"Omelette" to krótka historia psa i jego pana. Psa, który w roli człowieka pełni bardzo ważną rolę i… zaskakuje swoim sprytem. Animowany film podbija internet i przypomina, że animacja oraz kreskówki są nie tylko dla dzieci. I że często są to prawdziwe arcydzieła.
"Omelette" pojawił się na Vimeo raptem dwa dni temu i już zdążył rozprzestrzenić się w internecie. Krąży po Facebooku, trafił na polski Wykop - po prostu podbija serca internautów. Nic dziwnego - filmik jest nie tylko zabawny, ale i wzruszający. Nie da się też ukryć, że wiele osób po prostu identyfikuje się z jego ludzkim bohaterem - zmęczonym, przepracowanym singlem, którego od samotności dzieli tylko wierny psi towarzysz.
Jak opisuje swoją animację twórczyni Madeline Sharafian, jest to dopiero jej druga produkcja, "bardziej osobista" niż poprzednia. - Chciałam stworzyć coś, co skupia się na tym jak znaczące jest robienie jedzenia dla kogoś, kogo kochasz. Życie mojej rodziny praktycznie skupia się na wzajemnym gotowaniu dla siebie, więc jest to temat, do którego jestem mocno przywiązana - opisuje swoją animację Sharafian.
Jednocześnie, udostępniając film, sporo osób pyta: czy znacie jakieś inne kreskówki "dla dorosłych"? Czy są jakieś filmy animowane, krótsze i dłuższe, ale nie dla dzieci?
Odpowiedź jest, oczywiście, jedna. Tak, animacji dla dorosłych jest naprawdę sporo i stoją zazwyczaj na wysokim poziomie. Poniżej dość subiektywny przegląd tego, co w tej kategorii jest godne uwagi. Od lżejszych, krótkometrażowych filmików, do pełnoprawnych, długich produkcji. Pomijam tutaj, oczywiście, filmy znane, kasowe, jak i cały dział anime - wiadomo bowiem, że Japończycy produkują tony animacji dla dorosłych, ale nie jest to nic odkrywczego.
Jedną z najlepszych animacji krótkometrażowych, jakie można obejrzeć, jest niewątpliwie "The Cat Piano". Powstało ono w 2009 roku i od razu spotkało się z gorącym przyjęciem, zarówno krytyków, jak i publiczności. Animacja ta zdobyła kilka nagród, w tym za najlepszą krótką animację na festiwalu filmowym w Melbourne, taki tytuł dał jej też w 2009 roku Australijski Instytut Filmowy. Nic dziwnego - sama animacja pod względem estetycznym do dzisiaj budzi zachwyt, jej wykonanie stoi na najwyższym poziomie. Fabuły nie ma sensu zdradzać, gdyż całość trwa 8 minut. Niemniej, "The Cat Piano" to zdecydowanie pozycja obowiązkowa i po prostu jedna z moich ulubionych animacji w ogóle.
W krótkometrażowych produkcjach warto też zawsze śledzić to, co dzieje się w Oscarach. Niestety, od pamiętnego roku 2002, kiedy to "Katedra" Tomasza Bagińskiego przegrała z infantylnym "The ChubbChubbs!", przestałem ufać Oscarowej komisji i niestety, kolejne lata pokazały, że słusznie. Wśród nominowanych bowiem pojawia się sporo perełek, ale Amerykanie po prostu wybierają to, co leży najbliżej gustów ich publiczności.
Co więc warto zobaczyć z Oscarowych nominacji? Niewątpliwie wspomnianą już "Katedrę", której młodsi Czytelnicy znać nie muszą. Jeśli zaś już sięgniemy po "Katedrę", to grzechem byłoby nie zobaczyć "Sztuki spadania", również Bagińskiego.
"The ChubbChubbs!", które film Bagińskiego pokonało, jest całkiem zabawne i dojrzały widz na pewno znajdzie tam kilka smaczków, ale to nadal tylko prosty pastisz, graficznie utrzymany w stylistyce, która nie odbiega od tego co znamy z filmów chociażby Pixara. Zdecydowanie jednak ciekawszy, jeśli chodzi o komediowe produkcje, jest "The Lady and The Reaper", czyli dosłownie: "Kobieta i śmierć". Typowo kreskówkowa stylistyka i dość luźne podejście do tematu śmierci sprawiają, że jest zabawnie, ale każdy, kto spojrzy na "TLaTR" z szerszej perspektywy, pewnie zastanowi się nad tym i owym - nie chciałbym sugerować kierunku refleksji.
Jeśli ktoś nie widział wygranego z 2012 roku: "Paperman", też warto poświęcić mu kilka minut. Co prawda, nie mrozi krwi w żyłach i nie ma zbyt głębokiego przesłania, ale jest po prostu uroczy i wykonany bezbłędnie. Nic dziwnego, w końcu za "Papierowym człowiekiem" stoi nikt inny, jak Walt Disney Studios.
Oscarową perełką - choć znacznie cięższą i trudniejszą w odbiorze - jest też niewątpliwie "The Mysterious Geographic Explorations of Jasper Morello". Ten przydługi tytuł kryje za sobą niesamowitą historię i graficzny majstersztyk. Jasper Morello zabiera w podróż, która może albo wciągnąć widza i już nie wypuścić, albo też zanudzić na śmierć - bo i takie opinie o tej produkcji słyszałem. Niemniej, warto spróbować - w zalewie disneyo- i pixaropodobnych produkcji jest to po prostu coś odmiennego.
