Symbioz jest nowością w gamie Renault i nie zastępuje żadnego innego modelu. Ale nie da się nie zauważyć jego uderzającego podobieństwa do Captura. Mimo to Symbioz ma swoje atuty i jest całkiem ciekawą propozycją zwłaszcza do jazdy po mieście.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Po testach Renault Scenic, Renault Espace i poliftowego Renault Capturprzyszedł czas na jazdy bratem bliźniakiem tego ostatniego wymienionego modelu, czyli Renault Symbiozem, który z Capturem dzieli jedną płytę podwoziową (CMF-B). Ale nie tylko, bo można powiedzieć, że do słupka B Symbioz to tak naprawdę nowy Captur.
Czytaj także:
Oba samochody są niemal identyczne: mają podobny charakterystyczny przedni pas z zabudowaną maskownicą chłodnicy, nowymi lampami i pionowymi reflektorami w miejscu bocznych wlotów powietrza.
To, czego Captur nie ma, to więcej przestrzeni w środku, którą gwarantuje Symbioz. I to jest właśnie ta różnica od słupka B, te dodatkowe 17 cm zwisu. To i odróżniająca się konstrukcja klapy bagażnika, bo w Symbiozie mamy inne światła, bardziej wymodelowane w trójkąt i logo Renault, łączące się z lampami za pomocą przetłoczenia klapy.
A więcej miejsca przekłada się głównie na pojemność bagażnika, bo o ile w Capturze mieliśmy 484 l (bez przesuwania tylnej kanapy), to w Symbiozie mamy już 492 litry, a po odsunięciu kanapy pokaźne 624 litry.
Co ciekawe na nogi i na głowę przestrzeni jest mniej w porównaniu z miejskim Capturem odpowiednio o 17 i 57 cm, a to dosyć sporo! Mimo wszystko nadal jest jej wystarczająco, żeby w miarę komfortowo podróżować na dłuższych dystansach na tylnej kanapie.
Co do wykończenia środka nie będę się mocno rozwodził, bo jest ono podobne jak w innych nowych Renault, czyli połączenie praktyczności z ekologią, bo mamy sporo recyklingowanych materiałów, oraz z komfortem, bo tam, gdzie ma być miękko, jest miękko. Na plus zasługuje inne obszycie foteli w porównaniu do Captura, więc latem nie powinniśmy się "przyklejać" do siedziska.
Z innych podobieństw, to infotainment Symbioza, tak jak w innych nowych modelach Renault opiera się na Android Automotive, więc mamy zakodowane mapy Google oraz dostęp do sklepu Play z aplikacjami. Sam interface jest bardzo czytelny, szybko znajdziecie potrzebne wam funkcje oraz ustawienia.
System wyświetlany jest na pionowym, 10,4-calowym ekranie, co w zupełności wystarczy. Do tego przejrzyste i funkcjonalne cyfrowe zegary działające na 10,25-calowym wyświetlaczu za kierownicą.
I będę się pewnie powtarzał, ale cieszy mnie też fakt, że Renault nie poszło całkowicie w "tabletozę" i pod ekranem zmieściło jeszcze panel z najpotrzebniejszymi przyciskami fizycznymi.
Nad głową mamy popisowy produkt Renault, czyli szklany dach Solarbay, bez tradycyjnej rolety, ale można go przyciemnić, a raczej przydymić poszczególnymi sektorami, podobnie jak w Rafale, Espace czy Scenicu. To robi wrażenie. Oczywiście osoby, które będą chciały mieć całkowite przyciemnienie w środku będą narzekały, no bo jednak przy dachu Solarbay nie da się tego zrobić.
To, czym chwalą się Francuzi, to w testowanej przeze mnie wersji Iconic, Symbioz jest wyposażony w 29 systemów wspomagających prowadzenie najnowszej generacji, zapewniających najwyższy poziom bezpieczeństwa i komfortu jazdy.
I z tym się zgodzę, bo na pokładzie jest wszystko, co potrzebne do bezpiecznej jazdy w mieście, łącznie z monitoringiem martwego pola, kamerami 360 czy też awaryjnym hamowaniem przed przeszkodą. W trasie mamy adaptacyjny tempomat czy też line assist, więc również najpotrzebniejsze systemy.
To, do czego bym się przyczepił, to jakość kamer manewrujących. 2024 rok, a tu po raz kolejny cofamy się do rozdzielczości kamery przemysłowej z lat 90-tych ubiegłego stulecia. Widzę na tym polu przestrzeń do poprawek.
Jak jeździ?
Jak na auto większe od Captura powiedziałbym, że nie czuć tej różnicy. Jest zaskakująco zwinny i nie wydaje się, żeby samochód był większy. Symbioz, póki co występuje tylko w jednej wersji silnikowej, ale za to jest to bardzo udana konstrukcja.
To silnik benzynowy czterocylindrowy, wolnossący o pojemności 1.6 l i mocy 90 KM. Do tego 149 Nm momentu obrotowego, który działa w parze z dwoma silnikami elektrycznymi: pierwszym 49 KM i 205 Nm i drugim "alternatoro-rozrusznikiem" o mocy 21 KM. Łączna moc systemowa tego układu hybrydowego to 143 KM i 250 Nm momentu obrotowego.
Czy to dużo? No nie, ale na swobodną jazdę po mieście wystarczy. Poza tym układ ten wymusza głównie jazdę na prądzie, a silnik elektryczny załącza się przy większych prędkościach i głównie po to, żeby podładować baterię trakcyjną o pojemności 1,3 kWh.
Co do samej jazdy, to napęd współdziała z autorską przekładnią Renault, która działa naprawdę płynnie, co przekłada się na brak szarpnięć oraz cichą pracę silnika. No chyba że ktoś piłuje gaz, to wtedy o cichej pracy nie ma co marzyć.
Symbioz demonem prędkości nie jest, maksymalnie pojedzie 170 km/h, a od 0 do 100 km/h rozpędza się w 10,6 s. I moim zdaniem jest to wystarczający wynik, jak na jazdę w trasie – dość swobodnie będziecie wyprzedzać i nie utkniecie na prawym pasie.
A jako że jest to hybryda, to w mieście nie powinniście zużywać więcej paliwa, jak 5 litrów na 100 km. W trasie około 6-7 litrów.
Cena?
Z racji tylko jednej wersji silnikowej cennik Symbioza jest prosty, bo jego koszt zależy tylko od wersji wyposażenia: Evolution, Techno, Esprit Alpine oraz Iconic. Pierwsza zaczyna się od 135 900 zł, wersja Esprit Alpine kosztuje od 144 900 zł, a wersja Iconic kosztuje od 151 900 zł.
I nie jest to raczej szok, jeśli chodzi o ten segment, bo ceny aut konkurencji też zaczynają się od około 130-135 tysięcy. Pytanie więc: co wolicie bardziej, czy Renault, czy np. Toyotę Corollę Cross, czy taką Kię Niro? Wybór należy do was.