Kiedyś, w zamierzchłych czasach, to telewizje były najszybszym źródłem informacji. A potem pojawił się internet i już nic nie było takie samo. Dzisiaj to Twitter jest najszybszym źródłem, ale jego szybkość niesie za sobą pewne konsekwencje. Przekaz z niego jest zdecydowanie bardziej brutalny, niż ten z telewizji.
Na problem brutalnego przekazu z Twittera zwraca uwagę Edwin Bendyk, dziennikarz "Polityki", na swoim blogu. W tekście "Boston, pornografia cierpienia" pisze o tym, że wczoraj – jak tysiące innych osób na świecie – uczestniczył w bostońskiej tragedii na portalach społecznościowych.
Dziennikarz "Polityki" pyta przy okazji, czy po to, by być dobrze poinformowanym, trzeba oglądać zmasakrowane ciała na zdjęciach. I pyta, czy to cena, jaką płacimy za pozytywne skutki technologicznej zmiany.
Brutalność zbędna
Oczywiście, do tego, by być poinformowanym, wcale nie trzeba oglądać brutalnych scen – co do tego nikt chyba nie ma wątpliwości. Niestety, brutalizacja mediów to proces, który postępował w ostatnich latach, głównie ze względu na tabloidy. Media w pogoni za oglądalnością przekraczały kolejne granice. Dzisiaj krwawe widoki w wiadomościach nikogo już nie ruszają.
Twitter coraz ważniejszy
Telewizje czy prasa i duże portale internetowe mają jeszcze hamulce i raczej nie godzą się na publikację zbyt brutalnych zdjęć czy filmów. Jak słusznie jednak zauważył Edwin Bendyk, na Twitterze żadnego nadzoru nie ma – ani administracyjnego, ani "kulturowego". Na Facebooku, co prawda, istnieje polityka nie umieszczania tam treści zbyt brutalnych czy np. pornograficznych, ale i tak one tam funkcjonują – bo trudno wytropić wszystkie takie przypadki.
Nie da się ukryć, że na Twitterze takiej kontroli po prostu nie ma i może po nim krążyć w zasadzie wszystko i trudno byłoby to okiełznać. Serwis do "ćwierkania" już w zasadzie wypiera telewizje, jeśli chodzi o szybkość informacji. Niedługo być może wyprze je również, jeśli chodzi o powszechność przekazu – bo nadal to jednak stacje telewizyjne docierają do praktycznie każdego domu, a nie każdy używa Twittera.
Brutalny naturalny
Czy więc wraz ze wzrostem znaczenia mediów społecznościowych w przekazywaniu informacji musimy się pogodzić z tym, że przekaz informacyjny będzie coraz bardziej brutalny? Jak przekonuje medioznawca prof. Maciej Mrozowski, niekoniecznie. – Sieć jako całość nic nie dodaje w tej kwestii, a jedynie przywraca. Cofa rozwój ludzkości do
ery zbieracko-łowieckiej. W internecie jesteśmy na etapie łowienia i zbierania – mówi nam prof. Mrozowski. I podkreśla, że dopiero tworzą się w internecie struktury i społeczności. Jego zdaniem, obecnie internet w rozwoju nie jest nawet na "etapie feudalnym", ale medioznawca uważa, że pewne normy będą się w sieci rozwijać.
Z drugiej strony, prof. Mrozowski przypomina, że brutalny przekaz jest dla ludzi w pewien sposób pierwotny. – Te sceny towarzyszyły ludzkości przez większość historii. Rytualne ofiary, ludzie umierający na ulicach, publiczne egzekucje jako rozrywka, to wszystko było na porządku dziennym. Dopiero wiek XVIII i XIX zaczęły tworzyć system moralny, który odcinał ludzi od okrucieństwa – wyjaśnia profesor. – Cywilizacja to schowała, ale tak naprawdę wciąż to oglądamy, tylko udawane, na przykład w filmach. Internet po prostu przywrócił do nas te prawdziwe obrazy, odblokował pewne kanały komunikacji. Do tej pory to dziennikarz w tradycyjnych mediach miał być selekcjonerem, w internecie może być nim każdy i ta selekcja jest mniejsza – wykazuje prof. Mrozowski.
Pokolenie niewrażliwych?
– Na pewno cierpi na tym wrażliwość moralna. Oglądamy okrutne obrazy, ale nie zastanawiamy się, że ten ktoś cierpi, że ma rodzinę, bo to już nie należy do przekazu – dodaje prof. Mrozowski i dodaje, że przez to powstaje pokolenie, które będzie zdecydowanie mniej wrażliwe, niż obecni 20 czy 30-latkowie.
W kilka minut ruszyła lawina twitów i innych komunikatów, często sprzecznych. Z nadającymi informacje świadkami zaczęły ścigać się media, w pewnym momencie powstał szum informacyjny. Po kilkudziesięciu minutach ruszyły kamery live, można także było podłączyć się do nasłuchu radiostacji policyjnych i służb ratowniczych. Bez żadnych skrótów, bez edycji, brutalnie.
Piotr Bernaś
Fotoreporter, robił zdjęcia m.in. w Iraku
Sam widziałem, jak chmary tak zwanych "fotoreporterów", zatrudnionych przez największe agencje informacyjne i fotograficzne, widziały na przykład dziecko wybuchające na minie. Szybko biegli zrobić zdjęcia, żeby uchwycić jak najbardziej krwawe i świeże sceny, po czym jeszcze szybciej biegli je sprzedać, to było najważniejsze. CZYTAJ WIĘCEJ