W podobnej estetyce utrzymane jest "Invention of Love". To dość znana animacja, na YouTube ma ponad 4 miliony wyświetleń,. Nic dziwnego - ten 10-minutowy film mówi o tym, co dotyka większości z nas, czyli miłości. W dobie związków na Facebooku "Invention of Love" może zostać uznane za złą przepowiednię tego, jak będziemy się zachowywać za kilkadziesiąt lat. Zakochana w mężczyźnie kobieta wprowadza się do jego świata, w któ®ym wszystko poddane jest mechanizacji i powoli gaśnie. Poza refleksją dotyczącą technologii, jest to po prostu wzruszająca historia.
Oczywiście, krótkometrażowych animacji, które powinno się obejrzeć, są jeszcze dziesiątki, jeśli nie setki. Oscarowe "The Fantastic Flying Books of Mr. Morris Lessmore" czy "Oktapodi" niewątpliwie ubawią widza, ale niestety - krótkometrażowe produkcje rzadko kiedy wychodzą poza schemat prostej, podlanej humorem historyjki. Takie perły jak Jasper Morello, "Invention of Love" czy "The Cat Piano" zdarzają się po prostu bardzo rzadko, ale warto przeczesywać YouTube i Vimeo w ich poszukiwaniu.
Zdecydowanie łatwiej o "pełnokrwiste" filmy animowane w długim metrażu. W tej kategorii jednak trudno jest znaleźć coś, co nie będzie komedią od Pixara/Disneya albo po prostu kasowym pokazem technologii. Na pewno jazdą obowiązkową są filmy Tima Burtona, szczególnie te sprzed "Alicji w Krainie Czarów". Wychodząc jednak poza wszelkie filmy popularne, godne polecenia są przede wszystkim cztery.
Moim faworytem zdecydowanie jest "Walc z Baszirem". Film znany w wielu środowiskach, przedstawia traumę wojny w Libanie w 1982 roku. Ari Folman stworzył dzieło, które pokazuje wojenny dramat animowanymi kreskami, ale robi to równie dobrze, co zwykłe filmy. To jedna z tych produkcji, które udowodniają, że nie trzeba realistycznej krwi, rozerwanych flaków i epickich wybuchów, by poczuć grozę wojny. "Walc z Baszirem" jest sugestywny, mocny, zdecydowanie tylko dla dojrzałych widzów.
Równie dużo dojrzałości, ale zdecydowanie więcej wytrwałości, trzeba mieć, by obejrzeć "Reneissance". Nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że warto spędzić przy nim prawie dwie godziny. Na pewno warto spróbować - mi film przypadł do gustu, choć momentami bardzo się dłuży. "Reneissance" budził sporo kontrowersji jeszcze przed swoją premierą w 2006 roku. Reżyser Christian Volckman zapowiadał bowiem, że będzie to odpowiedź na "Łowcę androidów" - kultowy film z Harrisonem Fordem w roli głównej.
Wygląda jednak na to, że Volckman po prostu padł pod ciężarem takiego zamiaru. Na pewno "Reneissance" nijak ma się do "Łowcy androidów", nie należy też do czołówki "dorosłych" animacji. Ale ze względu na niesamowity styl graficzny, bardzo minimalistyczny, trudno przejść obok filmu Volckmana obojętnie. Można go albo uwielbiać, albo nienawidzić. W tej historii Paryża z roku 2054, gdzie wszyscy są inwigilowani, widać inspiracje zarówno "Łowcą…", jak i "Sin City". Jedna z ciekawszych produkcji, jakie można znaleźć wśród pełnometrażowych animacji.
Mniej emocji, a więcej refleksji budzi "Persepolis" - ostatni film w moim zestawieniu. Najmniej kontrowersyjny, najbardziej "przyziemny". W animacji - momentami zabawnej, momentami wzruszającej - ujęto prawdziwe wspomnienia Marjane Satrapi, kobiety, która dzieciństwo spędziła w Iranie podczas rewolucji islamskiej. Określenie "opowieść o dojrzewaniu w cieniu religijnego fanatyzmu" najlepiej oddaje klimat całego filmu. Ale jest to nie tylko odbicie tego, jak wyglądał wówczas Iran, ale i tego, jacy jesteśmy my, Europejczycy, w zetknięciu z inną kulturą. Wszystko to zostało przez twórców podlane sporą dawką dystansu do tematu i przewrotnego humoru. I słusznie, bo inaczej "Persepolis" byłoby bardzo smutnym dramatem, zaś dzięki takiemu, a nie innemu ujęciu tematu, jest bardzo przystępne. Graficznie, być może, nie jest są to najwyższe loty, ale przy tej treści dość surowa i prosta forma sprawdzają się znakomicie.
To, oczywiście, tylko wierzchołek góry lodowej z animacjami nie dla dzieci. Każdemu, kto chce więcej, polecam poszukiwania na własną rękę: na YouTube, na liście krótkometrażowych animacji Oscarowych czy na Filmwebie. Na tym ostatnim jednak, przeglądając filmy animowane, warto zacząć poszukiwania gdzieś od szóstej strony wyników - dopiero tam kończą się wszystkie wesołe komedyjki, masowo produkowane przez największe studia świata.