Ostatnie cztery odcinki trzeciego sezonu "Bridgertonów" to, owszem, sporo dram, ale to również najpiękniejsza i najważniejsza historia miłosna, jaką zaserwował nam ten serial (poza swoim spin-offem o królowej Charlotcie). Scen seksu jest mało, ale ta główna (przed lustrem!) to majstersztyk. Jednak wielu widzów, głównie fanów książek Julii Quinn, jest wściekłych na nową showrunnerkę. Nic dziwnego, sporo namieszała, a trzeci sezon hitu Netfliksa niewątpliwie różni się od poprzednich.
Ocena redakcji:
3.5/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Druga część trzeciego sezonu "Bridgertonów", kostiumowego hitu na podstawie serii książkowych romansów Julii Quinn, jest już dostępna na Netfliksie
To cztery ostatnie odcinki sezonu o Penelope Featherington i Colinie Bridgertonie, który w końcu dowiaduje się, że jego ukochana to Lady Whistledown
Nicola Coughlan i Luke Newton serwują widzom piękną opowieść o przyjaźni i miłości, która różni się od tych z poprzednich sezonów (również rzadszymi scenami seksu)
Jak wypadły nowe odcinki? Oto nasza recenzja drugiej części trzeciego sezonu "Bridgertonów"
Recenzja (raczej) bez spoilerów.
Dearest Gentle Reader, ta autorka jest wielką fanką "Bridgertonów". Przyjmuję w pełni mało realistyczne romanse, przystojniaków w rozchełstanych koszulach, piękne damy w brokatowych (niepasujących do epoki) sukniach, namiętne wyznania miłości, balowe tańce do Taylor Swift i całą tę kolorową, kwiatową scenerię. To moja ulubiona serialowa fantazja.
Jeśli to nie twój klimat, lepiej znajdź na Netfliksie coś innego – dla oszczędności czasu i własnego zdrowia psychicznego. Bo prawda jest taka, że można "Bridgertonów" albo uwielbiać, albo nimi gardzić i... chyba nie ma niczego pośrodku.
I to całkowicie w porządku, bo hitNetfliksa nie udaje, że jest czymś innym niż owiniętym błyszczącymi wstążeczkami, do bólu kampowym guilty pleasure, dzięki któremu kobiety (i nie tylko) mogą oddychać romansowym powietrzem. Niby to głupiutkie, ale jakże cudownie oddziałujące na serce, duszę i wyobraźnię.
Ja również zaliczam się do fanek romansów, dlatego powiem wprost: ciężko jest oceniać "Bridgertów" obiektywnie. W końcu to kolorowa fantazja i wstydliwa przyjemność, która wcale nie ma ambicji bycia Wielkim Ambitnym Serialem, Który Zmieni Twoje Życie i Oblicze Telewizji. Zresztą w kwestii oceny "Bridgertonów" nie za bardzo zgadzamy się z moją redakcyjną koleżanką (chociaż szable albo igły do haftu jeszcze nie poszły w ruch – wciąż się lubimy!).
W serialu Shondy Rhimes ma być miło, ładnie i seksownie, dlatego tak też ocenię drugą część trzeciego sezonu "Bridgertonów". Co wcale nie oznacza, że nie mam żadnych krytycznych uwag, bo powiem wprost: część pierwsza była lepsza.
O czym jest druga część "Bridgertonów 3"? Penelope i Colin kontra Lady Whistledown
Wracamy do świata londyńskiej socjety okresu regencji w tym samym momencie, w którym go opuściliśmy. Penelope Featherington (Nicola Coughlan) i Colin Bridgerton (Luke Newton) wychodzą z powozu, w którym przed chwilą – a właściwie przed przerwą, którą zaserwował nam Netflix – doszło do żarliwego tête-à-tête. On właśnie jej się oświadczył i prowadzi ją do rezydencji swojej rodziny, a ona jest szczęśliwa, lecz przerażona.
