Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski i Henryk Woźniakowski, prezes wydawnictwa Znak
Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski i Henryk Woźniakowski, prezes wydawnictwa Znak Fot. Cezary Aszkielowicz / Michał Lepecki / Agencja Gazeta

"Wydawnictwo Znak potrzebuje egzorcysty" – głosi tytuł artykułu opublikowanego m.in. na stronach "Frondy" i Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. Znakowi dostaje się za publikację książki "Dowód" Ebana Alexandra, której treść rzekomo ociera się o satanizm i jest duchową trucizną dla katolików. To już kolejny odcinek trwającej od kilku lat burzy wokół wydawnictwa, które w opinii niektórych straciło prawo do nazywania się katolickim. – Może nie zdradziło katolickich wartości, ale nie ma ich już na pierwszym miejscu. To nie ten sam Znak co kiedyś – przekonuje naTemat Halina Bortnowska, wieloletnia redaktorka miesięcznika "Znak".

REKLAMA
Neurochirurg Eban Alexander twierdzi, że będąc przez kilka dni w klinicznej śpiączce przekroczył granice śmierci i odkrył Niebo. Swoje wrażenia opisał w książce "Dowód", która w Polsce ukazała się nakładem wydawnictwa Znak. I o ile można było się spodziewać, że jego rewelacje wywołają burzliwą dyskusję o życiu pozagrobowym, o tyle zaskakująco stały się one bronią wycelowaną w wydawcę.
Zaczął Tomasz Terlikowski. "To duchowa trucizna, którą wydawnictwo Znak serwuje katolikom" – napisał pod koniec marca. Następnie do ataku przystąpił tygodnik "Nasza Polska", którego artykuł na ten temat promuje "Fronda", a także Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy. Z tekstu możemy się dowiedzieć, że twierdzenia Alexandra zakrawają o satanizm i "stanowią kontynuację eksperymentów na ludzkim mózgu zapoczątkowanych przez niemieckich nazistów".
W końcu dołączyli także komentatorzy prawicowych portali, którzy piszą o swoim rozczarowaniu działalnością Znaku. – To efekt utrzymującej się od kilku lat linii wydawnictwa. Tej linii, która sprawiła, że od Znaku odwróciło się i wciąż odwraca kilka osób – stwierdza w rozmowie z naTemat ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski.
Graczyk kością niezgody
Historia ks. Isakowicza-Zaleskiego, który jeszcze do niedawna współpracował ze Znakiem najlepiej obrazuje, jak zmieniał się stosunek do Znaku przedstawicieli części środowisk prawicowych i konserwatywnych. – Zawsze mi się wydawało, że Znak jest instytucją, która odwołuje się do katolickich wartości i która ma swoje zdanie, na przykład w sprawie lustracji. Później ze smutkiem stwierdziłem, że nastąpiła zmiana poglądów i odejście od dotychczasowych zasad. Sam wydałem w Znaku dwie trudne książki, ale potem, właśnie z powodu odwrotu od wartości, postanowiłem się z nim rozstać – wspomina duchowny.
Pierwszym "momentem rozstania" dla ks. Isakowicza-Zaleskiego i jemu podobnych było zamieszanie wokół publikacji książki Romana Graczyka o infiltracji środowiska "Tygodnika Powszechnego" przez Służbę Bezpieczeństwa. Znak odrzucił tę pracę . "Nie wydamy tej książki, bo przedstawiony w niej obraz środowiska i jego roli w tamtych czasach nie odpowiada rzeczywistości" – tłumaczył wtedy prezes Znaku Henryk Woźniakowski. Prawica zareagowała oburzeniem. Na wPolityce pisano, że wydawnictwo nie chce Graczyka, bo nie chce ranić kolegów z "Tygodnika", a najwidoczniej wrażliwość Polaków nie jest dla niego ważna.
logo
Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski wydał w "Zanku" dwie książki Fot. Jakub Ociepa / Agencja Gazeta

– Znam Graczyka osobiście. Rozmawiałem też wówczas z księdzem Bonieckim i on powiedział mi, że osobiście zlecił mu napisanie tej książki. Widocznie nie spodziewał się, na jakie dokumenty Graczyk trafi. Woźniakowski odrzucił książkę i nawet nie ukrywał, że były na niego ogromne naciski – mówi ks. Isakowicz-Zaleski.
Już wtedy pojawiły się komentarze pod tytułem "Znak katolicki tylko w teorii". Na potwierdzenie przypominano też, że wcześniej wydawnictwo nie chciało wydać kontrowersyjnej książki Artura Domosławskiego poświęconej Ryszardowi Kapuścińskiemu.
O Gross za dużo
Prawdziwa fala krytyki wylała się na Znak na początku 2011 roku, kiedy ogłoszono, że wydaje "Złote Żniwa", esej Jana Tomasza Grossa i Ireny Grudzińskiej-Gross o udziale Polaków w mordowaniu Żydów. "Odebrać wydawnictwu Znak przymiotnik katolickie", "Bojkotować", "Znak na hak", "Nie wydawnictwo Znak, a wydawnictwo Zysk", "Dość maskarady" – takie komentarze pojawiły się na prawicowym forum.
Czytaj także: Upada jedno z większych wydawnictw w Polsce. Czy to też Twoja wina?

