Cheyenne (świetny, manieryczny Sean Penn) to była gwiazda rocka, dręczona rozmaitymi wyrzutami z przeszłości. Fizis ma überrockowe, jakby łączył w sobie cechy Roberta Smitha z
The Cure z
Bono w wersji przesadnie ufryzowanej. Wnętrze zaś – cierpiące, choć obłożone warstwami czegoś na kształt
czarnej jak smoła waty cukrowej, która sprawia, że bodźce dochodzą do Cheyenne'a w zwolnionym tempie i w zmniejszonej intensywności. W tym pasywnym życiu w Dublinie, przetykanym inwestowaniem w akcje i usiłowaniem, by nadać sens życiu dwojgu zaprzyjaźnionych, smętnych nastolatków (swatając ich ze sobą), towarzyszy bohaterowi przesadnie radosna, ultraciepła żona (
Frances McDormand) i pies. Z marazmu, jak to bywa, wyrwie go wezwanie za ocean, do ojczystej Ameryki, czyli wieść o tym, że jego ojciec, Żyd z obozową przeszłością, jest
na łożu śmierci.
Najlepsze ścieżki dźwiękowe sezonu