Bo jak zareaguje lady Violet Bridgerton (Ruth Gemmell)? A Eloise (Claudia Jessie), siostra Colina i najlepsza przyjaciółka Penelope, która nie odzywa się do niej od początku towarzyskiego sezonu? Tak, Penelope wciąż nie wierzy w siebie i jest w szoku, że najlepsza partia w Londynie może odwzajemniać jej uczucia – zakompleksionej dziewczyny, która podpiera ściany i przez nikogo nie jest brana na poważnie.
A dodatkowo Penelope ukrywa sekret, którego odkrycie skłóciło ją z Eloise – to ona jest Lady Whistledown (głos Julie Andrews), autorką towarzyskiej rubryki, która nie oszczędza nikogo z arystokratów.
To żaden spoiler, bo wiemy to już ze zwiastuna (albo własnych domysłów) – z racji, że trzeci sezon jest oparty na książce "Miłosne podchody" Julii Quinn o miłości Colina i Penelope, w drugiej części Bridgerton w końcu dowie się, że jego ukochana jest lokalną plotkarą (xoxo, Gossip Girl). A dodajmy, że Colin nienawidzi Lady Whistledown, która w przeszłości wbiła szpilę i jemu, i jego siostrze. Tylko że Penelope wcale nie chce rezygnować z pisania, które dało jej siłę i przestrzeń do bycia sobą.
A to oznacza oczywiście dramę. Jednak nowa showrunnerka Jess Brownell nie idzie jedynie w sensację. Owszem, komplikacji na drodze do szczęścia Penelope i Colina jest sporo. Królowa Charlotte (Golda Rosheuvel) ogłasza "polowanie" na Lady Whistledown, która coraz bardziej działa jej na nerwy, a Cressida Cowper (Jessica Madsen) postanawia wykorzystać te towarzyskie łowy na własną korzyść, co mocno da się we znaki Penelope. Dzieje się.
Ostatnie odcinki trzeciego sezonu "Bridgertonów" to nie tylko piękna i mądra historia o miłości
Jednak Brownell snuje dwie główne historie w drugiej części trzeciego sezonu. Jedna jest o parze kochających się ludzi (szaleńczo zadurzony Colin jest chyba do tej pory moim ulubionym zakochanym mężczyzną z "Bridgertonów"...), którzy postanawiają się pobrać i muszą odpowiedzieć na pytanie: jak być z drugą osobą, aby ją doceniać i szanować, ale ani nie zamykać jej w złotej klatce, ani nie rezygnować z siebie?
Na jakie kompromisy można sobie pozwolić? Gdzie kończy się miłość, a zaczyna romantyczna niewola? To lekcja, którą musi odrobić Colin mający problemy z zaakceptowaniem pisarskiej pasji swojej partnerki, ale również Penelope, która staje przed dylematem, czy zrezygnować z Lady Whistledown w imię uczucia.
Do tej pory to moja ulubiona miłosna opowieść z serialu "Bridgertonowie", najpiękniejsza i najważniejsza – nie chodzi w niej jedynie o namiętność i pasję, które dominowały w poprzednich sezonach, ale o docieranie się obojga partnerów, którzy uczą się jak mądrze być dla siebie wsparciem.
Trzeci sezon to również motyw od przyjaciół do kochanków, dlatego romantyczna dynamika jest zupełnie inna, co wcale nie musi podobać się tym, którzy chcieliby powtórkę z uczuciowej burzy, jaką zaserwowali nam Anthony i Kate (Jonathan Bailey i Simone Ashley) w poprzednim sezonie. Ale Coughlan i Newton zapewnili nam naprawdę przepiękną i poruszającą love story, na której wzruszyłam się alarmującą liczbę razy.
Druga główna historia, którą snuje Jess Brownell, się z tą pierwszą łączy: to opowieść o kobiecej emancypacji, znalezieniu swojego miejsca i głosu w patriarchalnym społeczeństwie oraz wychodzeniu z cienia. Swoją siłę odkrywa (lub próbuje odkryć) nie tylko Penelope, ale również Francesca (Hannah Dodd), Cressida, Violet czy siostry Penelope, Philippa i Prudence (Harriet Cains i Bessie Carter).
