Krzysztof Skiba po 11 latach rozstaje się z tygodnikiem Wprost. W rozmowie z naTemat wyjaśnia powody i podsumowuje: "Przetrwałem sześciu naczelnych i dwie duże czystki redakcyjne. Najbardziej żal kontaktu z czytelnikami".
Branżowe serwisy poinformowały dziś, że rozstaje się pan z "Wprost".
Przeczytałem w internecie, że to redakcja zrezygnowała ze współpracy ze mną. To nieprawda, ja podziękowałem. Zaproponowano mi nowe warunki. Felietony miałem publikować co dwa tygodnie, trochę zmieniły się też kwestie finansowe. Nie zgodziłem się, choć nie ukrywam, że mam wielki sentyment do tego tygodnika. Byłem w nim felietonistą przez jedenaście lat. Przetrwałem sześciu naczelnych i dwie duże czystki redakcyjne.
Dlaczego nie przetrwał pan i tej zmiany?
Naczelny ma trochę inną koncepcję robienia pisma. Kiedyś tygodnik "Wprost" słynął z felietonistów, Sylwester Latkowski wydaje się nie uważać ich za tak istotną część tygodnika, nie czuje do nich sentymentu. Ale być może felieton jako gatunek po prostu ulega erozji, czytelnicy kiedyś czekali na to, by przeczytać go w tygodniku. Dziś wydaje mi się, że przenoszą się do internetu.
Żałuje pan?
Najbardziej kontaktu z czytelnikami, którzy chyba moje felietony po prostu lubili. Miałem sygnały, że wiele osób zaczyna lekturę tygodnika od felietonów Skiby, inni zostawiali je na deser, jako ukoronowanie lektury. Dwa ich zbiory ukazały się w formie książkowej. W 2004 "Skibą w mur" i w 2009 "Opowiadania podwodne".
Na temat moich felietonów powstały trzy prace magisterskie. Jedna z dziewczyn, bo pisały je trzy dziewczyny, opracowała temat "felietonistyka Krzysztofa Skiby". Druga napisała pracę na temat tytułów moich felietonów, a trzecia pisała o "grach i zabawach językowych" w moich felietonach Nigdy nie przypuszczałbym, że moje opinie staną się atrakcyjne dla badaczy literackich. Byłem dumny.
Zresztą byłem często kojarzony z tygodnikiem, tworzyłem markę "Wprost". Ale myślę, że to normalna sytuacja, kiedy przychodzi nowy naczelny i tworzy markę. Nie mam pretensji.
Jakim był pan autorem, kiedy zaczynał pan 11 lat temu, a jakim jest teraz?
"Wprost" nie było pierwszym miejscem, w którym pisałem felietony. Pisałem wcześniej do "Gazety Wyborczej" do "Playboya", do "CKM". Współpracowałem z "Brulionem", "Kwartalnikiem Literackim", "Dziennikiem Bałtyckim", wcześniej pisałem do prasy podziemnej, do biuletynów Pomarańczowej Alternatywy. Ale najbardziej byłem kojarzony z "Wprost". Z ostatnią stroną.
Myślę, że dużo ciekawsze pytanie niż to, jak ja się zmieniłem, jest to, jak zmieniały się media.
Kiedy w 2002 Marek Król zaprosił mnie do "Wprost", tygodnik miał wtedy czołową pozycję, 300 tys. nakładu. Teraz, kiedy rezygnuję z pisania, jego nakład to bodaj 70-80 tys. Ale spadło wszystkim, całej konkurencji także. Kiedyś wiodącym tygodnikiem był "Przekrój", miał nawet do 600 tys. egzemplarzy nakładu, dziś to zupełnie niewyobrażalne.
Tygodniki opinii straciły wiodącą rolę. To dowód na popularność internetu, dowód, że świat się zmienia zupełnie.
W tym świecie jest jeszcze zapotrzebowanie na opinie?
Jest i będzie. Oczywiście jest tak, że w internecie mają trochę inny charakter. Kiedyś czytaliśmy Kisiela i zachwycaliśmy się swobodnym stylem, dowcipem. Internet narzuca taką formę, że można, wręcz trzeba pisać ostrzej. W starych tygodnikach pewnych słów się nie pisało. Byłem na pierwszej odsłonie Blog Forum Gdańsk. Tam brałem udział w dyskusjach i okazało się, że jak na standardy internetowe, nie jestem żadnym ostrym felietonistą. Ludzie w dyskusjach się dziwili, że Skiba jest tak łagodny. Jeśli ktoś nie dowala, to nie jest czytany.
A czy Skibę będzie można gdzieś jeszcze przeczytać?
Od kilku lat mam blog na Wp.pl. Długo nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale tam po 100 tys. osób czyta mój jeden wpis. Jest odzew. Są komentarze. To dobrze. Nie ma nic gorszego, niż być autorem obojętnym.
Odejście Krzysztofa Skiby nie jest pierwszym. Niedawno z tygodnikiem rozstał się Szymon Hołownia. Pisaliśmy w naTemat:
Hołownia odchodzi z "Wprost"
Uważa, że w tygodniku nie ma już miejsca na poglądy odmienne od stanowiska redakcji. - Dziś rano otwieram gazetę i widzę, że bez żadnego sygnału, bez choćby próby rozmowy, nie zamieszczono mojego cotygodniowego tekstu CZYTAJ WIĘCEJ