– Pani dyrektor Znaku Danuta Skóra, osoba uczciwa i wiarygodna, była przeciwko wydaniu tej książki. A jednak prezes Henryk Woźniakowski się uparł. Dla mnie to był sygnał, że wewnątrz Znaku jest ogromny podział, który skutkuje taką, a nie inną strategią. To był strzał stopę – komentuje ks. Isakowicz-Zaleski.
Rzeczywiście, na konferencji zwołanej przez szefostwo Znaku doszło do ciekawej sytuacji. Dyrektor Danuta Skóra przeprosiła wszystkich urażonych publikacją, a prezes Woźniakowski mówił, że książka jest potrzebna, bo rzuca wyzwanie pamięci zbiorowej.
Henryk Woźniakowski
prezes wydawnictwa Znak

Wydanie książek Grossa absolutnie było wyrazem katolickich wartości. A jeżeli ktoś tego nie rozumie, trudno, nie będę na siłę nikogo przekonywał

"Jeśli państwo uznajecie się za wydawnictwo związane z Kościołem rzymsko-katolickim, włączając się w struktury kłamstwa całkowicie zaprzeczacie temu posłannictwu. (..) Swoją publikacją Znak dołącza do mediów zachodnich wypisujących bzdury o polskich obozach koncentracyjnych i Polakach entuzjastycznie witających Niemców na ulicach Gdańska w 1939 roku" – napisał w liście otwartym dr Andrzej Kołakowski, pedagog i wykładowca Uniwersytetu Gdańskiego (list poparł też m.in. salezjanin ks. Jarosław Wąsowicz).
– Wydanie książek Grossa absolutnie było wyrazem katolickich wartości. A jeżeli ktoś tego nie rozumie, trudno, nie będę na siłę nikogo przekonywał – mówi w rozmowie z naTemat Henryk Woźniakowski, prezes wydawnictwa.

W stronę komercji

Jaki jest dziś Znak? Ks. Isakowicz-Zaleski wątpliwości nie ma: – Jest poprawne politycznie, a jeszcze w 2008 roku nie było, kierowało się innymi wartościami. Ja miałem dyskusję z Woźniakowskim i widziałem, że on kieruje się opiniami "Gazety Wyborczej". Oczywiście, ma do tego prawo, ale to nadaje wydawnictwu charakter polityczny. Szkoda, bo wiele osób utożsamiało się ze Znakiem, a teraz ludzie zawiedli się na nowej opcji.
Halina Bortnowska
była dziennikarka miesięcznika "Znak"

Nie sądzę, żeby wydawnictwo dystansowało się od wartości chrześcijańskich, ale powiem szczerze, że przestało być tak bardzo kościelne. Nie zdradziło wartości, ale nie są one na pierwszym miejscu

– Ja nie wiem, co to jest poprawność polityczna. Jeśli chodzi o Grossa to uważam, że Polacy mieli to i owo na sumieniu jeśli chodzi o Żydów. Ten autor ma duże zasługi w badaniu zjawiska. Nie łączę jednak tamtej krytyki z reakcją na książkę "Dowód", którą teraz wydaliśmy. To po prostu relacja osoby, która przeżyła życie po życiu i w konsekwencji się nawróciła – odpowiada na to Woźniakowski.
Halina Bortnowska, wieloletnia redaktorka miesięcznika "Znak", w rozmowie z naTemat zaznacza, że nie można odbierać wydawnictwu prawa do odwoływania się do wartości. Potwierdza jednak, że Znak bardzo się zmienił w ostatnich latach. – Odczuwam komercjalizację tego wydawnictwa. Nadmiernie kieruje się motywem, czy dana książka szybko i zyskownie się sprzeda. To jest mój główny zarzut. Jako autorka też nie wspominam sympatycznie współpracy ze Znakiem – stwierdza.
– Nie sądzę, żeby wydawnictwo dystansowało się od wartości chrześcijańskich, ale powiem szczerze, że przestało być tak bardzo kościelne. Nie zdradziło wartości, ale nie są one na pierwszym miejscu – podsumowuje.