– To jest system stworzony przez działaczy sportowych dla działaczy sportowych. Mam wrażenie, że zawodnicy i ich trenerzy są w nim tylko przykrym dodatkiem – mówi naTemat Małgorzata Niemczyk, była reprezentantka Polski, mistrzyni Europy w siatkówce kobiet z 2003 r. To jej reakcja na aferę po igrzyskach w Paryżu, jaka rozpętała się wokół polskich związków sportowych. Posłanka Koalicji Obywatelskiej złożyła w tej sprawie jasną deklarację.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Łukasz Grzegorczyk: Wracamy z igrzysk z niedosytem medalowym. Głośno mówi się już o rozliczaniu związków sportowych za nasz słaby wynik w Paryżu. Czas się temu przyjrzeć na poważnie?
Małgorzata Niemczyk: Tak, wszyscy mamy niedosyt, jeśli chodzi o wyniki sportowe. Wielu zawodników nie powtórzyło nawet swoich wyników z kwalifikacji olimpijskich. Od kiedy jestem posłanką, widzę zwiększające się środki na sport. I super, ale w ogóle nie przekłada się to na wyniki sportowe i na liczbę osób, w tym dzieci i młodzieży, uprawiających sport.
Mówiłam o tym na komisjach sportu. Uczulałam w tym kontekście, zwłaszcza na problem braku transparentności finansowej w sporcie. Powinniśmy wiedzieć, jak wydawane są publiczne środki. A nie wiemy w ogóle, na co idą np. ogromne kwoty przekazywane na sport przez spółki skarbu państwa i prywatne podmioty.
Zobowiązuję się wystąpić do Ministerstwa Sportu i Turystyki o szczegółowe zestawienie wydatków, jednak problemem jest to, że w obecnym systemie prawnym ani resort, ani NIK nie ma kompetencji do wglądu w te dane.
Czyli co tak naprawdę trzeba zmienić?
Trzeba wprowadzić transparentność finansową w polskim sporcie, w tym jednolity system kont i księgowania środków, które otrzymują związki. Sprawozdania finansowe razem z opiniami biegłych rewidentów powinny być składane do KRS przez każdy związek i być dostępne dla każdego do wglądu. Być może wymaga to nowelizacji ustawy o rachunkowości pod tym kątem.
Moim zdaniem polskie związki sportowe, które działają według ustawy o stowarzyszeniach, nie są do końca stowarzyszeniami, o których mówi ustawa. Są po pierwsze przedsiębiorcami, bo prowadzą działalność gospodarczą, po drugie są monopolistami w swoich dziedzinach.
Jako zawodnik mogę wybrać sobie tylko klub sportowy, w którym chcę grać, ale nie mam de facto żadnego wpływu na moją dyscyplinę w Polsce. Nie mam nawet wpływu na wybór władz w związku sportowym, który nią zarządza. Nie mam też żadnego wpływu ani wiedzy o tym, jak dzielone są środki na moją dyscyplinę i do kogo trafiają.
Oczywiście, pojawią się wydatki niezwiązane z treningiem, to jest nieuniknione – związki sportowe mają ustawowy obowiązek na przykład popularyzacji danej dyscypliny, więc wiadomo, że nie cała pula środków trafi na szkolenia zawodnicze. Ale nie może być tak, że zawodnicy dostają od związku np. niecertyfikowane lotki, stroje w złym rozmiarze czy sami finansują swoje przygotowania.
Potem komentatorzy albo sami zawodnicy decydują się nagłośnić problem. I tak jak nasza kolarka Daria Pikulik, mogą powiedzieć, że musiała sama zapłacić za zgrupowanie, albo że nie mieli rowerów.
Bardzo mnie to martwi. Na pewno wystąpię o zwołanie komisji sportu w sprawie nieprawidłowości, o których usłyszeliśmy. Tak, żeby zawodnicy opowiedzieli szczegółowo o tych problemach ze swojej perspektywy. Bo takie sygnały do nas docierały, ale nieoficjalnie lub nie wprost. Mało który zawodnik chce się narazić swojemu związkowi sportowemu – jak mówiłam, monopoliście.
Ale musi być naprawdę źle, skoro już w czasie igrzysk zawodnicy przestają gryźć się w język.
No tak, to wyraz desperacji. Zawodnik, który mówi publicznie o takich problemach, mocno naraża swoją przyszłą karierę sportową. Powstaje pytanie, jak potraktują go ludzie ze związku po krytycznej wypowiedzi. Skoro mimo to sportowcy zaczęli o tym mówić, to znaczy, że bardzo się coś przelało.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nic dziwnego, skoro nikt ich nie słucha.
