Prawie 2,5 tony masy, wysokiej jakości materiały, wiele elektronicznych asystentów i multum udogodnień, do tego rzędowa szóstka, bateria i silnik elektryczny. Tak rozkładając na czynniki pierwsze, można opisać najnowszego Range Rovera w wersji hybrydowej, który testowaliśmy z wersją wyposażenia HSE. Powiedzieć, że to auto luksusowe, to jak... nic nie powiedzieć.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Brytyjczycy z Land Rovera mają inne podejście do budowania aut niż ich koledzy po drugiej stronie kanału La Manche. Nie zmieniają drastycznie obranych koncepcji, wręcz przeciwnie – dopracowują je do perfekcji. Nie rzucają się też w wir przetłoczeń nadwozia, ekstra spojlerów, dyfuzorów, wlotów powietrza – bardziej stawiają na minimalizm.
I ten minimalizm aż bije z nowego Range Rovera, którego miałem okazję ostatnio testować. Nie zrozumcie mnie źle – nie chodzi mi o rozmiary tego auta, bo te są naprawdę imponujące: ponad 5 metrów długości, ponad 2 metry szerokości (z lusterkami 2,2 metra) oraz 1,8 metra wysokości.
Minimalizm, o którym piszę, widać na przykład w kształtach – jedyne przetłoczenia, które poprawiają aerodynamiczność pojazdu, są na masce, reszta nadwozia jest zwartą taflą, rysowana jedną kreską począwszy od przednich lamp Pixel LED, przez zatopioną w masce maskownicę chłodnicy, kamerę i czujniki parkowania przez linię boczną pojazdu, skończywszy na klapie bagażnika.
Ta również jest pokazem minimalizmu, bo brakuje na niej przetłoczeń, lampy nie są dodatkową atrakcją świetlną, tylko wkomponowano je po bokach. Tylna wycieraczka została ukryta pod opadającym spoilerem dachu, tzw. tailboatem. Nie ma tutaj także zbędnych atrap końcówek układu wydechowego – te prawdziwe ukryto po prostu za zderzakiem.
Taki całościowy zabieg sprawia, że nowy Range Rover budzi respekt, imponuje, ale nie rzuca się tak w oczy i nie kłuje ich świecącym grillem oraz udziwnieniami nadwozia. Jedynymi "błyskotkami", którymi raczy przechodniów, są naprawdę piękne, 22-calowe felgi.
Ale niech was nie zwiedzie ten zewnętrzny minimalizm, bo Range Rover to luksus, przez duże "L". Nadwozie może i nie być przesadzone, ale za to środek to tak naprawdę "sky is the limit". Wsiadając do środka, ma się wrażenie, że wchodzi się na pokład luksusowego jachtu, bo jest nie tylko przestronnie, ale i bardzo wygodnie.
A uwagę przykuwają detale. I w sumie nie wiadomo, od czego zacząć, bo jest ich masa. Chcecie kierownicę obitą drewnem w kolorze orzecha laskowego? No to proszę, dodatkowe 4 tysiące złotych. Lodówka na schłodzenie 1,5 litrowego napoju zamiast schowka w podłokietniku? Oczywiście, kolejne 4 tysiące.
Skórzane, wentylowane, ogrzewane, regulowane elektrycznie fotele? Są, a jakże! Chromowane nawiewy powietrza? Czemu nie! Drewniane dekory na drzwiach i desce rozdzielczej? Jak najbardziej – wszystko, co wam się zamarzy i co mieści się w możliwościach produkcyjnych LR, może znaleźć się na pokładzie tego auta.
Nasz egzemplarz z wyposażeniem HSE i pneumatycznym zawieszeniem kosztował 780 tysięcy złotych, ale po doliczeniu dodatkowych bajerów i udogodnień jak ta kierownica, lodówka, pakiet z elektrycznie wysuwanym hakiem holowniczym (można go też zamontować i schować z poziomu komputera pokładowego!), elektryczna roleta w bagażniku, lakier Charente Grey (ponad 12 tysięcy), przyciemniany słupek B, odpowiednie stylizacje nadwozia i panoramiczny dach, to sumarycznie zrobiło się już 857 410 zł.
