"Bridgertonowie" wywołali swego czasu potężny sztorm na morzu fascynacji kinem kostiumowym. W oczekiwaniu na kolejny sezon widzowie hitu Netfliksa mogą (ba, nawet powinni) zanurzyć się w fabule adaptacji nieukończonej powieści Edith Wharton zatytułowanej "Łowczynie". Serial opowiada o tzw. dolarowych księżniczkach, które próbują zaistnieć na brytyjskich salonach końca XIX wieku, gdzie panuje nieznośny wręcz tradycjonalizm. Ekranowa historia zabawowych Amerykanek ma w sobie wiele z feministycznej twórczości Sofii Coppoli, ale i bałaganiarskiej "Plotkary".
Ocena redakcji:
4/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Dramaty kostiumowe są urzekające, zwłaszcza dla damskiej widowni, ponieważ pod płaszczykiem przebrzmiałych norm społecznych, a także bogatej scenografii i nienagannych manier, mierzą się z tematem kobiecej opresji. Elementy stricte historyczne pozwalają odbiorczyniom zachować pewien dystans – scenariusz nie bierze pod uwagę współczesnych form ucisku (tych zrodzonych z kapitalizmu), natomiast poszukuje symbolicznych powiązań między tym, z czym kobiety mierzyły się kiedyś, a z czym mierzą się dziś.
Produkcje przedstawiające m.in. czasy regencji i "wieku pozłacanego" pełnią zatem rolę pewnego eskapizmu, który bawi się motywem walecznej księżniczki w ciasno zasznurowanym gorsecie i stawia jako punkt wyjścia kobiecą podmiotowość (w czasach, kiedy kobietom starano się tę podmiotowość odbierać).
Serial "Łowczynie" ("The Buccaneers") zabiera nas do lat 70. XIX wieku, kiedy dziewczętom urodzonym w nowobogackich amerykańskich rodzinach (nouveau riche) odmawiano wstępu do nowojorskiej socjety. W tamtych czasach Amerykanki wżeniały się utytułowane europejskie rody oddając bogactwo w zamian za prestiż. Zwłaszcza małżeństwa z brytyjskimi arystokratami postrzegano jako sposób na podniesienie swojego statusu społecznego.
Według książki "Tilted Americans" z 1915 roku na przełomie XIX i XX wieku między amerykańskimi kobietami a europejskimi arystokratami doszło do 454 małżeństw. Jako jedną z najbardziej znanych dolarowych księżniczek wymienia się matkę Winstona Churchilla, Jeanette "Jennie" Jerome.
Główne bohaterki adaptacji prozy Edith Wharton ("Wiek niewinności") wybierają się zatem do Anglii, by dołączyć do londyńskiego sezonu towarzyskiego, w tym balu debiutantek. Nan, Lizzy, Jinny i Mabel, a także ich zamężna przyjaciółka Conchita, próbują odnaleźć się w świecie zdominowanym przez mężczyzn i zamkniętym w ramach konserwatywnej arystokracji. Na wyspach Amerykanki uchodzą za dobrą inwestycję, którą z trudem da się okiełznać i przygotować do roli posłusznej żony. Coś za coś.
Fabuła serialu Apple TV+ koncentruje się przede wszystkim na losach Nan, która podobnie jak Elizabeth Bennet z "Dumy i uprzedzenia"Jane Austen jest oczytanym wolnym duchem. Dziewczyna wpada w oko dwóm mężczyznom, którzy tak jak ona pragną zerwać się z patriarchalnej uprzęży.
Dolarowe księżniczki jak u Sofii Coppoli
Dotąd na platformie streamingowej ukazały się trzy odcinki "Łowczyń", po których można śmiało stwierdzić, że tytuł z Kristine Froseth ("Szukając Alaski") w roli głównej ma w sobie ten sam błysk co "Bridgertonowie"Netfliksa. Oba seriale poruszają tematykę ślubnych łowów, arystokrackich uprzedzeń, walki o status i miłosnych uniesień, aczkolwiek ten o dolarowych księżniczkach robi to wszystko w mniej baśniowym tonie. Nie mówię, że lepszym, gdyż wszystko zależy od gustu.
Osoby, którym brakowało w "Bridgertonach" powagi oraz bardziej rozbudowanych portretów psychologicznych postaci, odnajdą je w "Łowczyniach". Na ekranie więcej czasu poświęca się temu, jak bohaterki (bohaterowie w sumie też) radzą sobie z oczekiwaniami, jakie kładą na ich barkach matki, ojcowie i społeczeństwo, niż gorącym romansom i idącym z nimi w parze scenom seksu.
"Łowczynie" są dla młodych kobiet tym, czym "Ania, nie Anna" od Netfliksa była dla nastolatek. Feminizm w przystępnym wydaniu. Reżyserskie trio – Charlotte Regan, Richard Senior i Susanna White – pochyla się nad Nan i jej przyjaciółkami z empatią godnąSofii Coppoli.
Poprzez zabawę kostiumami, muzyką (w odcinkach przewijają się kawałki Taylor Swift, Phoebe Bridgers i Olivii Rodrigo) i scenografią filmowcy zacierają granicę między przeszłością a teraźniejszością (tak jak w sekwencji, w której Kirsten Dunst zakłada w "Marii Antoninie" trampki Converse). Czemu służy ten zabieg? Myślę, że taka decyzja artystyczna została podyktowania chęcią powiedzenia młodym odbiorczyniom: "Owszem, te dziewczyny urodziły się w innych czasach, ale są takie jak wy".
"Łowczynie" ze scenerią przywodzącą na myśl prace Laury Knight i Thomasa Girtina, a także z czułym, lecz nieprzesadnie dramatycznym aktorstwem, są serialem dla ludzi, którzy od czasu do czasu lubią napawać się pięknem, jaki niesie ze sobą smutek. Scenariusz dzieła nie jest pozbawiony bystrych żartów i luźniejszych dialogów, ale bywa też do bólu melancholijny.
Kostiumowy serial Apple TV+ boryka się z problemami pokroju "Plotkary". Bohaterowie wchodzą sobie w słowo, co z narracyjnego punktu widzenia tylko dokłada im kłopotów. Wiele spraw dałoby się wyjaśnić w jednej rozmowie, gdyby był na nią czas. Ale czego nie robi się dla dramaturgii?
"Łowczynie" to smakowity kąsek dla dziewczyn i kobiet znudzonych kinem faworyzującym tzw. male gaze (męskie spojrzenie). Popularnością nie dorówna raczej "Bridgertonom", gdyż bliżej mu do szarawej rzeczywistości niż kolorowej fantazji.