Projektem 2025 żyją całe USA, ludzie ostrzegają się przed nim w sieci, głos zabierają także gwiazdy. O co chodzi? O 900-stronicowy dokument przygotowany przez konserwatystów, który prezentuje krok po kroku plan na zmianę kraju po wygranych przez ich kandydata wyborach. Nie jest to wizja, której można Ameryce pozazdrościć – USA mogą się zmienić nie do poznania. Oto dlaczego Projekt 2025 tak bardzo przeraża ludzi.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Projekt 2025 to misternie opracowany plan. Przemyślany w każdym najdrobniejszym calu, by po ewentualnej wygranej kandydata Republikanów konserwatyści mogli przejąć władzę w USA i długo jej nie oddać.
Jest zaprojektowany na pierwsze 180 dni rządów – od godz. 12.00 20 stycznia 2025 roku, czyli dokładnego momentu inauguracji przyszłego prezydenta USA. Wszystko po to, by być gotowym od razu i nie tracić czasu na wymyślanie planu potem. Projekt jest nafaszerowany rekomendacjami dla Republikanów, które od 2022 roku obmyśliło razem ponad 50 czołowych organizacji konserwatywnych w USA.
Spowodowany – jak piszą – potrzebą naprawiania szkód wyrządzonych przez lewicę i zbudowania lepszego kraju dla wszystkich Amerykanów w 2025 roku.
"Nie wystarczy, żeby konserwatyści wygrali wybory"
"The 2025 Presidential Transition Project" – tak brzmi pełna nazwa tej strategii. Lub misji – jak kto woli. Takie określenie pada w raporcie konserwatywnego think tanku Heritage Foundation, którego sztandarowa publikacja, "Mandate for Leadership: The Conservative Promise" ("Mandat Przywództwa") – ze szczegółami Projektu 2025 – burzy demokratycznych Amerykanów.
"Nie wystarczy, żeby konserwatyści wygrali wybory. Jeśli mamy uratować kraj z ucisku radykalnej lewicy, potrzebujemy zarówno programu rządów, jak i odpowiednich ludzi, gotowych do realizacji tego programu już pierwszego dnia nowej konserwatywnej administracji" – grzmią autorzy.
Księga liczy ponad 900 stron. Kryją się za nią autorzy Heritage Foundation, powiązani z Donaldem Trumpem. Na czele zespołu nadzorującego projekt stoi Paul Dans, który wcześniej pracował w jego administracji. Ale jeszcze raz podkreślmy to, co podkreślają oni sami – to dzieło wszystkich sił konserwatywnych w USA. Ponad 400 naukowców ekspertów!
"W 30 rozdziałach przedstawiono setki jasnych i konkretnych zaleceń dla Białego Domu, dla departamentów gabinetu, Kongresu, agencji, komisji i zarządów" – czytamy.
Pierwsze wskazówki przygotowali dla Reagana
Tu od razu wspomnijmy o jednym. Pierwszą edycję "Mandatu Przywództwa" Heritage Foundation przygotowała w 1981 roku dla Ronalda Reagana. Tamta księga liczyła 1100 stron i zawierała pond 2 tys. wskazówek – od podatków po obronę narodową. Była nazywana manifestem rewolucji Reagana, ponieważ w pierwszym roku jego urzędowania w życie weszło ok. 60 proc. rekomendacji, a niektórzy autorzy dostali potem pracę w administracji prezydenta.
Tamten raport został jednak opublikowany w styczniu – w tym samym miesiącu, gdy Reagan został zaprzysiężony na prezydenta USA.
Dlaczego o tym piszemy? Bo to pokazuje, jaką siłę i znaczenie mają takie instytucje w USA. Bo może łatwiej będzie zrozumieć, o co dziś toczy się gra i jak mocno konserwatyści się na nią przygotowali. Bo choć w strategii napisano, że chodzi o wskazówki "dla przyszłego, konserwatywnego prezydenta, kimkolwiek on będzie", to dla wszystkich odbiór jest jasny i jednoznaczny.
No i sami autorzy co chwilą robią porównania do epoki Reagana. Na zasadzie – czasy się zmieniły, ale wtedy daliśmy radę zrobić konserwatywną rewolucję, damy i teraz.
"Druga rewolucja reaganowska nadchodzi?" – pytał parę miesięcy temu Warsaw Enterprise Institute.
Choć zaznaczmy mocno – to tylko rekomendacje. Donald Trump wcale nie musi brać ich pod uwagę, słuchać i wdrażać w życie. Ale żyje nimi cała Ameryka.
