zauważyli, więc podaż jest też dosyć duża. Wysoka podaż nakręca popyt, bo oferowane są ciekawe hotele. Pojawili się też nowi touroperatorzy z ofertą hoteli, których wcześniej w Polsce nie było.

Turcja będzie dominowała, ale czy jesteśmy w stanie wytypować takiego czarnego konia tegorocznego sezonu? W roku 2022 czy nawet 2023 taką niespodzianką była Tunezja, która zniknęła na kilka lat, a potem dynamicznie wskoczyła w okolice podium. Czy w tym roku mamy takie niespodzianki?

Jeżeli byśmy patrzyli na liczbę klientów, którzy do danego kraju pojadą, to nadal statystyki będą zdominowane przez Turcję, Grecję, Egipt, Hiszpanię. Natomiast jeżeli spojrzymy na rosnące zainteresowanie danymi kierunkami, to tutaj na pewno pojawi się Albania, Czarnogóra, Macedonia. To miejsca, które coraz częściej zaczynają nas przyciągać, bo szukamy czegoś innego.

Podróże w te części Europy pachną nowością. To takie miejsca, gdzie możemy trochę bardziej się zanurzyć w kulturę lokalną, a ten trend zanurzania się w lokalność, w autentyczność po pandemii zaznacza się szczególnie mocno.

Są to kierunki, które wybieramy zarówno na główny, jak i na dodatkowy urlop w ciągu roku.

Bałkany "pachną nowością" ze względu na to, że są dla nas jeszcze nieokryte, czy może z powodu infrastruktury, która jest tam naprawdę nowa. Są to w końcu kraje, które dopiero rozwijają się turystycznie.

Jeśli ktoś chce spędzić czas w olbrzymim resorcie jak w Turcji czy Egipcie, to Bałkany mogą być mniej ciekawe. Ceny w ośrodkach tam będą na pewno wyższe niż w krajach śródziemnomorskich.

Natomiast jeśli ktoś jedzie tam, żeby odkryć to miejsce, może cieszyć się z mniejszego hotelu ze śniadaniami i obiadokolacjami, bo w ciągu dnia będzie wychodzić na zwiedzanie.

Od lat zarówno wśród turystów, ekspertów, jak i dziennikarzy pojawiają się dyskusje o tym, czy czeka nas śmierć oferty all inclusive. Mimo wielu wyroków mam wrażenie, że rynek przeczy temu wszystkim, bo owszem, Polacy podróżują coraz chętniej i jeżdżą na własną rękę, ale równocześnie sprzedaż w biurach podróży również rośnie.

Tak, rośnie. I tak, jeździmy coraz częściej samodzielnie. Natomiast nie uważam, żeby czekała nas śmierć all inclusive i to z kilku powodów.

Nie możemy patrzeć na tę formę wyjazdów tylko przez pryzmat drinków z palemką i tego klienta, który jedzie po to, żeby tam siedzieć i pić alkohol przy basenie czy na plaży.

All inclusive to po prostu wygoda, bo mamy wszystko w cenie. Mamy np. hotel, który chce na swoim terenie zatrzymać turystów, więc daje dużo basenów, aquaparki, animacje, oferty spa i wellness. Daje all inclusive, żebyśmy z hotelu niekoniecznie chcieli wyjść. To też nie oznacza, że my zupełnie nie możemy spróbować czegoś lokalnego, bo możemy jadać w restauracjach à la carte, które niekoniecznie muszą być dodatkowo płatne.

All inclusive będzie na pewno zawsze lubiane przez rodziny z dziećmi. Właśnie z uwagi na tę wygodę: nigdzie nie trzeba chodzić, że nie trzeba szukać, mamy bufet, dzieciakom łatwiej jest coś zaoferować, szczególnie takim, które niekoniecznie są otwarte na doznania kulinarne.

Poza tym myślę, że będzie coraz więcej osób, które będą wyjeżdżały na urlop częściej niż raz do roku. I będą wybierały all inclusive w jednej części roku, a w drugiej zdecydują się na wyjazd ze zwiedzaniem.

Rynek generalnie rośnie, jest coraz większa liczba klientów, którzy po raz pierwszy wyjeżdżają na wyjazdy zagraniczne, czy też wyjazdy zorganizowane. Więc dla takich osób all inclusive może być czymś, czego będą chcieli spróbować.

Wyjazd na all inclusive pozwala nam przede wszystkim zaplanować budżet i nie martwić się, że na miejscu wydamy więcej pieniędzy, niż założyliśmy.