Czy jest to warte swojej ceny? Każdej złotówki, ponieważ widać, że producent tego auta naprawdę przykłada się do swojej roboty. Wszystko wykonane jest perfekcyjnie i z wysokiej jakości materiałów. Tam, gdzie ma być miękko – jest miękko. Tam, gdzie ma być solidnie – jest.
Owszem, można się przyczepić, że w aucie za prawie 900 tysięcy złotych znalazł się plastik w kolorze piano black i to dookoła przełączników do szyb czy na wieczku zakrywającym uchwyty na kubki na podłokietniku tylnej kanapy – kilka dotknięć i bez przetarcia ściereczką będą was mierzić te odciśnięte paluchy.
Szkoda też, że zabrakło fizycznych przycisków do obsługi klimatyzacji lub nawet do odszraniania szyb. Fakt, że wszystko w dość łatwy sposób uruchomimy z poziomu centralnego wyświetlacza, ale nadal – ustawianie nawiewu, czy temperatury klikając na dotykowym ekranie podczas jazdy jest średnio komfortowe.
W linii utrzyma, zahamuje kiedy trzeba, a nawet powietrze oczyści
Co do samego interfejsu nie mam uwag, bo działa bardzo płynnie, nie zacina się, można zaprogramować sobie na nim skróty do ulubionych ustawień czy funkcji. A tych jest mnóstwo! Nie będę się rozwodził nad takimi podstawami jak masaże, 22 różne konfiguracje ustawienia foteli, brzmiący wspaniale system Meridian, czy asystenci wspomagający jazdę.
Kilka słów należy powiedzieć o... systemie oczyszczania powietrza:
Do tego mamy liczne udogodnienia do jazdy offroadowej, jak kamera pod autem, czy rozbudowane tryby jazdy.
Niestety nie miałem odwagi, żeby przetestować ten luksusowy krążownik poza utwardzonymi drogami. Bardzo przemawiały do mnie cyferki, te 12 tysięcy za lakier i ponad 2 tysiące złotych za felgę, za sztukę!
Hybryda w takim kolosie? To całkiem ciekawa sprawa!
Nowy Range Rover w naszej wersji pod maską skrywał 3-litrową rzędową szóstkę o mocy 460 KM i momencie obrotowym 550 Nm, który działał wraz z silnikiem elektrycznym o mocy 218 KM i momencie obrotowym 450 Nm. Jak to sprawdzało się w praktyce? Super komfortowo!
Auto dzięki pneumatycznemu i adaptacyjnemu zawieszeniu wytłumiało wszelkie nierówności, a w połączeniu z hybrydą poruszało się bezszelestnie z załączonym napędem elektrycznym. Chwilami miało się wrażenie, że sunie się po drodze sporych rozmiarów, ciężką... chmurką.
Wiem, że to dość abstrakcyjne porównanie, ale wrażenia z jazdy tym kolosem z możliwością przejechania około 100 km na prądzie (bateria niecałe 32 kWh netto), są naprawdę bardzo przyjemne. A jeśli ktoś tęskni za pomrukiem silnika – wystarczy przełączyć się z trybu hybrydowego i usłyszymy wtedy miły dźwięk R6.
Do brzegu, do brzegu...
Czy warto kupić ten samochód? Jeśli ktoś rozważa zakup pojazdu z segmentu premium, to warto, żeby rzucił okiem klasę wyżej, bo w podobnej cenie, co np. wypasione BMW X7 dostanie Range Rovera w naprawdę fajnej konfiguracji. Auto nawet 7-osobowe (jeśli wybierze wersję przedłużoną), offroadowe, naszpikowane technologiami no i zdecydowanie nietuzinkowe. Dla takiego komfortu i luksusu można się zastanowić.