"Każdy Amerykanin powinien wiedzieć, jak niebezpieczny jest Projekt 2025"
Czytam w komentarzach, że ostatnio w Google wzrosło zainteresowanie tym hasłem. Że jeśli Trump wygra, to z Projektem 2025 będzie to taka kadencja, jaką trudno sobie wyobrazić w kategoriach koszmaru. Że dotychczasowych urzędników państwowych zastąpią lojalni konserwatyści, bo już szkolą sobie kadry. Że to będzie rozwalenie amerykańskiego stylu życia, jaki znamy. Dla imigrantów, dla kobiet, dla praw człowieka, dla wszystkich.
"Wzywamy wszystkie kobiety. Jeśli Trump wygra, Projekt 2025 odbierze Ci wszystkie prawa i wolności, które Ci pozostały" – grzmią w sieci kobiety.
"Projekt 2025 to plan katastrofy biznesowej" – ostrzega "Forbes". Pisząc wprost, że zalecenia konserwatystów mogą wepchnąć amerykańską gospodarkę w spiralę śmierci.
Wielkie brawa w sieci zdobyła właśnie Taraji P. Henson – amerykańska aktorka i piosenkarka, nominowana do Oscara za rolę drugoplanową w filmie "Ciekawy przypadek" Benjamina Buttona. Za to, jak na rozdaniu nagród BET – na żywo, patrząc w kamerę – ostrzegała ludzi przed Projektem 2025.
Ameryka usłyszała: – To nie jest gra. Tu chodzi o decyzje, które dotkną nas, jako ludzkie istoty, nasze kariery, kolejne pokolenia.
To po jej wystąpieniu zaczęło się wyszukiwanie Projektu 2025 w sieci.
To po nim ludzie zaczęli apelować: "Każdy Amerykanin powinien wiedzieć, jak niebezpieczny jest Projekt2025. Przekazujcie dalej, niech każdy to zobaczy".
Niektórzy mocno się nakręcają. W sieci krążą hasła, że jak Trump wygra, zaczną się deportacje. Że wokół demokratycznie rządzonych miast może pojawić się wojsko federalne. Że będzie więcej broni. Itp.
"Stop Projekt 2025" – rozlega się w sieci.
A zatem w szczegółach. O co toczy się gra? Jeszcze raz zaznaczmy – to wizja konserwatystów.
Cztery filary Projekt 2025
Projekt 2025 oparty jest na czterech filarach:
Agenda polityczna. To program przedstawiony w "Mandacie Przywództwa"
Personel, czyli przygotowana wcześniej baza danych przyszłych, lojalnych i konserwatywnych pracowników administracji rządowej, z której będzie odbywała się rekrutacja.
Szkolenia i treningi w ramach tzw. Prezydenckiej Akademii Administracji. To cykl szkoleń dla przyszłych pracowników, którzy chcą pracować dla konserwatywnego prezydenta
Tzw. playbook. To plan działania na pierwsze 180 dni, aby "zapewnić szybką pomoc Amerykanom cierpiącym z powodu wyniszczającej polityki lewicy".
Po co to? "Ma to na celu stworzenie systemu, w którym wszelki potencjalny chaos zostanie powstrzymany przez administrację i biurokrację zjednoczoną tą samą konserwatywną wizją" – tak podsumowała publicystka brytyjskiego "Conversation".
Fajnie nazwała pkt. 2: "To taki konserwatywny LinkedIn".
W tym momencie najciekawsza jest jednak agenda polityczna. Coś, czym konserwatyści zamierzają ratować Amerykę przed lewactwem. Spójrzmy tylko na sam początek 900-stronicowego dzieła. Na kilka pierwszych fragmentów. Wystarczy, by wyrobić sobie opinię.
Bo potem jest tak szczegółowo, że zalecenia dotyczą nawet zmniejszenia Narodowej Agencji Oceanów i Atmosfery, którą tworzy sześć biur, w tym Narodowa Służba Pogodowa (National Weather Service). Powód?
Wszystkie razem tworzą "kolosalną operację", która według konserwatystów stała się jednym z głównych czynników napędzających przemysł alarmujący o zmianach klimatycznych. I jako takie są szkodliwe dla przyszłości i dobrobytu USA.
Od gender, aborcji do tradycyjnej rodziny
W "Mandacie Przywództwa" już na początku jest mowa m.in. o pornografii. W kontekście tego, że "dziś manifestowana jest ona w formie wszechobecnego propagowania ideologii transpłciowości i seksualizacji dzieci". To spory fragment o tym, że pornografia powinna być zakazana, edukatorzy, czy bibliotekarze publiczni, którzy ją dostarczają, powinni być uznani za przestępców seksualnych, a firmy telekomunikacyjne i inne, które przyczyniają się do rozpowszechniania takich treści – zamknięte.
