– To nie jest już czarny, złowieszczy PiS jaki znamy z mediów – mówi w wywiadzie o partii Jarosława Kaczyńskiego jeden z jej dawnych przeciwników Piotr Guział. Czy wyborcy również uwierzą, że PiS jest inny, a Kaczyński naprawdę jest dziś już "odczarowany"?
Piotr Guział to dla wielu jedna z największych nadziei dla naprawdę nowej polskiej lewicy. Burmistrz stołecznej dzielnicy Ursynów ma kosmopolityczne, bardzo liberalne poglądy, a ze skostniałego Sojuszu Lewicy Demokratycznej uciekł dość szybko – dziś lideruje Warszawskiej Wspólnocie Samorządowej. Mimo to, najpewniejszy kandydat do odsunięcia od władzy w stolicy Hanny Gronkiewicz-Waltz od wielu lat na Ursynowie z powodzeniem tworzy koalicję z... Prawem i Sprawiedliwością. I w wywiadzie udzielonym nowemu portalowi "Polityka Warszawska" Piotr Guział twierdzi, że właśnie w ten sposób odczarowuje PiS jaki dotąd wszyscy dobrze znaliśmy.
Odczarować PiS
– PiS został w moim umyśle odczarowany. To nie jest czarny, złowieszczy PiS jaki znamy z mediów. Ursynowski PiS jest oswojony, ludzki, wrażliwy społecznie – przekonuje warszawski samorządowiec. Jego zdaniem przeciwnicy polityczni są przekonani, że każdy z PiS-u to "radiomaryjny moherowiec". – A przecież to nieprawda – mówi. W opinii Guziała, partia Jarosława Kaczyńskiego to dziś ogromny obywatelski ruch, który tworzą miliony Polaków. – A wśród tych milionów są i wariaci, ale są też bardzo porządni ludzie, są źli i dobrzy, jest cały przekrój społeczeństwa – ocenia polityk.
Jego zdaniem, kluczem do odczarowywania PiS jest uświadomienie sobie, że realna polityka polega na współpracy jednego człowieka z drugim, a nie na współpracy partyjnych szyldów. – Jeżeli miałbym oceniać PiS przez pryzmat tych ludzi, z którymi przyszło mi pracować, to powiedziałbym, że to jest bardzo porządna partia. W wymiarze ursynowskim powiedziałbym nawet, że jest bardziej porządna niż Platforma Obywatelska – tłumaczy Guział, który jest oczywiście świadomy, że gdzieś indziej sytuacja może wyglądać odwrotnie.
Nowy rząd Kaczyńskiego
Pewne zabiegi odczyniające zły urok znad swojego ugrupowania zapowiada także Jarosław Kaczyński. W wywiadzie dla uchodzącego za prasowe ramię Prawa i Sprawiedliwości piśmie "Sieci" prezes tłumaczy, dlaczego na najbliższym kongresie partii przeprowadzone zostaną przedterminowe wybory jej szefa. Kaczyński nie zamierza rezygnować, chce jedynie potwierdzić w ten sposób swoje przywództwo, "uporządkować kilka spraw przed wyborami" i... powrócić na fotel premiera.
Były szef rządu poniekąd przyznaje jednak, że zamierza uczyć się na popełnionych niegdyś błędach. Szczególnie na tych związanych z problemami ze znalezieniem potencjalnego koalicjanta. Jarosław Kaczyński uważa, że dziś na arenie politycznej nie ma żadnego partnera i właśnie dlatego nie marzą mu się wcale przedterminowe wybory. – Zapewne dziś byśmy takie wybory wygrali, ale mamy jeszcze zbyt małą większością, by przejąć władzę. Sama satysfakcja z takiego zwycięstwa mnie nie interesuje. Musimy nie tylko wygrać, lecz przede wszystkim zdobyć większość pozwalającą samodzielnie sformować rząd. Bez tego nic w Polsce się nie zmieni – stwierdził.
Tyle marzeń, a fakty?
Optymizm prezesa Kaczyńskiego w związku z szansą na wygranie przez jego partię wyborów nie jest bynajmniej bezpodstawny. W najnowszym sondażu Homo Homini dla dziennika "Rzeczpospolita" PiS z 31-proc. poparciem znowu znalazł się przed PO, na którą pod koniec kwietnia głosowałoby już jedynie 30 proc. Polaków. W tym badaniu w Sejmie oprócz głównych graczy znalazłby się także Sojusz Lewicy Demokratycznej z poparciem rzędu 13 proc. i ludowcy mogący liczyć na 6 proc. Wielce prawdopodobne, że przy takim rozstawieniu sił nowy rząd Jarosław Kaczyński spróbowałby stworzyć z przychylnym PiS-owi Januszem Piechocińskim.
W najnowszym "Uważam Rze" politycy PiS mogą znaleźć tymczasem kolejne badanie, które pozwala wierzyć, że największa partia opozycyjna rzeczywiście zostaje powoli "odczarowywana" w oczach Polaków. Gdyby wybory do Parlamentu Europejskiego odbywał się na początku maja, ugrupowanie Kaczyńskiego zacięcie walczyłoby o zwycięstwo z Platformą. Partię rządzącą poparłoby bowiem 25, a PiS 24,7 proc. wyborców. Wiele racji może więc mieć mecenas Roman Giertych, który w niedzielnych "Faktach po faktach" przekonywał, że jeśli premier Donald Tusk nadal "będzie ciamciaramciam" to wkrótce "rządy będą należeć do PiS".
Ten scenariusz wcale nie jest nierealny, bo jak mówi w rozmowie z "Polska The Times" prof. Andrzej Rychard, głosowanie na PO nie jest już powodem do dumy. Jego zdaniem kilka lat temu młodzi ludzie zagłosowali na partię Tuska, właśnie dlatego, że popieranie innych było obciachem. – Dziś coraz większym obciachem staje się głosowanie na Platformę. Nie twierdzę, że ci wyborcy przejdą do PiS, ale wystarczy, że oni w ogóle nie pójdą do wyborów, wtedy lojalni wyborcy Jarosława Kaczyńskiego staną się siłą jesz cze bardziej istotną – przewiduje socjolog.