Brownell koncentruje się także na siostrzeństwie. Na pierwszym planie są złożone i piękne kobiece relacje: Penelope z Portią graną przez Polly Walker (absolutnie cudowny wątek uleczania relacji matka-córką) oraz z Eloise; lady Bridgerton ze swoją przyjaciółką lady Danbury (Adjoa Andoh)l czy Cressidy z własną rodzicielką, lady Crowper (Joanna Bobin), która podobnie jak jej córka doświadcza przemocy od głowy rodziny.
Ten sezon "Bridgertonów" jest więc głównie o odkrywaniu siebie (bo robi to również, chociażby Benedict Bridgerton czy rodzina Modrichów), a to oznacza przeniesienie akcentów. I tu przechodzimy do kwestii, która nie każdemu się spodoba.
Czy w "Bridgertonach 3" jest dużo scen seksu? Odpowiedź nie każdemu się spodoba
Pierwszy sezon o Daphne i Simonie (Phoebe Dynevor i Regé-Jean Page, których zabrakło w tej odsłonie hitu Netfliksa) był tak naprawdę miejscami soft porno, a para poznawała po ślubie swoje ciała wszędzie, gdzie tylko mogła. Drugi, od wrogów do kochanków, nie miał zbyt wiele scen erotycznych, ale chemia aż buzowała w powietrzu (i wciąż buzuje między Kate i Anthonym w tym sezonie, chociaż... jest między nimi zbyt słodko).
W trzecim sezonie, tak jak już wspominałam, obserwujemy przejście od przyjaciół do zakochanych, które obfituje w piękne romantyczne słowa i gesty, ale niewiele seksualnej "akcji". Widzę sporo głosów, że zmysłowych scen było dość mało (chociaż w drugiej części ma je również Benedict grany przez Luke'a Thompsona i to w dość nieoczekiwanej konfiguracji), co wygląda na celowy zabieg showrunnerki, która w trzecim sezonie zastąpiła Chrisa Van Dusena.
Tak, sezon Penelope i Colina nie ma zbyt wiele "momentów". Ale te, które są, są naprawdę znakomite. W pierwszej części była gorąca scena w powozie, a w tej mamy absolutnie genialną (i długą) sekwencję... przed lustrem.
Nie spoilerując: to jeden z najpiękniejszych pierwszych razów, jakie widziałam w telewizji. Czuły, zmysłowy, realistyczny, bez idealizacji (chociaż oczywiście cały czas w pięknej estetyce "Bridgertonów") i z olbrzymią dawką wrażliwości. W końcu pierwsze razy takie właśnie zwykle są – krępujesz się i nie masz pojęcia, co robić, tak jak Penelope, którą przeprowadza przez tę inicjację opiekuńczy i pełen szacunku Colin.
To bardzo ważna scena, która przypomina, że seksualne początki powinny wyglądać właśnie tak. Bez przymuszania, presji i przemocy, pełne empatii i czułości. Brawa dla twórców, ale przede wszystkim dla Coughlan i Newtona, którzy w ostatnich czterech odcinkach byli znakomici pod każdym względem i zaprezentowali nam całą gamę uczuć i emocji. Cudowna para, team Polin (bo tak fani nazwali Colina i Penelope).
Widzę jednak sporo komentarzy, że ograniczenie scen seksu oraz mniej kwieciste przemowy niż słynne "I burn for you" księcia Hastings czy "you are the bane of my existence and the object of all my desires" Anthony'ego Bridgertona (chociaż padają tu również przepiękne miłosne deklaracje) to "inni Bridgertonowie".
