Eksperci są zgodni: większość ofert pracy nie jest nigdzie ogłaszana. Dlatego, jeśli nikt odpowiada na twoje aplikacje, zmień taktykę i zapomnij o ogłoszeniach z gazet i internetu. – Określ branżę i firmę, na której naprawdę ci zależy. Zidentyfikuj odpowiednią osobę i napisz do niej imienny list, wysłany tradycyjną pocztą. To na pewno przyciągnie uwagę – mówi ekspertka rynku pracy Anna Karaszewska.
– Miałam wtedy 18 lat, byłam po praktykach w redakcji internetowej, ale koniecznie chciałam pracować w prasie. Znalazłam więc e-mail do jednego z redaktorów dodatku lokalnego. Napisałam długi email, który był de facto listem motywacyjnym, załączyłam do niego próbki swoich tekstów – mówi Anna o swojej pierwszej pracy.
– Na końcu dodałam, że chcę się uczyć, a w redakcji mogę nawet parzyć kawę. Dostałam e-mail zwrotny z prośbami o tematy. Wysłałam, zostałam zaproszona na rozmowę. I tak już zostało na kilka lat – mówi.
– Kontakt do mojego obecnego szefa znalazłam na fanpejdżu koła naukowego, którego działalność śledziłam. Po prostu jakoś się tam od czasu do czasu udzielał. Od miesiąca byłam bez pracy i zaczęłam popadać w desperację, bo żadna z firm, na których oferty odpowiadałam, nie odzywała się do mnie. Postanowiłam więc napisać bezpośrednio do niego. Firma nie szukała wówczas ludzi, a przynajmniej nigdzie o tym nie informowała – nie było żadnych ogłoszeń na portalach, ani na oficjalnej stronie – wspomina Kasia, dziś pracowniczka jednej z warszawskich agencji reklamowych.
W e-mailu unikała standardowych formułek o “byciu kreatywną i dobrze zorganizowaną”. – Po prostu szczerze starałam się pokazać, że podoba mi się to, czym zajmuje się agencja, i że chciałabym dla nich pracować. Odpisali od razu. Po tygodniu byłam na rozmowie. I udało się – wspomina.
Czy historie Ani i Kasi świadczą o tym, że wysyłany “w ciemno” e-mail do potencjalnego pracodawcy jest cudownym lekiem dla wszystkich sfrustrowanych bezowocnymi poszukiwaniami bezrobotnych? Oczywiście nie. Swoje robi kryzys i sytuacja na rynku pracy. Na cud nie ma co liczyć. Losy obu pań pokazują jednak, że czasami aby odnieść sukces, wystarczy zmienić swoją filozofię myślenia o poszukiwaniach. Może zamiast czekać na ofertę, warto samemu wyciągnąć dłoń w kierunku wymarzonego pracodawcy?
Złowić ukrytą ofertę
Jessica Adamiak w serwisie Mashable.com tak pisała ostatnio o trudach szukania pracy:
Jej zdaniem najlepszym rozwiązaniem, aby złowić którąś z “ukrytych” ofert, jest bezpośrednie zwrócenie się (za pomocą emaila) do pracodawcy. Czy i w Polsce stanowisk, o których nikt z zewnątrz firmy nie ma pojęcia, jest równie dużo?
– Tak, absolutnie. To uniwersalne zjawisko – mówi Anna Karaszewska, dyrektor zarządzająca polskiego oddziału firmy Ingeus, która zajmuje się przywracaniem do pracy osób długotrwale bezrobotnych. – Zdecydowana większość wolnych stanowisk pozostaje w ramach tzw. “ukrytego rynku pracy” – ocenia.
Jessica Adamiak w swoim tekście przedstawiła pięć rad, dzięki którym nasz e-mail wysyłany do obcej osoby z interesującej nas firmy, może zostać zauważony.
1. Zidentyfikuj osobę decyzyjną – niekoniecznie dobrym pomysłem jest dział HR. Czasem warto zwrócić się od razu do kogoś, z kim chcielibyśmy pracować.
2. Wykorzystaj siłę networkingu – warto przejrzeć swoje znajomości na portalach społecznościowych: być może jesteśmy w stanie powołać się na wspólnych znajomych z adresatem emaila. Z całą pewnością może się nam to przydać przy pierwszym kontakcie.
3. Pisz krótko, jasno i tak, by cię zapamiętano
4. Wspomnij o kolejnym kroku – czasem, żeby nie “wystraszyć” pracodawcy wygórowanymi żądaniami, warto na początek zadać pytanie o wakaty, lub o możliwość krótkiego spotkania. W ten sposób zmuszamy adresata do jakiejś odpowiedzi i nawiązania z nami relacji
5. Dopytuj – jeśli e-mail spotka się z brakiem reakcji, po tygodniu warto się grzecznie przypomnieć. Motywacja nie oznacza automatycznie bycia natrętnym.
Nie bój się szukać pracy marzeń
Zdaniem Anny Karaszewskiej próby dotarcia do “ukrytych ofert” są warte zachodu, bo nie należy swoich poszukiwań do tego, co oferują w ogłoszeniach sami pracodawcy. – Powinniśmy raczej kierować się własnymi oczekiwaniami wobec przyszłej pracy, a nie iść tam, gdzie są oferty – mówi.
Karaszewska podkreśla, że szukając tego, na czym nam naprawdę zależy, będziemy znacznie bardziej zmotywowani, co zostanie zauważone np. na rozmowie kwalifikacyjnej. Znajdziemy też wtedy siłę, by nie poddawać się po porażkach. Warto też zmienić taktykę i zrobić jak najwięcej, by pokazać swoją motywację i zaskoczyć.
Karaszewska na poparcie swoich słów przywołuje historię trenerki, której nie udało się umówić na żadną rozmowę kwalifikacyjną. Postanowiła więc pójść osobiście do pięciu firm i poprosić o bezpośrednie spotkanie z osobą decyzyjną. – Choć to kontrowersyjna taktyka, przyniosła efekt. Na pięć firm trzy wyraziły zainteresowanie i dziś współpracują z bohaterką tej historii – mówi Karaszewska.
– Wiele osób myśli, że jeśli wysyła kilkanaście przypadkowych aplikacji miesięcznie, robi dużo dla znalezienia pracy. Ale to tylko uspokajanie sumienia. O wiele lepsze rezultaty dadzą pomysłowe, proaktywne rozwiązania – ocenia Karaszewska.
Jeśli kiedykolwiek czytaliście artykuł o poszukiwaniu pracy, zdajecie sobie zapewne sprawę, że 70 do 80 proc. wolnych stanowisk nie trafia do ogłoszeń. To bardzo frustrujące, kiedy polujecie na ciepłą posadkę.
Anna Karaszewska
dyrektor zarządzająca polskiego oddziału firmy Ingeus
Skoro dziś wszyscy wysyłają emaile, określ branżę i firmę, na której naprawdę ci zależy. Zidentyfikuj odpowiednią osobę i napisz do niej imienny list, wysłany tradycyjną pocztą. To na pewno przyciągnie uwagę.