Od dawna powtarzam, że trzeba dać prawa wyborcze zawodnikom, żeby mogli wybierać władze danego związku. Musimy odejść od systemu, w którym prezesi klubów dogadują się między sobą i wybierają szefów i zarządy związków oraz rozdzielają kluczowe funkcje.
Efektem tego chorego systemu jest potem często de facto dożywotnie naprzemienne sprawowanie funkcji prezesa i wiceprezesa przez jakiegoś działacza, który nierzadko zresztą, poza tym prezesowaniem, nigdy nie parał się sportem, nie rozumie ani potrzeb, ani bolączek zawodników, a często premiuje interesy klubu, z którego sam jako działacz się wywodzi.
Wszyscy działacze sportowi i ludzie, którzy chcą bronić aktualnego systemu, mówią, że związki sportowe są niezależne i musimy pozwolić im wybierać swoje władze. Ale trenerzy sportowi również nie mają głosu wyborczego. To jest system stworzony przez działaczy sportowych dla działaczy sportowych. Mam wrażenie, że zawodnicy i ich trenerzy są w nim tylko przykrym, z trudem tolerowanym dodatkiem, który ma tylko obowiązki i prawie żadnych praw. A ci, którzy mają własne zdanie, nie są tolerowani w ogóle.
Jak w takim systemie w ogóle zachęcić młodych ludzi, żeby skusili się na karierę w sporcie?
Po pierwsze, trzeba zmienić ten system. Po drugie – i to bardzo ważne – powinniśmy premiować uprawianie sportu: np. wprowadzić system punktowy, który sprawi, że dziecko, które czynnie uprawia sport, na każdym etapie edukacji będzie za to dostawało tzw. punkty rekrutacyjne. Po trzecie, trzeba zlikwidować przemoc finansową w polskim sporcie, jaka jest systemowo stosowana wobec młodych zawodników, a jej koszty często ponoszą rodzice. Po czwarte… mogłabym tak wymieniać, ale te trzy kroki są najważniejsze.
Mówi się też o pokoleniu zwolnień z lekcji WF-u...
Tak, to jest dramat, a jego skutki widać w niskich wynikach testów sprawnościowych, nawet u pierwszoklasistów. Jak to zmienić? Po pierwsze, zajęcia wychowania fizycznego muszą być w klasach 1-3 prowadzone przez specjalistów. Po drugie, potrzebny jest szczegółowy przegląd szkół pod kątem infrastruktury i jej dofinansowanie.
Nie może być dłużej tak, że wiele lekcji WF-u odbywa się na połowie sali gimnastycznej, przez którą przeciągnięta jest kotara. Po trzecie, trzeba uświadamiać rodziców i unaoczniać im korzyści - poza tymi zdrowotnymi - jakie uprawianie sportu da ich dziecku. No i trzeba stworzyć te korzyści. W obecnym systemie mamy np. punkty rekrutacyjne za wolontariat, ale dziecko, które zostaje mistrzem Polski czy Europy w wieku 13-15 lat, nie otrzymuje żadnego punktu.
Czyli to się po prostu nie opłaca.
I tu dochodzimy do kolejnej kwestii – czyli stypendiów sportowych, które wypłacane są i na poziomie centralnym, i przez samorządy. Muszą być odpowiednio wysokie. My jeszcze przed igrzyskami w Paryżu podwyższyliśmy stypendia ministerialne, bo niektóre były w wysokości 600 zł. W dobie inflacji to jałmużna dla sportowca.
W Paryżu nie widzieliśmy, żeby najmłodsi olimpijczycy szybko chcieli wskoczyć do czołówki. Z wyjątkiem 20-letniej Julii Szeremety, która weszła z drzwiami i zdobyła srebro. Doczekamy się podobnych następców?
Sport wymaga wyrzeczeń i poświęceń, a sukces przychodzi zwykle po wielu latach ciężkiej pracy. To poświęcenie wolnych popołudni, wszystkich weekendów, a także konieczność zainwestowania dużych własnych środków finansowych. Jeśli nie widzi się perspektywy zarobienia pieniędzy czy osiągnięcia czegoś w danej dyscyplinie, to ludzie w to nie idą. Więc trudno się dziwić, że rodzice zachęcają dzieci do innej ścieżki kariery.
Poza tym, dzieci i młodzież zawodowo uprawiające sport i posiadające udokumentowane wyniki sportowe, powinny mieć szóstkę z WF-u i nie mieć obniżanej oceny z zachowania z powodu dużej ilości nieobecności w szkołach. WF dla sportowców nie powinien być też obowiązkowy – to dodatkowe obciążenie i zwiększa się ryzyko kontuzji.