Żaden samochód dawno nie ciekawił mnie tak bardzo jak ten. Hyundai Santa Fe to coś, czego nie było
Bardzo chciałem przekonać się na własnej skórze, jak w praktyce wygląda i sprawdza się auto, które w teorii robi oszałamiające wrażenie.
Reklama.
Bardzo chciałem przekonać się na własnej skórze, jak w praktyce wygląda i sprawdza się auto, które w teorii robi oszałamiające wrażenie.
Santa Fe to największy SUV w europejskiej ofercie koreańskiego producenta. Hyundai jakiś czas temu przedstawił swoją najnowszą wizję na tego SUV-a i muszę przyznać, że projektanci poszli na grubo. Generalnie w ostatnich latach azjatyckie marki bardzo poszły do przodu i odrobiły zadanie domowe. Wystarczy spojrzeć na to, co ze swoim portfolio zrobiła KIA. Równie dobrze radzi sobie Hyundai, którego nowa linia stylistyczna jest bardzo nowoczesna, wyróżniająca się i najzwyczajniej w świecie ciekawa.
Z „ciekawymi” jednak bywa różnie. Trochę jak z jedzeniem.
„Smakuje ci?”
„Tak, ciekawe, ale… nie rób więcej”
I patrząc na odważną stylistykę Santa Fe, domyślam się, że tak może być i w tym przypadku. Na szczęście z szybkich badań fokusowych, które zrobiłem w gronie rodziny i znajomych słyszę (prawie) same zachwyty.
Nic dziwnego. Spójrzcie na ten samochód. Przecież na naszych drogach nie zobaczycie nic, co jest do tego podobne. To iście amerykański vibe w europejskim wydaniu na polskim podwórku i w azjatyckim wykonaniu. To ukłon w stronę gigantycznych SUV-ów zza oceanu, których na europejskie rynki właściwie się nie wpuszcza. Trudno zestawiać to z czymkolwiek.
Game changerów jest tutaj kilka. Z jednej strony to przód auta z wyjątkowymi reflektorami i grillem, który w trakcie jazdy się otwiera, by chłodzić silnik. Światła w charakterystycznym kształcie krzyżyka bardzo się wyróżniają i wpadają w oko. Do tego naprawdę duża i kwadratowa „buda”. Najmniejszą miętę czułem do tyłu auta, które jest tak wyraźnie inne od całej reszty. Lekko zaokrąglone sprawiało, że auto wygląda trochę jak… jeżdżąca lodówka. Na żywo wygląda to jednak dużo lepiej niż na zdjęciach.
Generalnie design na zewnątrz dowozi i spełnia oczekiwania. W mojej ocenie 10/10 względem tego, czego spodziewałem się po zdjęciach i zapowiedziach.
Nie mniej ciekawie jest w środku, bo pierwszy look i w głowie mam tylko jedno skojarzenie: przecież to Range Rover. Wizualnie klimat bardzo podobny i nie byłem jedyną osobą, która tak sobie pomyślała. To chyba głównie zasługa kierownicy, na której nawet nie ma logotypu.
Wewnątrz jest bardzo dużo miejsca, sporo fajnych i przydatnych schowków, dużo ekranów. Plus za klimatyczne oświetlenie ambient oraz pozostawienie fizycznych pokręteł do klimatyzacji. Generalnie Santa Fe jest bardzo ergonomiczny i intuicyjny. Wsiadasz i od razu wiesz, co i jak. No może za wyjątkiem nietypowej skrzyni biegów, która nie tylko jest za kierownicą po prawej stronie, ale ma też całkiem nieoczywisty kształt. To taki spory „baton” do przekręcania.
Skoro jest tak dobrze (i rozsądnie cenowo jak na to, co dostajemy) to gdzie jest haczyk? Wrażenie Range Rovera w środku mija, gdy usiądziemy i zaczniemy bardziej się przyglądać jakości wykończenia wnętrza i szczegółom. Dotykając poszczególnych elementów czuć, że to nie jest takie premium, na jakie początkowo wygląda. Jest sporo plastiku i imitacji np. na kierownicy. Nie zostanę też fanem materiału, którym jest obita. Może się sugeruję, ale czułem tam nieco... kompromisów.
Na początku było to sporym rozczarowaniem, bo być może w głowie rozbudziłem zbyt duże oczekiwania, a trzeba pamiętać, że to auto, które konkuruje przecież ze Skodą Kodiaq, a nie Audi Q7, BMW X7 czy Range Roverem Sport.