Wielu widzów pragnie powrotu do źródeł, bo zmiana showrunnera i kierunku serialu jest mocno wyczuwalna. Według mnie jest to zmiana na plus, bo jest bardziej empatycznie, prokobieco, czulej, mądrzej i mniej bajkowo, ale niewątpliwie jest to nieco inny serial niż wcześniej. Co nie oznacza, że nie jest seksownie: jest, mimo że główni bohaterowie są nieco mniej napaleni.
Nowa showrunnerka "Bridgertonów" musi poprawić tę jedną rzecz, bo... straci widzów
Jednak są i spore wady: niespójność narracyjna, błędy w montażu, "leniwe" scenariuszowe rozwiązania, ale przede wszystkim: zbyt wiele wątków pobocznych. Niby Penelope Featherington i Colin Bridgerton są w centrum, ale tak naprawdę ich historia momentami ginie w morzu innych bohaterów i ich perypetii.
W drugiej części sezonu "Polin" powinien być jeszcze bardziej na pierwszym planie, a jest... odwrotnie. To nie podoba się i wielu widzom, których zdaniem Penelope i Colin zasługiwali na więcej, i czytelnikom książki, którzy twierdzą, że w powieści ich relacja była jeszcze piękniejsza (i bardziej rozbudowana).
"Bridgertonowie" jedynie by zyskali, gdyby Brownell ucięła lub skurczyła niektóre wątki (np. rozwleczony i nużący, choć istotny wątek rodziny Modrichów, która uczy się arystokratycznego życia; zbyt dużo scen z bratem lady Danbury czy miłosne podboje Benedicta, które wydają się w każdym sezonie być na jedno kopyto) i dodała więcej scenami z głównymi bohaterami sezonu.
Owszem, wątek Franceski, siostry Colina, która kontynuuje swoją introwertyczną relację z Johnem Stirlingiem (Victor Alli), jest naprawdę ładny i uroczy – i kładzie fundamenty pod prawdopodobny sezon Franceski – ale czy naprawdę powinien być aż tak obszerny? Francesca raczej będzie jeszcze miała swój moment na bycie gwiazdą.
Czasem ma się wrażenie, że Brownell chce upiec kilka pieczeni na jednym ogniu i zupełnie nie wie, na czym się skupić, dlatego porusza kilka wątków naraz. Owszem, "Bridgertonowie" mają sporo postaci, ale naprawdę nie trzeba rozwijać ich historii w każdym sezonie. Niech czekają na swoją kolej, mogą pobyć w tle. Bo inaczej po co robić głównych bohaterów sezonu, jeśli nie ma się dla nich wystarczająco czasu?
To lekcja, którą nowa showrunnerka musi odrobić, bo inaczej widzowie zmęczeni natłokiem bohaterów i wydarzeń po prostu przestaną "Bridgertonów" oglądać. I tak w sieci trwa burza, bo serial zasugerował nam w finale dość niespodziewany dla fanów książki twist, który całkowicie zmieni(łby) przyszłą historię Franceski. A to, mówiąc łagodnie, rozsierdziło fanów powieści Julii Quinn.
Czy Brownell się ugnie i wróci do książkowych źródeł historii Franceski Bridgerton? Czy scen seksu będzie więcej? Czy zmniejszy liczbę wątków? Czas pokaże.
Na następny sezon jednak trochę poczekamy, bo mówi się o dwóch latach (Netflix mógłby nam osłodzić czekanie kolejnym świetnym spin-offem jak "Królowa Charlotta: Opowieść ze świata Bridgertonów"...). Na kim się skupi? Końcówka trzeciego sezonu już to widzom zasugerowała.
Ale na razie pozostaje nam cieszyć się trzecim sezonem, który owszem nie jest ani orgią, ani patetyczną historią o namiętnej miłości, która aż parzy. Nowe odcinki "Bridgertonów" są głównie dla kobiet, które (tak jak autorka tej recenzji) długo podpierały w życiu ściany i były niewidzialne. Ale Penelope Featherington wytyczyła nam drogę: czas, abyśmy stanęły w świetle reflektorów i nie tłumiły już własnego blasku.