Żniwa to czas, kiedy zaczyna się wojna światów. Rolnicy walczą z czasem i pogodą, żeby zebrać plony. A mieszkańcy wsi czasami tracą do nich cierpliwość. Najgorsi podobno bywają ci, którzy przenieśli się z miasta. – To tak, jakby przeprowadzić się do Chin i narzekać, że jest dużo Chińczyków – mówi naTemat jeden z rolników.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Pracuje się nawet po 20 godzin na dobę, każdy rolnik to zrozumie – mówi naTemat pan Piotr z Dolnego Śląska. Udało nam się go złapać na szybki telefon, bo w czasie żniw czas dla rolnika jest na wagę złota.
– Wiadomo, że to gorący okres. Okienko czasowe jest wąskie i trzeba żwawo pracować. A jeszcze do tego pilnować pogody, bo przecież nie można kosić rano, albo kiedy pada deszcz – tłumaczy.
Teoretycznie to oczywiste, że na wsi rolnicy uprawiają pola. Tyle że wieś nie skupia już tylko ludzi, którzy od rana do nocy pracują w gospodarstwach. Z tego rodzą się problemy, o których kiedyś nawet się nie śniło. No bo komu na wsi mogą przeszkadzać żniwa? Na przykład mieszczuchom, którym zachciało się przeprowadzki.
– Wsie stają się przedmieściami miasta. Ludzie się wyprowadzają i oczekują, że będą żyli tak, jak na osiedlu mieszkaniowym w środku miasta. Niestety, gdy ma się za sąsiada rolnika, trzeba zaakceptować, że on będzie pracował. Rolnicy muszą zrobić swoje. Uprawa ziemi jest dla nas nadrzędna – odpowiada pan Piotr.
Nie wszyscy na wsi to jednak rozumieją, a znaleźć narzekających na żniwa było dość łatwo. – Jeżdżą ciężkimi traktorami, kombajnem. Kurzy się bardzo, więc muszę często myć okna – słyszę od jednej z mieszkanek wsi na Lubelszczyźnie, ale to akurat osoba, która na wsi mieszka już długo.
– Stukot przyczep, zsypywanie zboża ciągłe hałasy i głośne rozmowy albo muzyka disco polo – narzeka mi kolejna osoba ze wschodniego województwa, tym razem już po przeprowadzce z miasta. – Bardzo denerwują mojego psa, więc ciągle ujada, przez co nawet nie da się odpocząć – dodaje.
Co na to rolnicy? – Niestety, jest głośno, kurzy się, ale to przecież ograniczony czas w roku. Później są inne prace polowe – argumentuje nasz rozmówca, który też właśnie pracuje przy żniwach. Z kolei pan Piotr z Dolnego Śląska wbija szpilkę wszystkim, którzy na wsi nie zaznali sielankowej rzeczywistości.
Czasami dochodzi do takich spięć, że kończy się to interwencją policji. – Kazałbym policjantowi zmierzyć decybele. Przyjedzie pan z miasta i będzie uważał, że może kazać mi przestać pracować po 22:00. To nie przeszkadza, według mnie to wymysł – mówił kilka lat temu pan Sławek, którego "Rolnik Info" zapytał o konflikty z sąsiadami w czasie żniw. Jak przyznał, zdarzało się, że miał z tego powodu różne nieprzyjemności.
Nasz rozmówca z Dolnego Śląska takich przygód ze służbami na razie nie doświadczył. – Zwykle jest krótka pyskówka i na tym się kończy. Wiem, że kurzę, ale muszę jechać dalej. Nikomu nie muszę tłumaczyć, że jest inaczej – ucina.
Ale jest też przykład, że pewien rolnik uprawiał swoje pole... w mieście. Żniwa między blokami przy ulicy Jantarowej w Lublinie odbywały się przez kilka lat z rzędu i do tej pory były raczej lokalną atrakcją. Kiedyś przyjechała to sfilmować nawet telewizja z Niemiec. To jednak wyjątek, gdy ktoś po prostu uparł się, że nie sprzeda tak łatwo działki deweloperom.
Na wsi problem jest inny, bo polska wieś się zmienia. – Życie na wsi jest kolorowe i ładne tylko na pocztówkach i we wspomnieniach z wakacji u babci. Codzienność to fizyczna i ciężka robota. Wyjeżdża się w teren ogromnymi maszynami, każdego roku są nawet śmiertelne wypadki – wylicza pan Piotr.
Jedni to rozumieją, inni niekoniecznie. Niektórzy przymykają oko, a najbardziej oburzeni po prostu interweniują. I jak trafi kosa na kamień, zaczynają się lokalne konflikty.
Czytaj także:
– Znam ludzi, którzy wybudowali się na obrzeżach pola uprawnego. Mają pole z trzech stron. I oni muszą liczyć się z tym, że w czasie żniw będą kombajny i traktory – dodaje rolnik Piotr.
Znalazłem jeszcze jedną osobę, która jakiś czas temu osiedliła się w sąsiedztwie gospodarstw rolnych. Taką nastawioną... pół na pół do pracy rolników. – Wiadomo, że muszą zrobić swoje. Z drugiej strony latem słyszę w nocy hałas i zastanawiam się, czy tego wszystkiego nie da się ogarnąć za dnia. Ludzie chyba z tym mają największy problem, że wieczorami czasem nie da się odpocząć we własnym domu. Ale przecież w mieście można mieć pod oknem tramwaj i głośno będzie non stop. Trzeba próbować się nawzajem zrozumieć – przekonuje 30-latek.
Żniwa to w zasadzie mały problem – trwają kilka tygodni i temat kończy się... aż do kolejnych zbiorów. Nasz rozmówca podał inny przykład, kiedy o "spinę" bardzo łatwo. – U nas pole jest nawożone specjalnym specyfikiem i przez 2-3 dni to po prostu… śmierdząca sprawa. Ludzie na to narzekali, ale nie da się nic z tym zrobić – opowiada.
Trend z przeprowadzkami na wieś wciąż ma się dobrze. Popularne są też tzw. osiedla łanowe, czyli powstałe na odrolnionych działkach. Czyli z jednej strony można mieszkać w miejskiej lub podmiejskiej zabudowie, ale w otoczeniu pól uprawnych. W efekcie nie ma wyjścia – rolnicy muszą nauczyć się żyć w sąsiedztwie z mieszczuchami. A mieszczuchy z rolnikami.
To taka sama sytuacja, jakby przeprowadzić się do Chin i narzekać, że jest dużo Chińczyków. Albo jak kupuje się mieszkanie obok lotniska, to nie ma co krzyczeć, że latają samoloty.
Pan Piotr, rolnik z Dolnego Śląska
Produkcja żywności i rolnictwo są teraz na świeczniku po ostatnich protestach. Ale rzeczy w sklepach nie biorą się znikąd. Trzeba posiać, opryskać, zebrać w żniwa, a później przetworzyć. Wiąże się to z niedogodnościami, ale technologia tez idzie do przodu. Kurz i hałas to po prostu stały element.