Czym byłby internet, gdyby nie tony śmiesznych zdjęć i filmików? Sieć jaką znamy nie istniałaby bez zalewu zabawnych obrazków. Kradzież cudzych fotografii i tworzenie z nich tzw. memów jest w internecie rzeczą powszechną. Wszystkie twarze, które patrzą na nas spod śmiesznych podpisów należą przecież do prawdziwych ludzi, którym zrobiono zdjęcie, a potem wrzucono je do sieci (często bez ich zgody). W śmiesznych filmikach także oglądamy prawdziwe osoby, a nie podstawionych aktorów. Jak sobie radzą ze zdobytą w internecie popularnością? I czy nie wystawiają się na pośmiewisko specjalnie?
Obiektem drwin często są ludzie, którzy do internetu wcale się nie pchali, a ich "kariera" rozwinęła się przypadkiem. Najbardziej znanym tego typu przykładem z polskiego podwórka jest Janusz Ławrynowicz, czyli słynny Pan Andrzej, który stał się dla internautów idealną ilustracją wszystkich najgorszych polskich cech i z tego powodu powstała ponad setka tysięcy obrazków z jego twarzą.
Stróż prawa ma kłopoty
Ktoś po prostu pobrał zdjęcie dzielnicowego z Pasłęka ze strony Komendy Policji, umieścił na biało-czerwonym tle, dodał podpis i gotowe. „Pan Andrzej” z zawrotną prędkością zaczął zdobywać popularność na serwisach typu Kwejk i Wikary, a później możliwość generowania memów z jego wizerunkiem była dostępna nawet na zagranicznych stronach.
Janusz Ławrynowicz bardzo przeżył swoją niechcianą popularność. Podupadł na zdrowiu, zaczął szukać pomocy psychologicznej. Mimo że może śmieszył nas Pan Andrzej, jego historia jest ostrzeżeniem – memem może być każdy z nas, czy będziemy tego chcieli, czy nie.
Co zrobić z popularnością?
Kradzież cudzych zdjęć i tworzenie memów jest w internecie rzeczą powszechną. Wszystkie twarze, które patrzą na nas spod śmiesznych podpisów należą przecież do prawdziwych ludzi, którym zrobiono zdjęcie, a potem wrzucono je do sieci (najczęściej bez ich zgody). Wielu z nich na swoją popularność reaguje tak jak Janusz Ławrynowicz, wycofaniem i smutkiem, lecz inni starają się wykorzystać swoje pięć minut sławy.
Najłatwiej mają bohaterzy memów, które można określić jako pozytywne, na przykład równy gościu Good Guy Greg, lub przystojny Ridiculously Photogenic Guy, czyli Zeddie Little, który szybko stał się bohaterem nie tylko internetu, ale i wyobraźni niejednej kobiety. Zeddie zgadzał się na wywiady, w których skromnie mówił, że jest zaskoczony swoją popularnością, odpowiadał na pytania fanów za pośrednictwem czatów internetowych, chętnie pozował z nimi do zdjęć, a także wykorzystał swoją sławę by wspierać organizacje charytatywne.
Twarze „negatywnych” memów, takich jak Scumbag Steve, lub Overly Attached Girlfriend, także odnoszą sukces i są lubiane w prawdziwym świecie dzięki temu, że dystansują się do postaci, które „grają” w internecie. Nagrywają filmy na YouTube, udzielają wywiadów i w pozytywny sposób wykorzystują swoją chwilową sławę. Niektórzy, jak Antoine Dodson, sprzedają nawet koszulki i gadżety ze swoją podobizną.
Kamera nie jest dla dzieci
Odmienną grupę ludzi, z których śmieje się internet stanowią osoby dobrowolnie nagrywające filmy na YouTube, które w ich mniemaniu są ciekawym sposobem na to, aby ich opinia lub pokaz umiejętności dotarły do szerokiego grona odbiorców. Rapują ("Kula daje fula"), nagrywają haule zakupowe ("Spodnie z łizełwd"),
uczą jak się malować ("Mój makijaż do szkoły"), opowiadają o szkole, śpiewają ulubione piosenki, itd. Niestety, w większości przypadków skutki internetowej aktywności są odwrotne niż zamierzone – osoba staje się obiektem drwin, a nawet gróźb i czasem kończy się to tragicznie. Wielu nastolatków próbuje zrobić internetową karierę w niezwykle rozpaczliwy sposób. Tragicznym przykładem jest Giovanna Plowman, która wrzuciła do sieci filmik, na którym zjada swój tampon. Jak można się spodziewać, wideo spotkało się z niezwykle mocną krytyką internautów (zareagowała nawet Miley Cyrus). Dwa dni później nastolatka ponoć popełniła samobójstwo, według niektórych źródeł zmartwychwstała.
Nie karmić trolla
Ostatnią i najciekawszą grupą, z której śmieje się internet są trolle. Najlepsi z nich rezydują oczywiście na YouTube, a ich działalność polega na publikowaniu śmiesznych filmików, w których specjalnie robią rzeczy bezdennie głupie, przez co stają się popularni za sprawą internautów, którzy przecież uwielbiają się nabijać z innych. Troll zyskuje dzięki temu wymarzoną sławę, a czasem nawet i pieniądze, co zachęca go do tworzenia kolejnych filmów i koło się kręci. Im trudniej trolla zdemaskować i stwierdzić na 100% że udaje, tym lepiej dla niego. Umiejętne balansowanie na cienkiej granicy tego, co jest po prostu tak głupie, że musi być na niby, świadczy o sporych zdolnościach.
"Nedforsped mozt wanded"
Do jednych z najlepszych polskich przedstawicieli trollingu, który bawi publiczność nieprzerwanie od ponad dwóch lat, którego tożsamość wciąż jest tajemnicą, a wielu ludzi nadal nabiera się na jego sztuczki, jest mityczny Klocuch12. Zagubiony nastolatek, mający spore problemy z władaniem językiem polskim zabiera się za recenzowanie swoich ulubionych gier, w których ciągle nic mu nie wychodzi. Internauci oglądają Klocucha śmiejąc się z jego głupoty, jednocześnie angażując się niby dla żartu w jego konkursy - są w stanie godzinami tworzyć dla internetowego żartownisia rysunki i figurki z plasteliny, co stanowi chyba największy sukces Klocucha.
Innym wartym zauważenia trollem jest już dość „stary”, ale ciągle dobry McTerminator, który w swoim „Dissie na Żuroma” przekracza znane ludzkości granice rapu i stwierdza, że życie jest jak udko od kurczaka.
Wielki spektakl
Zatem z jednej strony mamy niewinne ofiary, których twarz została "pożyczona", z drugiej dzieciaki, które ewidentnie nie powinny mieć konta na YouTube, a do tego wszystkiego dochodzą trolle udające półgłówków i irytujące innych użytkowników aby zyskać popularność. To wszystko pokazuje jak szerokie jest spektrum żywych aktorów w komedii, którą codziennie serwuje nam internet.