Po zachwycie nad "W ciemności" Agnieszki Holland, nasze kino przeżyło szok. Komedia "Kac Wawa" stała się pośmiewiskiem branży i widzów. Jej autor skończył słynną szkołę filmową w Łodzi. Tymczasem jego koledzy po fachu z Katowic zgarniają nagrody, a studenci z Warszawy dążą do perfekcji i ciężko pracują na sukces. Czyżby kształt polskiej kinematografii coraz mniej zależał od słynnej łódzkiej filmówki?
Szkoła z Łodzi ma ogromny prestiż. Niestety, opiera się on już głównie na legendzie, a coraz mniej na faktycznych dokonaniach i wybitnych jednostkach. Ostatnim "znanym" reżyserem, który studiował w Łodzi, jest Jan Komasa - autor "Sali samobójców". Przy czym film ów został przyjęty w tak różny sposób, że trudno jednoznacznie mówić o sukcesie.
- Reżyseria w Łodzi leci teraz na renomie, ale w kwestii kształcenia studentów nie jest już tak wybitna jak kiedyś - słyszymy od studenta jednej z filmówek. Zdaje się to potwierdzać jeden fakt: PWSFTiT ukończył także Łukasz Karwowski, odpowiedzialny za "Kac Wawa". A skoro absolwenci najbardziej prestiżowej szkoły filmowej w Polsce tworzą takie dzieła, to gdzie szukać nadziei dla naszej kinematografii?
Raczek krytycznie o "Kac Wawa". Producent pozywa
Stolica pracuje w pocie czoła
Warszawska Szkoła Filmowa funkcjonuje od niedawna. Została założona w 2004 roku przez Bogusława Lindę i Macieja Ślesickiego, ale dopiero od października 2011 działa oficjalnie jako uczelnia wyższa. Jest to szkoła, w przeciwieństwie do Łodzi, niepubliczna, która jednak nie wyznaje zasady "płacisz = studiujesz". Jej władze dążą do tego, by kształtować przyszłe pokolenia dobrych reżyserów, aktorów i operatorów. Z relacji studentów wynika, że WSF się to udaje.
- Mamy nacisk na zajęcia praktyczne. Uczymy się od najlepszych, jak Zanussi, którzy mogą nie tylko przekazywać wiedzę teoretyczną, ale też dzielić się doświadczeniami - mówi nam jedna z osób studiujących reżyserię. - Mamy, na przykład, wspólne zajęcia z operatorami. To daje nam możliwość dobrego poznania innych aspektów procesu tworzenia filmu. A później, w efekcie, przekłada się na lepszą współpracę na planie filmowym.
Potwierdzają to wymagania. Studenci reżyserii muszą w ciągu roku przygotować 6 etiud filmowych. A weryfikacja ich pracy bywa bezlitosna. - Pieniądze niczego nie załatwiają. Selekcja jest ostra, wymaga się od nas nie tylko dobrego rzemiosła, ale i twórczości, dobrej warstwy merytorycznej. Bez ciężkiej pracy można łatwo odpaść - mówi nasz rozmówca. Ta grupa, która sobie radzi, nie narzeka jednak na taki wyścig szczurów. Szkoła ogromny wysiłek studentów wynagradza jakością kształcenia.
Oprócz zajęć praktycznych, jest też sporo teorii. Nie tylko z wąskiej dziedziny reżyserii. - Historia sztuki, psychologia, ale też nauka o dokumencie - wymienia jeden ze studentów.
Dokonania młodych warszawskich reżyserów łatwo jest zweryfikować. Ich etiudy można zobaczyć na portalu vimeo czy na blogu szkoły. Z WSF pochodzą m.in. takie utwory jak "Darkroom", nietuzinkowy erotyk, chwalony przez widzów. Zdaniem redakcji naTemat zaś jedną z lepszych etiud z WSF jest "Kontinuum".
Śląsk także goni
Potocznie: katowicka filmówka. Właściwie: Wydział Radia i Telewizji na Uniwersytecie Śląskim. Mniej znana niż Łódź, starsza niż Warszawa. WRiTV zdążył sobie nawet wyrobić specjalność: filmy dokumentalne. Wśród wykładowców sławy i specjaliści: Filip Bajon, Krzysztof Zanussi, Jerzy Stuhr, Andrzej Ramlau. Czy Adam Sikora, autor zdjęć do nagradzanego filmu Jerzego Skolimowskiego "Essential Killing".
Z opinii studentów wynika, że dostanie się do katowickiej filmówki jest łatwiejsze niż łódzkiej czy warszawskiej. Przy czym późniejszy przesiew jest równie silny, co w pozostałych dwóch. Zajęć praktycznych odbywa się tyle samo, co teoretycznych. Studenci reżyserii zapoznają się m.in. z montażem dźwiękowym, zarówno telewizyjnym jak i filmowym, scenografią. Przedmioty takie jak "Praca z aktorem" czy "Technika telewizyjna" pozwalają zaś ukierunkować zainteresowania studiujących. Bo chociaż specjalność uczelni to dokument, katowiccy absolwenci sprawdzają się w różnych dziedzinach. Wielu z nich pracuje przy polskich superprodukcji. Nie tych komercyjnych, a nagradzanych potem na festiwalach. Chociaż ostatnio film "Big Love" Barbary Białowąs - absolwentki katowickiego wydziału - został bardzo źle oceniony przez media i środowisko filmowe.
Lincz na Barbarze Białowąs. Młoda reżyserka w ogniu krytyki
Śląska szkoła dba o jeszcze jeden ważny element. Nie stawia tylko na sprawdzonych wykładowców ze starej gwardii, ale ściąga też absolwentów, którzy osiągnęli sukces niedawno. Tak było ze wspomnianym wcześniej Adamem Sikorą. WRiTV monitoruje dokonania swoich wychowanków i ma na koncie szereg nagród branży filmowej. - Złote Kijanki to dla nas żaden ewenement - mówiła dwa lata temu wykładowczyni Krystyna Doktorowicz, ówczesna dziekan wydziału reżyserii, dla portalu katowice.naszemiasto.pl.
Co tak zachwyca krytyków na festiwalach filmowych? Jedną z najlepiej przyjętych etiud studentów WRiTV jest "Ewa" z 2010 roku. Do obejrzenia poniżej.
Czy szkoły w Katowicach i Warszawie zdetronizują Łódź - tego nie wiemy. Na pewno idą w dobrą stronę. Osobiście po "Kac Wawa" przestałem wierzyć w łódzką edukację filmową. A dokonania studentów śląskiej i stołecznej uczelni dają pewne nadzieje. Nadzieje na to, że nasi twórcy za kilka lat przestaną produkować marne kopie amerykańskich produkcji, ale też porzucą martyrologiczny kanon polskiego cierpiętnictwa.