W Norwegii nazywa się to ładnie "przywilejem używania samochodu". No bo dlaczego Andersen, pracujący w dobrze prosperującej firmie ma nie płacić za używanie służbowego Lexusa do celów prywatnych? Słabo zarabiający Hansen musi przecież płacić z własnej kieszeni za dojazdy choćby do pracy swoją Toyotą. Przywilej używania służbowego samochodu do celów prywatnych zasila skarb państwa w formie podatku.
Już w 1982 roku płaciłem wyższy
podatek za używanie mojego służbowego Opla. Mogłem oczywiście zostawiać go pod pracą i nie płacić ale wolałem go też używać prywatnie. Wtedy były to małe sumy. Fiskus szybko się zorientował, że taki samochód może stać się dojną krową i dzisiaj luksus przywileju jest coraz droższy ale dzieje się to bez protestów. Używanie
samochodu służbowego liczone jest jak zwykły dochód i pracownik płaci podatek od tego przywileju.
Podstawą do obliczenia podatku jest cena zakupu samochodu. Gdyby przyjąć (dane ze strony internetowej dla podatników), że samochód kosztuje 320 tys koron - średnio wyposażony Volkswagen Golf (około 175 tys złotych) to rachunek za 2013 rok wygląda następująco:
30% od 275.700 koron i 20% od sumy powyżej (czyli 44.300 koron) daje sumę 91 570 koron i ta suma dodawana jest do dochodu rocznego od którego naliczany jest podatek. Średni dochód w Norwegii to już około 500 000 koron (ok 275 tys zł rocznie). Według Opplysningsrådet for Veitrafikken (Rada Informacyjna Ruchu Drogowego) używanie samochodu kosztującego 371 tys koron kosztuje właściciela 113 778 koron (15 tys km rocznie) czyli sporo więcej, z czego na pewno Sigbjørn Johnsen, minister finansów, zdaje sobie doskonale sprawę. Nawet gotów jestem się założyć, że w przyszłym roku podniesie wysokość podatku. Będę miał tylko kłopoty ze znalezieniem głupka, który zakład przyjmie.