Dalej czytamy, że szkodliwe założenia 'krytycznej teorii rasy' i 'ideologia gender' powinny być usunięte z programów nauczania we wszystkich szkołach publicznych w kraju. I że te teorie zatruwają nasze dzieci. Że pozwolenie rodzicom lub lekarzom na 'zmianę płci' nieletniego jest znęcaniem się nad dzieckiem i musi się skończyć. I że należy stawić czoła każdemu zagrożeniu dla stabilności rodziny.
Dostaje się wielkim firmom technologicznym, które uzależniają dzieciaki od różnych aplikacji jak od narkotyków. Jest mowa o TikToku, Instagramie i innych social mediach, które – jak czytamy – zostały specjalnie stworzone, by uzależniać. Co "napędza" choroby psychiczne i stany lękowe i powoduje niszczenie więzi rodzinnych.
"Polityka federalna nie może pozwolić na to, aby nadużycia wobec dzieci były kontynuowane na tę przemysłową skalę" – piszą autorzy książki.
Jest też taki fragment o tym, że fundamentem związku są matka, ojciec i ich dzieci.
Co jest podstawą uporządkowanego narodu i zdrowego społeczeństwa.
I dalej o aborcji – że konserwatyści w stanach i Waszyngtonie powinni naciskać tak, jak to możliwe, by ochrona nienarodzonych dzieci była w każdej jurysdykcji w Ameryce.
"Przyszły prezydent ma moralny obowiązek przewodzenia narodowi, ponownie przywracając Ameryce kulturę życia" – podsumowują.
To na czym konserwatystom zależy, można streścić w punktach:
Przywrócić rodzinę i chronić dzieci – jako centralny element amerykańskiego życia
Zlikwidować państwo administracyjne i przywrócić samorządność.
Bronić suwerenności, granic i bogactw narodu przed globalnymi zagrożeniami
Zabezpieczyć otrzymane od Boga indywidualne prawa do swobodnego życia.
Organizacje międzynarodowe – czy USA się z nich wycofają?
Ale to nie wszystko. 900 stron to ogrom. Jest i o zagrożeniu ze strony Chin, Rosji, Korei Północnej i Iranu, jest o odbudowie amerykańskiej armii. Jest o ograniczeniu liczby wiz do USA. I o osłabieniu Social Security.
"Program Projektu 2025 wzywa do wyeliminowania ogromnej liczby biur i departamentów federalnych, które obrażają skrajnie prawicowy światopogląd" – punktuje "Forbes".
"Zalecenia obejmują całkowite zlikwidowanie Rezerwy Federalnej USA na rzecz systemu 'wolnej bankowości', całkowite odwrócenie całej polityki klimatycznej administracji Bidena, dramatyczny wzrost wydobycia i wykorzystania paliw kopalnych, zakończenie współpracy gospodarczej z Chinami, rozbudowę arsenału nuklearnego oraz 'kompleksową analizę kosztów i korzyści udziału USA we wszystkich organizacjach międzynarodowych', w tym w ONZ i jej agencjach" – punktuje publicystka "The Conversation".
Ciekawy jest ten wątek dotyczący członkostwa USA w organizacjach międzynarodowych.
Czytamy, że Ameryka musi zakończyć ślepe popieranie organizacji międzynarodowych. I poważnie rozważyć wycofanie się z takich, które podważają wartości i cele USA lub w nieproporcjonalny sposób polegają na wkładach finansowych Ameryki.
"Rząd USA nie powinien też i nie może promować ani finansować aborcji w programach międzynarodowych lub organizacjach wielostronnych" – czytamy.
Co to może oznaczać w praktyce? Chyba lepiej, żeby nie tylko Amerykanie o tym się nie przekonali.
1 / 10 Widzisz ten obrazek. Jaką piosenkę słyszysz?
"Jeśli organizacja międzynarodowa jest skuteczna i wzmacnia amerykańskie
interesy, Stany Zjednoczone powinny ją wspierać. Jeśli organizacja międzynarodowa
jest nieskuteczna lub nie wspiera amerykańskich interesów, Stany Zjednoczone nie powinny jej popierać. (...) Następna administracja powinna polecić Sekretarzowi Stanu zrobienie kompleksowej analizy kosztów i korzyści udziału USA we wszystkich działaniach organizacji międzynarodowych".