Dość proste i niezbyt ładne jest także oprogramowanie komputera pokładowego, które widzimy za kierownicą. Ponadto było tutaj sporo niezrozumiałych decyzji. Przykład? Kierowca może włączyć blokadę rodzicielską na drzwi z tyłu, ale nie może wybierać, na które drzwi ma być włączona. W efekcie, jeśli z tyłu jedzie dorosły + dziecko, to dorosły przy każdym wysiadaniu się frustruje, bo musi prosić kierowcę o odblokowanie.
Albo sygnalizator informujący o zablokowanych drzwiach. Normalnie jeśli drzwi są zablokowane od zewnątrz, to świeci się przy przycisku mała kontrolka. Tu jest odwrotnie. Świeci się wtedy, gdy są odblokowane. Nie spotkałem się z czymś takim.
Plus za to za dodatkowe kamery, które włączają się za kierownicą w momencie odpalania kierunkowskazu. Pokazują martwe pole z boku auta i choć same proporcje odległości są nieco zaburzone, to raz autentycznie uchroniły mnie przed autem, którego w martwym polu nie było widać.
Ilość miejsca wewnątrz Santa Fe jest obłędna i to w każdym rzędzie. Testowany egzemplarz miał trzy rządy siedzeń, czyli pomieści łącznie 7 osób. Co ciekawe, ostatni rząd jest naprawdę niemalże pełnoprawnym miejscem dla dwóch osób. Wystarczy przesunąć trochę do przodu środkową kanapę, która i tak będzie miała z przodu jeszcze dużo miejsca. Fotele rozkłada i składa się bardzo sprawnie. Dopłata do wersji 7-osobowej to dodatkowy koszt ok. 60 tysięcy złotych.
Przy bazowej cenie auta w okolicach 200 tysięcy to sporo, dlatego warto rozważać ją, gdy naprawdę tej siódemki potrzebujecie i będziecie z niej korzystać. Jeśli to będą naprawdę sporadyczne sytuacje, to pewnie nie warto aż tak windować ceny auta. Z drugiej strony, być może potem takie warianty 7-osobowe będą łatwiej odsprzedawalne niż 5-osobówki.
Ciekawostką, której nie widziałem nigdzie wcześniej jest schowek, który znajduje się pomiędzy kierowcą a pasażerem. Został on zaprojektowany w taki sposób, że można go otworzyć zarówno normalnie z przodu, jak i z tyłu od strony pasażerów.
Generalnie wnętrze 7/10. Trudno przyczepić się do ergonomii czy ilości miejsca, ale punkty ujemne za jakość części elementów i parę nielogicznych rozwiązań.
To, co mnie zaskoczyło, to fakt, że jak na to jak ogromnym samochodem jest Santa Fe i jak duże robi wrażenie pod względem gabarytów, to w praktyce jest to auto stosunkowo niskie. Zarówno jeśli stanie się obok niego, jak i gdy faktycznie się usiądzie za kierownicą. To wciąż duży SUV, ale ze względu na bryłę i design myślałem, że będzie dużo bardziej królował.
Odwrotnie proporcjonalne są jednak rozmiary jego silników. Znakiem zapytania od początku była hybrydowa jednostka napędowa o pojemności zaledwie 1,6-litra i mocy 253 koni mechanicznych (plug in) lub 215 (zwykła hybryda). Jak na takie auto wydaje się to zaskakująco mało. I faktem jest, że to nie jest samochód do dynamicznej jazdy.
Maksymalna prędkość 185 km/h, gabaryty i silnik sprawiają, że nie jest to demon prędkości i dynamiki. Ale też nie musi być, to w końcu auto rodzinne, od którego oczekujemy czegoś innego. Po kilkuset kilometrach w trybie mieszanym komputer pokazał spalanie ok. 8l/100km. Zaskoczyło mnie nieco to, jak sztywne jest to auto i jak – mimo rozmiarów – czuć jak przejeżdżamy np. przez progi zwalniające.
Werdykt? Myślę, że dziś Hyundai Santa Fe jest jednym z najciekawszych wyborów dla osób szukających dużego SUV-a. Choć bezpośrednio nie konkuruje z markami premium, to wydaje mi się, że ze względu na swój bardzo oryginalny i niepodrabialny design może skusić nawet cześć kierowców marek klasy wyższej.
Koreańczycy sprawili, że w końcu na drogach pojawi się coś, co bardzo się wyróżnia. To taki mały hołd dla giga-SUV-ów z USA – oczywiście na miarę europejskich możliwości, za co naprawdę warto być wdzięcznym, bo nieczęsto zdarzają się takie premiery. Oczywiście nie można mieć wszystkiego, więc kompromis, na który muszą pójść przyszli właściciele, obejmuje silniki, dynamikę i jakość niektórych elementów wnętrza. A dla niektórych może to być nie do przejścia.